Jake nie znał objawów klinicznej depresji, dlatego uważał, że już dawno ją przeszedł, wtedy gdy zaraz po postrzale wylądował w szpitalu. Teraz jednak zrozumiał, że tamto doświadczenie było zwykłym dołkiem psychicznym i nie miało nic wspólnego z prawdziwym piekłem, które przeżywał teraz.
Lekarstwa przytępiły jego świadomość, ale nie poprawiły stanu psychicznego.
W ciągu dnia zapadał w rodzaj letargu, w nocy przewracał się z boku na bok, dręczony przez demony. Męczyło go poczucie winy i bezsens istnienia. Całe dotychczasowe życie jawiło mu się jako jałowa egzystencja, zaś przyszłość postrzegał jako czarną otchłań.
Miał ciało jak z ołowiu; przesunięcie stopy urastało do rozmiarów niebotycznego wysiłku. Nie rozumiał nic z tego, co się wokół niego działo. Twarze pojawiały się i znikały. Głosy tłukły się po jego głowie upiornym echem. Tylko Kelly trwała obok niego, jak niezawodna podpora, zapewniając go, że wkrótce wszystko będzie dobrze.
– Byłeś taki silny – powiedziała łagodnie. – Teraz też się z tym uporasz.
Silny? Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek był silny. A może wszystkie swe siły czerpał właśnie z tej podpory? Kiedy ją stracił, spojrzał na siebie z przeraźliwą jasnością. Zobaczył słabego, bojaźliwego człowieka, niezdolnego do czynu. Zaledwie cień dawnego Jake'a Lindleya. Bez Kelly właściwie nie istniał.
Dni mijały powoli, wszystkie szare i monotonne. Świat zewnętrzny spowijała gęsta mgła. Wyłaniała się z niej tylko twarz żony – skupiona, naznaczona niepokojem. Kelly, która cicho przeniosła swoje rzeczy do pokoju Jake'a, spędzała z nim teraz noc na dużym podwójnym łóżku. Wzięła kilka dni zwolnienia, ponieważ bała się zostawiać go samego. Poświęcała się dla niego. Po raz kolejny. To go zaniepokoiło. Historia lubi się powtarzać.
W końcu namówił ją, by wyszła na zajęcia. Spędził kilka piekielnych godzin w samotności, walcząc ze ścianami, które się wokół niego zamykały. Kiedy Kelly wróciła wreszcie do domu, Jake nawet zmusił się do uśmiechu.
– Zrobię ci herbatę – powiedział z udawaną wesołością.
– Jak było? – zapytała, patrząc na niego z niepokojem.
– Nieźle – skłamał.
Wiedział, że mu nie uwierzyła, ale dzielnie się uśmiechał, dopóki nie dotarł do kuchni. Tutaj nie musiał już udawać. Przytrzymał się półki, ciężko dysząc, czując, jak pot zalewa mu oczy. Usłyszał kroki Kelly i szybko wziął się w garść. Skrzywił twarz ni to w grymasie bólu, ni to w uśmiechu.
Udało mu się oszukać Kelly, przynajmniej na jakiś czas. Nazajutrz wyszła z domu spokojniejsza. Pomachał jej przez okno, lecz gdy znikła z pola widzenia, znów zalała go fala rozpaczy.
Pewnego dnia zadzwonił do doktora Ainsleya.
– Dostałeś dwie kulki, a to wystarczy, żeby ściąć z nóg najsilniejszego mężczyznę – tłumaczył doktor pogodnie. – Po prostu jeszcze nie doszedłeś do siebie, ani psychicznie, ani fizycznie. Zgrywałeś zucha, a to wcale nie wpływa korzystnie na rekonwalescencję. Co zażywasz? – Kiedy usłyszał nazwę, mruknął: – W porządku, to dobry środek. Przyjmuj go zgodnie z zaleceniami, a resztę pozostaw Kelly.
Z dnia na dzień mgła nieco się podnosiła, ale świat zewnętrzny nadal jawił się Jake'owi jako niewyraźna plama. Przeczytał otrzymaną pocztę, nie rozumiejąc sensu stów. Gdzieś tam na zewnątrz były rzeczy i sprawy, o których powinien pomyśleć, którymi powinien się zająć, ale nie miał na to ochoty.
Pewnej nocy udało mu się zasnąć na kilka minut, a potem nagle się rozbudził. Spod drzwi sączyło się światło. Zmusił się i wstał. Kelly leżała na kanapie, z książką w ręku. Nagle coś dotarło do jego świadomości.
– Będziesz miała dziecko – wyszeptał zdumiony.
– Jake…
– W porządku. Nie oszalałem. – Usiadł obok niej. – Wiedziałem, że jesteś w ciąży… wiedziałem, prawda?
– Tak – odpowiedziała łagodnie. – Wiedziałeś.
– Teraz sobie przypominam… – Potrząsnął głową, jakby próbował uwolnić się od roju pszczół. – Jest coś, czego nie mogę w pełni… Dlaczego siedzisz tutaj sama? Dlaczego nikt się tobą nie opiekuje? – zapytał ostro. – Twój mąż powinien o ciebie dbać, ale my wiemy, jaki z niego gagatek, prawda?
– Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek dobrze go znał – odpowiedziała Kelly łagodnie.
– To frajer. Zmarnował ci życie, i robi to nadal.
– Co przez to rozumiesz?
Powędrował z powrotem do sypialni, by po chwili wrócić z kawałkiem papieru, który wcisnął Kelly do ręki. Był to wyciąg z konta bankowego, na którym pozostało niewiele pieniędzy.
– Nie tylko frajer, ale i biedak – powiedział grobowym głosem. – Nie dbał o oszczędności, nie pomyślał, że kiedyś mogą nadejść ciężkie czasy. Wszystko wydawał na przyjemności.
– Wydawał również na swoją żonę – przypomniała Kelly. I – Te wszystkie prezenty…
– Których ona wcale nie chciała. A teraz ten głupek jest biedny i nie ma żadnych oszczędności. Kiedy zostałem ranny, firma ubezpieczeniowa wypłaciła mi odszkodowanie, oczywiście najmniejsze z możliwych. Myślałem, że szybko wrócę do pracy, jak przystało na prawdziwego dziennikarza. A teraz, spójrz na mnie. Wrak człowieka.
Kelly popatrzyła na rachunek bankowy i w głowie zaświtało jej rozwiązanie. Położyła dłonie na ramionach Jake'a i popatrzyła mu prosto w twarz. Podejmowała ryzyko, chwilę więc zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami.
Zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd, pchając go w ramiona Olimpii. Być może nawet przyspieszyło to atak choroby. Jeśli teraz podejmie niewłaściwą decyzję, wyda wyrok na Jake'a. Jednak jeśli opuści ją odwaga, Jake może wegetować w swoim obecnym stanie do końca życia.
– Myślę, że nadszedł czas, byś wrócił do pracy – oznajmiła.
– Uważasz, że ktoś da mi teraz pracę? – Spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie będziesz czekał na propozycje. Pora wziąć się za książkę, o której tyle mówiłeś. Masz dużo materiału, to ciekawy temat, będzie się dobrze sprzedawać. Wykorzystaj z pożytkiem wolny czas.
Zapadła cisza.
– Naprawdę myślisz, że dałbym radę? – W jego oczach mignął cień zainteresowania.
– Wiem, że dałbyś radę. Jake Lindley potrafi wszystko.
– Nie… – Potrząsnął głową. – To już nie jest ten sam Jake Lindley. To tylko nieudacznik Jake.
– Dla mnie zawsze był przede wszystkim dobrym przyjacielem – powiedziała Kelly. – Nie przepadałam za sławnym reporterem Lindleyem.
– Ale książka… Mój umysł nie pracuje teraz na najwyższych obrotach.
– Postaraj się więc myśleć spójne i logicznie – powiedziała z ożywieniem. – Jake, nie straciłeś przecież talentu. Choroba minie…
Zaciskała dłonie na jego dłoniach, patrząc mu żarliwie w oczy. Przypominała znów tę siedemnastolatkę, zakochaną we wschodzącej sławie dziennikarstwa.
– Zrobię to, jeśli uważasz, że podołam. Chociaż wydaje mi się, że mam w głowie watę, a sklecenie sensownego zdania przychodzi mi z największym trudem.
– Nie musisz od razu zacząć pisać. Na razie opracuj szkic. Wystarczy, że zainteresujesz projektem jakiegoś wydawcę.
– Wymyśliłaś to wcześniej, prawda? – zapytał z odcieniem podziwu. – Jeszcze zażądasz procentów jako mój agent.
– Jasne, nie jestem głupia!
Prawie się roześmiał i przez moment myślała, że rozpaliła w nim iskrę, ale potem jego twarz znów zamieniła się w maskę bez wyrazu.
– Kelly, to szaleństwo. Jestem chory…
– Zapomnij o tym – powiedziała zdecydowanie. – Patrzysz na to z niewłaściwej strony.