Miałem nadzieję, że zdążę wrócić na czas, żeby odwieść cię od rozwodu. Zgodziłbym się na wszystko, żebyś tylko ze mną została. Ale pomyliłem datę i gdy przybyłem, było już po prostu za późno. Gdy cię zobaczyłem na przyjęciu, doznałem szoku, ponieważ nie mogłem cię rozpoznać. Zaczynałem podejrzewać, że w ogóle nie miałem racji. Nagle znalazłem się na morzu – bez steru, bez kompasu, bez Kelly. Nie tylko straciłem moją ukochaną, straciłem również najlepszego przyjaciela, który był mi podporą w najcięższych zmaganiach. Stanąłem do najtrudniejszej walki mojego życia – walki o moją żonę. Zamiast mi doradzać, znajdowałaś się po drugiej stronie barykady.
– Szkoda, że mi tego nie powiedziałeś – odezwała się miękkim głosem.
– Może bym spróbował, gdybym mógł porozmawiać z Kelly. Ale jej tam nie było! Wysłała na swoje miejsce Carlottę. A Carlotta… O mój Boże!
– Wydawało mi się, że ją polubiłeś – wspomniała Kelly zalotnie.
– Spędziłem z nią najwspanialszą noc w życiu i mam nadzieję… – Wahał się przez chwilę, zanim powiedział prawie ze wstydem: – Mam nadzieję, że spotkamy się znowu. Ale tamtej nocy mnie przestraszyła. Nagle zorientowałem się, przeciwko czemu wystąpiłem, z jaką determinacją byłaś gotowa zacząć nowe życie i jak mało miałaś powodów, żeby żałować przeszłości. Zauważyłem mężczyzn, który cię pożądali, którzy prawdopodobnie doceniliby cię bardziej ode mnie. I po tej niesamowitej nocy… następnego ranka czekałem, że mnie pocieszysz, powiesz, że wszystko pomiędzy nami się ułoży, ale ty powiedziałaś, że to był wspaniały sposób zakończenia naszego małżeństwa. Gdy to usłyszałem, musiałem od razu wyjść, żebyś się nie zorientowała, jak bliski byłem błagania cię, żebyś mnie znów przyjęła.
– Gdybym to wiedziała – zamyśliła się. – A jednak…
– A jednak nie był to odpowiedni czas. – Szybko podchwycił jej myśl. – Dla żadnego z nas. Musieliśmy przebyć ciernistą drogę, żeby znów się odnaleźć. Kocham cię, chcę cię poślubić i być z tobą na zawsze.
– Ja również tego chcę. – Dotknęła jego twarzy.
– W takim razie zróbmy to od razu.
– Kochanie, nie możemy…
– Możemy, jeśli tylko załatwimy formalności.
– Ale dziecko może urodzić się w każdej chwili…
– Dlatego trzeba się pospieszyć. Chcę, byśmy byli małżeństwem, kiedy się narodzi. Nie potrafię tego wyjaśnić… Po prostu irracjonalne uczucie.
– Dobrze – zgodziła się, kochając go za ten pośpiech.
– Zrobię to od razu – powiedział, podskakując z radości.
– Zobaczmy, czy moje stare kontakty jeszcze są coś warte.
Szczęście go nie opuszczało. Jeden z przyjaciół wiedział, jak otrzymać specjalne pozwolenie i zaczął działać.
– Ale czy możemy się zarejestrować w urzędzie stanu cywilnego na ostatnią chwilę? – zapytała Kelly niespokojnie.
– Nie pójdziemy do urzędu stanu cywilnego. Pobierzemy się w kościele! – Złapał ją za ręce. – Nie mogę ofiarować ci białej sukni i druhen, ale mogę dać ci kościół i księdza.
Z furią wykręcał numer telefonu.
– Nie powiesz mi, że ktoś z twoich znajomych zna księdza – zdziwiła się Kelly.
– Jeden z moich znajomych jest księdzem i ma wobec mnie dług wdzięczności.
Ślub został wyznaczony za dwa dni. Kelly była oszołomiona, czułą, jak świat wiruje jej przed oczami. Tylko jeden element pozostawał niezmienny – Jake kochał ją bardziej niż kiedykolwiek i łamał sobie głowę, by ją zadowolić.
Wielebny Francis Dayton zgodził się udzielić im ślubu, jak tylko załatwią papiery. Był to mężczyzna po osiemdziesiątce, dawno na emeryturze, ale zapewniał, że nie będzie problemu z „wynajęciem" kościoła.
