– Utrzymuje cię w tym przekonaniu, ale w rzeczywistości na pewno nie chce, żebyś się wyprowadził.
Jake popatrzył na Olimpię z zaciekawieniem. To niesamowite, jak różnymi językami mogą mówić dwie istoty ludzkie.
– Wcale nie – zaprotestował. – Kelly już dawno mnie zostawiła. Ona się bardzo zmieniła. – Urwał, ponieważ Olimpia delikatnie ziewnęła. – Tak to wygląda.
– Jake, z pewnością Kelly jest poczciwą osóbką i jestem jej szczerze wdzięczna, że tak troskliwie zajęła się tobą podczas choroby. Jednak nie wolno ci zapominać, że to ty ją rzuciłeś, niezależnie od tego, co zdołała ci wmówić. Jak myślisz, co by zrobiła, gdyby wiedziała, że jesteś teraz ze mną? Oszalałaby z zazdrości!
Jake znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Dżentelmen nie powinien zapewniać damy, z którą chce się przespać, o zaletach innej kobiety.
– Masz rację, skończmy już ten temat – wycofał się pośpiesznie, a potem otworzył szampana. – Wypij jeszcze trochę, kochanie. Wyglądasz dzisiaj wspaniale.
Rzuciła mu czarujący uśmiech, niczym bogini przyjmująca należny podarunek, i uścisnęła jego dłoń. Odwzajemnił pieszczotę i spojrzał jej głęboko w oczy, myśląc o tym, co niebawem nastąpi. Jednak w głębi serca czuł dziwną, porażającą pustkę… Taką samą pustkę widział w błyszczących oczach Olimpii. Czy mężczyzna mógł ulec takiemu spojrzeniu? Tak, o ile nie bawił się w filozoficzne dywagacje.
Miał wrażenie, że gra dobrze wyuczoną rolę. I wtedy, kiedy wznosił toast szampanem, i potem, kiedy opuszczali restaurację i zatrzymywali taksówkę. Kiedy usiedli z tyłu, próbował wziąć się w garść. Mężczyzna, który podjął decyzję, nie powinien się wahać. Wziął Olimpię w ramiona, a ona przywarła do niego z całą mocą. Ależ ona ma zimne wargi, pomyślał w pewnym momencie.
Olimpia mieszkała w eleganckim apartamencie w zamożnej dzielnicy miasta. Kiedy przeszli przez hol, Jake poczuł pod stopami miękki dywan. Winda wyłożona była lustrami, z głośników płynęła muzyka.
Jej mieszkanie było takie jak jego właścicielka: wykwintne i nowoczesne, urządzone drogimi sprzętami. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Olimpia zarzuciła Jake'owi ręce na szyję, szepcząc namiętne słowa prosto w usta.
Zrobił to, czego po nim oczekiwano – pocałował ją ostro, gwałtownie, żeby stłumić natrętne myśli o własnej głupocie.
– Jak mocno bije ci serce – szepnęła cicho. – Pożądasz mnie, czuję to…
Wydał z siebie gardłowy odgłos, dzielnie trzymając się swej roli. Cokolwiek dostrzegła Olimpia, jego ciało było drętwe, pozbawione żądzy. Na czoło wystąpił mu zimny pot, kiedy pomyślał o tym, jak skończy się ta przygoda.
– Chodź ze mną – szepnęła. – To będzie naprawdę coś specjalnego…
Rozpięła suwak i pozwoliła sukience opaść na podłogę. Jake obserwował tę scenę w desperackiej nadziei, że jego zmysły wreszcie przebudzą się z letargu. Ale nic się nie stało, nawet kiedy Olimpia ściągnęła jego marynarkę i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Wreszcie naprowadziła jego palce na zapięcia swojego stanika. Widok nabrzmiałych, rozkołysanych piersi powinien doprowadzić go do szaleństwa. Ale on miał wrażenie, że dotyka plastiku. Nie będzie już powrotu do Kelly… Nie będzie powrotu… Te słowa jak mantra tłukły mu się po głowie.
Nagle poczuł, że upada… O, Boże! Przytrzymał się ściany i spojrzał na siebie jakby z boku, zastanawiając się, gdzie jest i co tutaj robi.
– Jake? – zdziwiony głos Olimpii dobiegł z oddali. – Wszystko w porządku?
Nic nie było w porządku. Nic już nie będzie w porządku. Świat poruszał się, wirował, wciągając go w oszałamiającą pustkę. Wszędzie panowała ciemność, ale najczarniejsza dziura powstała w jego umyśle. Nagle wszystko wokół wydało mu się pozbawione wyrazu, błahe, wręcz płytkie.
– Jake! – Olimpia trzymała go za ramiona, przyglądając mu się z obawą. – Jake, o co chodzi?
Nie był w stanie odpowiedzieć. Drżał konwulsyjnie, a serce biło mu jak oszalałe. Ale to nie miało nic wspólnego z pożądaniem, znamionowało raczej strach, paniczne przerażenie. Walenie serce narastało, dopóki nie wypełniło całego świata, ogłuszającym łomotem pełnym ponurych tonów rozpaczy. Nie była to tylko rozpacz mężczyzny próbującego się kochać i odkrywającego, że nie jest w stanie tego zrobić. Zatracał się w bezgranicznej otchłani, z której Olimpia nie mogła go wydobyć.
Głęboko, łapczywie wciągnął powietrze, ale nadal się dusił. Czuł, że jakaś nieubłagana siła wciąga go do czarnej czeluści, oznaczającej szaleństwo. Walczył, ale powoli opadał z sił. Brakło mu również motywacji, ponieważ nękała go świadomość, że cały wszechświat wypełniają strach i nieszczęście.
– Jake, weź się w garść! – Głos Olimpii przedarł się przez grubą warstwę mgły spowijającej jego świadomość. – Co się z tobą dzieje? – zażądała odpowiedzi. – Potrzebujesz lekarza?
– Nie – udało mu się wydusić. – Nie lekarza.
Wiedział, kogo potrzebuje, i zebrał wszystkie siły, żeby sięgnąć po telefon i wykręcić numer jedynej osoby na świecie, która mogła mu pomóc.
Boże, żeby tylko tam była! Proszę, bądź tam, Kelly!
Telefon po drugiej stronie zaczął dzwonić.
Zawsze na niego czekała. Oby i tym razem…
Telefon dzwonił i dzwonił. Nie ma jej? Ależ musi tam być! Musi, ponieważ jej potrzebował. Proszę, proszę…
– Halo? – odezwała się wreszcie.
Odczuł tak wielką ulgę, że prawie stracił przytomność.
– Kelly – powiedział niskim, nieswoim głosem.
– Kto mówi?
– To ja… Jake…
– Jake, co się dzieje? Jesteś chory?
– Nie wiem… – wysapał. – Jestem w mieszkaniu Olimpii… Czy możesz tu przyjechać… Proszę, przyjedź… Chcę wrócić do domu i nie mogę… – Znów musiał walczyć o złapanie oddechu.
– Przyjadę – powiedziała od razu. – Ale Jake, co się stało?
– Proszę cię, szybko… – Rzucił słuchawkę i oparł się o ścianę, cały drżąc.
– Co się dzieje? – Olimpia szarpała go za ramiona.
– Muszę wracać do domu. Przykro mi, Olimpio. Nie jestem dobrym towarzyszem… dziś wieczorem…
– To nie twoja wina – odpowiedziała z przejęciem. – Próbowałeś zbyt szybko stanąć na nogi.
– Masz rację – wymamrotał, nie bardzo rozumiejąc sens własnych słów.
– Jest z tobą gorzej, niż myśleliśmy.
– Tak. – Zgodziłby się z każdym stwierdzeniem, byle tylko Kelly zabrała go jak najszybciej do domu.
– Myślę, że powinieneś wrócić do szpitala – powiedziała łagodnie Olimpia.
– Nie chcę do szpitala… Chcę Kelly… – Wy sapał.
– Chodź i usiądź. – Podprowadziła go do kanapy, na którą padł jak martwy.
Olimpia pozbierała swoje ubrania i znikła w sypialni.
Jake przyglądał się czemuś na podłodze, długo zastanawiając się, co to jest. W końcu rozpoznał swoją koszulę. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się tam znalazła. Wielkim wysiłkiem woli podniósł ją i włożył. Wyczerpany opadł z powrotem na kanapę, całą uwagę skupiając na przeciwległej ścianie. Dopóki intensywnie wpatrywał się we wzór na tapecie, dopóty mógł nie myśleć o potworze, który gdzieś w jego głowie wyrywał się z klatki.
To dziwne, jak doskonale regularny wydawał mu się wzór na ścianie… Jeden, dwa, trzy… Za ile czasu Kelly tu dotrze? Cztery, pięć, sześć… Kiedy do niej telefonował? Siedem, osiem, dziewięć… Boże, proszę, niech przyjedzie jak najprędzej! Już!
Doszedł do końca rzędu i zaczął liczyć od nowa. Raz, dwa, trzy… Jak ona tu dotrze? Taksówką?… Cztery, pięć, sześć… Miała daleką drogę… Dystans nie do pokonania… Dlaczego dopiero teraz o tym pomyślał? Siedem, osiem…