To dotarło do niej nagle, jakby dopiero teraz zrozumiała doniosłość oczywistych faktów. Będzie mieć dziecko! Dziecko Jake'a. Dziecko, którego pragnęła, o które modliła się przez długie lata.
– Kto powiedział, że jest za późno? – szepnęła. – Może jest za późno dla nas, ale dla mnie życie dopiero się zaczyna.
Nazajutrz, gdy przyszła do szpitala, zastała Jake'a siedzącego na krześle przy oknie. Wyglądał trochę lepiej, ale wkradło się pomiędzy nich napięcie, które utrudniało rozmowę.
– Czy badał cię dzisiaj doktor? – spytała.
– Tak, podobno robię postępy. Stale to powtarza.
– To dobrze.
– A co z tobą?
– W porządku. Uzyskałam dobry wynik ze sprawdzianu.
– A praca? Jak długo jeszcze zamierzasz pracować? Czas pokaże, pomyślała.
– Sama nie wiem…
– Jesteś w ciąży, prawda?
– Co? Jak, na litość boską… Jeden mały zawrót głowy…
– Dokładnie o trzeciej po południu.
– Nie rozumiem.
– Już to przerabialiśmy. Punktualnie o trzeciej. Gapiła się na niego ze zdumieniem.
– Nie możesz tego pamiętać.
– Spieszyliśmy się do autobusu. Odchodził dziesięć po trzeciej i kiedy dotarliśmy do dworca, powiedziałem: „Dopiero trzecia". Dokładnie w następnej minucie zrobiłaś się biała jak płótno. Wczoraj też dopadło cię o trzeciej.
– Och, zwykły zbieg okoliczności.
– Jesteś w ciąży – powtórzył.
– A jeśli nawet, to co z tego? – spytała wojowniczo, ale z jej oczu wyzierała rozpacz.
– Pomyślałem, że może chciałabyś mi powiedzieć. – Nadal patrzył przez okno.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – Zastanawiał się przez chwilę, potem odparł spokojnie: – Bez powodu.
– Trzymajmy się wcześniejszych ustaleń, Jake – powiedziała z rozpaczą. – Możemy być przyjaciółmi, to wszystko.
– W porządku, zatem powiedz mi jak przyjacielowi, czy zamierzasz poślubić ojca dziecka?
– To nie twoja sprawa.
– Powiedz mi – powtórzył z uporem.
– Nie.
– Żyjesz z nim?
– Nie.
– To twoja decyzja czy jego?
– Moja.
– Kto to jest?
– Jake, ostrzegam cię…
– Wiesz chyba, kto to jest?
– Co ty wygadujesz?
– Spójrzmy prawdzie w oczy, miałaś duży wybór, kiedy cię ostatnio widziałem… Kelly?
Mówił do pustego pokoju. Kelly już dawno wybiegła na korytarz.
Wściekła i zdenerwowana biegła tak przez dłuższą chwilę. Przystanęła dopiero w parku, gdzie usiadła na ławce nad małym stawem. Tak dokładnie wszystko zaplanowała, a potem przegrała przy pierwszym starciu!
Dobrze, że przynajmniej się nie rozpłakała. Teraz też nie chciało jej się płakać. Z chęcią skręciłaby Jake'owi kark! Jak śmiał sugerować coś takiego! I co z tego, że słowem nie zaprzeczyła?
Przez staw przepłynęła mama kaczka i sześć żwawych kacząt. Kelly uśmiechnęła się na ten widok z czułością. Nagle poczuła, jak odzyskuje wewnętrzny spokój. Już po chwili doszła do wniosku, że Jake wyświadczył jej przysługę, nie dopuszczając myśli o ojcostwie.
Posądzał ją o bujne życie erotyczne i był zazdrosny. Świetnie, o wiele lepiej, niż gdyby myślał, że był jej jedynym mężczyzną.
Wychodziła z parku znacznie podniesiona na duchu.
Gdy otwierała drzwi do mieszkania, usłyszała dzwonek telefonu.
– Przepraszam – powiedział Jake, ledwo podniosła słuchawkę. – Chyba wyraziłem się nieco niezręcznie. Nie chciałem cię obrazić. Czy możesz tu wrócić?
– Zajrzę jutro.
– Obiecujesz? – Jego głos był naglący.
– Obiecuję.