– Polegam na moich chłopcach – rzekł konspiracyjnie. Chłopcami okazali się jego synowie, który poszli drogą duchową ojca i mieli własne parafie.
Kelly polubiła ojca Francisa. Pomimo swoich lat miał iskrzące się oczy i podchodził do życia jak do wspaniałej przygody.
Carl miał poprowadzić pannę młodą do ołtarza, a jego siostra, Mariannę, zadbać o wygląd Kelly.
– Co zamierzasz zrobić z moim ogromnym cielskiem? – zapytała Kelly, wskazując swój brzuch.
W odpowiedzi Mariannę pokazała jej niebieską, aksamitną pelerynę zapinaną z przodu.
Kelly miała teraz nieco dłuższe włosy, Mariannę zakręciła je więc na grube wałki i tak ułożyła, że tworzyły wokół twarzy aureolę, oczy zaś rozświetlone blaskiem radości prawie nie wymagały makijażu. Zamiast welonu Mariannę wpięła jej we włosy kwiaty, takie same, jakie zdobiły ślubny bukiet.
Ślub odbywał się w małej kaplicy, przylegającej do głównego kościoła, a uczestniczyło w nim zaledwie pięć osób, włącznie z wielebnym Daytonem. Carl i Mariannę pełnili rolę drużbów i jednocześnie świadków.
Kelly przeszła wzdłuż nawy u boku Carla wpatrzona w uśmiechnięte i pełne uwielbienia oczy Jake'a. Wyciągnął do niej rękę i poprowadził przed ołtarz. Wielebny Dayton zakasłał i zaczął czytać liturgię.
Jake ujął dłoń Kelly i z bladą, wzruszoną twarzą powtarzał za księdzem słowa ślubnej przysięgi.
Ale kiedy przyszła kolej na Kelly, zapanowała cisza. Wszyscy spojrzeli na nią, najpierw zdziwieni, potem przerażeni, kiedy zobaczyli jej wykrzywioną z bólu twarz.
– Przykro mi – powiedziała – To nie najlepsza pora…
– Chyba nie powiesz…? – zapytał Jake.
– Obawiam się, że to skurcz… Już drugi… Powtarzają się często. Jake…
– Mój samochód jest szybszy od karetki – powiedział Carl.
Kelly głęboko odetchnęła i kurczowo złapała Jake'a za ramię. – Ale nasz ślub…
– Zostawcie to mnie – wtrącił się ksiądz. – Do którego szpitala jedziecie?
Zdumieni natychmiast odpowiedzieli, on zaś wypadł jak burza z kościoła, podciągając sutannę i krzycząc:
– Wyprzedzę cię!
Jake i Mariannę pomogli Kelly wyjść z kościoła. Kiedy doszli do samochodu, Carl już czekał z włączonym silnikiem. Mariannę usiadła z przodu, a Jake z tyłu, obejmując Kelly ramionami.
– Nie powinienem się upierać – wymamrotał. – To było dla ciebie zbyt wiele.
– Nie, to był cudowny pomysł – zaprotestowała z ożywieniem. – Ja również tego chciałam. – Zaczerpnęła głęboki oddech, kiedy poczuła kolejny ból.
– Czy to następny skurcz? – zawołał Carl przez ramię.
– Tak – odpowiedział zdenerwowany Jake. – To ty jesteś ekspertem. Co to oznacza?
– Że lepiej się pospieszmy.
Nacisnął pedał gazu i samochód przyspieszył. Ale i tak wyprzedził ich motocyklista, z głową zasłoniętą kaskiem i łopoczącymi na wietrze połami sutanny.
– Czy to nie nasz wielebny? – zapytała Mariannę, jakby rażona piorunem.
– Oczywiście, że tak – powiedziała Kelly, ciężko dysząc. – Och, kochanie… – zacisnęła ramię na szyi Jake'a – nasze szaleństwo jak widać jest zaraźliwe.
W szpitalu już na nich czekano, ponieważ ksiądz Francis przybył pierwszy i zaalarmował oddział położniczy.
Kolejny ból rozdarł ciało Kelly, ale przemogła się i opanowała. Miała jeszcze coś ważnego do zrobienia.
– Szybko – powiedziała, dysząc.
Gdy pielęgniarki przygotowywały ją do porodu, stary ksiądz wkroczył do akcji.
– Czy pojmiesz tego mężczyznę za męża?
– Tak – odpowiedziała pewnym głosem. Teraz przyszła kolej na Jake'a.
– Ja, Jake, biorę cię, Kelly, za żonę…
Zmysły odmawiały jej posłuszeństwa, ale usłyszała wyraźnie: