– Dobrze, kochanie.
– A tu cię mam! – zawołała triumfalnie. – Zaklinałeś się, że nigdy nie użyjesz słów „dobrze, kochanie".
– To nieprawda.
– Powiedziałeś to już podczas naszej pierwszej randki. Miałeś kuzyna pantoflarza, który tylko w ten sposób zwracał się do żony. Zaklinałeś się, że prędzej umrzesz, niż kiedykolwiek pójdziesz w jego ślady. Wspomniałeś nawet coś o wygodach kawalerskiego stanu…
– Kiedy to powiedziałem?
– Mniej więcej miesiąc przed naszym ślubem.
– Jeśli sugerujesz, że ożeniłem się z tobą pod przymusem, nie masz racji. A teraz idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku.
Miał rację, ale ostatnio cierpiała na bezsenność. Minął już okres, gdy dokuczały jej mdłości i teraz dosłownie rozpierała ją energia.
Poczuła podniecenie, gdy Jake niespodziewanie wyszedł z łazienki owinięty tylko ręcznikiem.
Nadal był zbyt szczupły, a opalenizna dawno zbladła, jednak Kelly zupełnie to nie przeszkadzało. Pragnęła go tak mocno, że na chwilę straciła oddech. Jak widać ciąża nie chroniła przed tego typu odczuciami…
Wróciła myślami do pamiętnego przyjęcia, do tamtej gorącej, aksamitnej nocy, kiedy odrzucili wszelkie hamulce i dali upust namiętności. A Jake naprawdę wiedział, jak zadowolić kobietę. Te wspomnienia wciąż w niej tkwiły i teraz, gdy patrzyła na Jake'a, wróciły ze zdwojoną siłą.
Czując na sobie jej wzrok, uniósł pytająco brwi, a ona nagle wróciła z obłoków na ziemię. Była w ciąży, z dnia na dzień stawała się coraz grubsza. Czy jakikolwiek mężczyzna przy zdrowych zmysłach mógłby jej pożądać? Mruknęła coś pod nosem i szybko wycofała się do swego pokoju. Tej nocy nie mogła zasnąć. Ani następnej.
Chodziła po pokoju, potem zaczęła robić kanapki. Próbowała czytać. Jednak gdy tylko zamykała oczy, pojawiał się przed nią Jake, dotykał jej twarzy, całował ją i pieścił. A kiedy otwierała oczy, znów była sama, smutna i opuszczona.
– Dobrze się czujesz? – zapytał którejś nocy, kiedy natknął się na nią w salonie, gdy popijała herbatę. – Jest trzecia rano.
– Chciałam się tylko napić.
– Ale robisz to co noc. – Głos mu złagodniał. – Co się dzieje?
– Nic – odpowiedziała stanowczo. Tylko tracę głowę, pożądając cię, pomyślała, a każdego dnia staję się przecież coraz mniej atrakcyjna.
– Daj spokój, powiedz mi jak bratu.
– Nie mogę. Naprawdę nie mogę.
– Czy powiedziałabyś Carlowi?
– Nie.
– To musi być coś naprawdę poważnego. A komu mogłabyś powiedzieć?
– Nikomu.
– Nikomu… – Zamyślił się. – Tak właśnie wygląda twoje życie, prawda? Nikt nie słucha, co masz do powiedzenia. Nigdy nie miałaś nikogo zaufanego, ani ojca, ani prawdziwej matki…
– Moja matka zrobiła wszystko, co mogła.
– Dlaczego jednak nie zdołała uchronić cię przede mną? Musiała wiedzieć, co się święci, a ty miałaś zaledwie osiemnaście lat. Mildred w pewien sposób ułatwiła mi sytuację, podała mi ciebie na tacy.
– Jesteś niesprawiedliwy. Nigdy nie namawiała mnie do usunięcia ciąży. Zaakceptowała moją decyzję o zamążpójściu.
– Bo chciała odzyskać wolność, zrzucić brzemię odpowiedzialności za twój los na barki kogoś innego. Ale to nie był ślub, o jakim marzy młoda dziewczyna, prawda?
– Nie masz pojęcia, o czym marzyłam – odpowiedziała.
– Pamiętam, jak poszliśmy na ślub jednej z twoich przyjaciółek. Ślub odbył się w kościele, panna młoda miała na sobie białą suknię, za nią szły druhny… Obserwowałem cię. Byłaś zachwycona. Chciałaś, żeby twój ślub wyglądał właśnie tak, prawda? A poślubiłaś mnie w ponurym urzędzie stanu cywilnego na bocznej ulicy. Nawet nie miałaś specjalnej kreacji, ale nigdy się nad tym nie rozwodziłaś.
– Wolałabym ślub w kościele, ale nie zależało mi aż tak bardzo na oprawie.
– Marzyłaś o karierze zawodowej, ale musiałaś rzucić studia – ciągnął. – Chciałaś mieć dziecko, i też się nie udało. Kelly, powiedz mi, czy kiedykolwiek w życiu ktoś zadbał o ciebie? Zajął się tobą, poświęcił się dla ciebie, potraktował twoje potrzeby jako najważniejsze?
– Ależ oczywiście. Ty.
– Daj spokój! – prawie krzyknął. – Dobrze wiesz, jak było. Zawsze stawiałem siebie na pierwszym miejscu.
– Jake, przestań! – powiedziała gwałtownie. – Nie wracajmy do tego.
– Jeśli chcesz wiedzieć, traktowałem cię protekcjonalnie.
– To już przeszłość. Teraz jesteśmy w dobrej komitywie i lepiej nie psuć naszych stosunków, grzebiąc w przeszłości.
Wzruszył ramionami.
– Dobrze, jak sobie życzysz.
Powoli wstała z krzesła. Wziął ją pod rękę i odprowadził do pokoju.
– Teraz będziesz miała dziecko, o którym zawsze marzyłaś – powiedział podniosłym tonem. – Cieszę się z tego, Kelly. Cieszę się ze względu na ciebie. Nie chcę ci zepsuć radości i obiecuję, że tego nie zrobię.
– Dziękuję – odpowiedziała sztywno. – Dobranoc, Jake. Musiała zniknąć mu z oczu, by nie zaczął podejrzewać, że za chwilę się rozpłacze. Gdyby mu nie przerwała, w jednej sekundzie zniszczyłby jej wszystkie dobre wspomnienia, które z takim pietyzmem pielęgnowała.
Przedstawił swoje zachowanie w najgorszym świetle. Nie było tam miejsca na miłość. Zawsze wiedziała, że nie kochał jej tak mocno, jak ona kochała jego. Ożenił się z nią, ponieważ zaszła w ciążę. A mimo wszystko wciąż wmawiała sobie, że Jake kochał ją i szanował. Bez tej wiary ostatnie osiem lat jej życia nie miałoby najmniejszego sensu. Przez chwilę czuła nienawiść do Jake'a. Za to, że próbował zniszczyć jej iluzje.
Do licha, znów pozwoliła sobie na chwilę słabości! Powinna wziąć się w garść. Wzięła głęboki oddech i położyła się do łóżka.
Jake również udał się do swojej sypialni.
Do diabła, czego się spodziewał? Czy liczył, że Kelly padnie mu w ramiona tylko dlatego, że przyznał się do wszystkich błędów? Tak, był egoistycznym bufonem i ona doskonale o tym wiedziała.
Jednak to wyznanie popełnionych błędów wcale nie przyniosło mu ulgi.
Z przyjemnością wróciła po feriach świątecznych do college'u. Dobrze było znów wszystkich zobaczyć, a zwłaszcza pogodną, opaloną twarz Carla.
Niestety Jake zepsuł jej poranek, ponieważ był w paskudnym nastroju. Nic, co powiedziała, nie miało sensu. Wszystko, co robiła, prowokowało go do złośliwości. Wreszcie mruknął:
– Nie wracaj za późno.
– Wrócę, kiedy będę chciała – powiedziała zimno. – Przestań mnie kontrolować, Jake.
– Staram się tylko dbać o ciebie – odrzekł.
– Czuję się jak na obozie wojskowym. Zrób to, nie rób tamtego, wróć do domu, kiedy ci każę…
– W porządku, w porządku! – Podniósł ręce, jakby się opędzał od natrętnej muchy. – Dam ci spokój – warknął i poczłapał do swojego pokoju.
Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że możliwość ucieczki z domu do college'u daje jej poczucie wolności.
Spędziła dzień, nadrabiając towarzyskie zaległości, sprawdzając rozkład zajęć i buszując po księgarniach. Pod koniec dnia ludzie z jej grupy spotkali się w pubie. Kelly bawiła się świetnie, popijając sok pomarańczowy.
– Chodźmy na pizzę – zaproponował Carl.
– Wspaniale. Tylko powiadomię Jake'a.
Jednak zamiast Jake'a odezwała się automatyczna sekretarka. Kelly zostawiła wiadomość, że wróci później.
– Prawdopodobnie wyskoczył po chińskie jedzenie do restauracji na rogu – powiedziała Carlowi. – Chodźmy.