Kiedy pojawiła się nazajutrz, odpisywał na listy. Odłożył je na bok i powitał ją serdecznie. Miał zaróżowioną twarz i silniejszy głos.
– Jak się czujesz? – spytał.
– Dobrze.
– Byłaś już u lekarza?
– Nie.
– Dlaczego, na litość boską? – Zmrużył podejrzliwie oczy. – Nie podjęłaś jeszcze decyzji?
– Podjęłam – odpowiedziała, doskonale rozumiejąc, o co pyta. – Zamierzam urodzić to dziecko. Pragnę go.
Odetchnął z ulgą.
– Teraz musisz o siebie dbać, no i musisz wziąć ode mnie pieniądze.
– Niczego nie muszę, Jake – odparowała, wyraźnie rozdrażniona jego słowami.
– Kieruj się zdrowym rozsądkiem, a nie fałszywą dumą. Nie powinnaś ryzykować.
– Będę ostrożna.
– Jednak nie przyjmiesz mojej pomocy, prawda? W porządku, przynajmniej wiem, na czym stoję.
– Nie rozumiem.
– Ależ rozumiesz.
– Jake, to ja będę miała dziecko, nie my. Pobladł, ale powiedział spokojnym tonem:
– Wyraziłaś się dostatecznie jasno. Czuję się twoim dłużnikiem i chcę się zrewanżować
Nie odpowiedziała. Skrzyżowała ramiona i patrzyła na niego badawczo. Teraz kolej na Jake'a. Niech on się denerwuje.
– Jak sobie poradzisz, kiedy dziecko przyjdzie na świat? Czy pomyślałaś o tym choć przez chwilę? Jak utrzymasz siebie i maleństwo? Musisz pozwolić, bym ci pomógł.
– Niczego nie muszę – powtórzyła przez zaciśnięte zęby.
– Głupie gadanie. W gruncie rzeczy musisz robić to, co jest dobre dla twojego dziecka.
– Kiedy wreszcie przestaniesz wydawać mi rozkazy?
– Nigdy ci nie rozkazywałem.
– Och, pewnie!
– Nigdy tego nie robiłem! – ryknął.
– Oczywiście, że nie. Po co rozkazywać komuś, kto i tak spełnia bez szemrania wszystkie twoje życzenia?
– Znowu robisz ze mnie tyrana.
– Nie byłeś tyranem – powiedziała z westchnieniem. – To raczej moja wina, ponieważ zawsze ci ustępowałam.
– W porządku, broń swego zdania, jednak przyznaj, że w niektórych kwestiach mam rację.
Kelly westchnęła i podniosła ręce w geście rezygnacji.
– Decyzja należy do mnie – oświadczyła.
– A więc, co zamierzasz w sprawie pieniędzy? Chyba nie planujesz czegoś tak głupiego jak porzucenie studiów?
– Nie wiem – jęknęła. – Znajdę jakiś sposób na zdobycie pieniędzy.
– Jaki? – dopytywał się nieustępliwie.
– Może poszukam współlokatorki, zobaczę. Jednak na pewno nie będę cię prosić o pozwolenie.
– Kelly, czy to ma sens?
– Wszystko nabrało sensu od dnia, w którym zdecydowałam się na samodzielne życie.
– Nie bądź taka… Och, dokąd idziesz? Wracaj tu, Kelly!
Doktor Ainsley spotkał ją w bufecie pięć minut później.
– Dobra robota – powiedział. – To najlepsza rozrywka, jaką nam ostatnio zafundowano.
– Pewnie wszyscy słyszeli każde słowo.
– No, rozmawialiście dosyć głośno. Zrobiła pani dużo dobrego dla mojego pacjenta. Od dawna nie był taki ożywiony.
– Spieraliśmy się na temat mojej ciąży. Czy pan…?
– Niewinny! Jestem pewien, że sam się domyślił, zwłaszcza po tym, jak pani zasłabła.
– Dokładnie o trzeciej po południu. Tak samo jak przy pierwszej ciąży.
– On to pamiętał?
– Jake zawsze mówi, że jego pamięć jest jak lep na muchy. Wszystko do niej lgnie. To bardzo pożyteczne w zawodzie dziennikarza.
– Och, tak. – Ktoś stanął w drzwiach do bufetu. – A to ci niespodzianka. – Doktor podniósł głos. – Dobra robota, Jake!
Wstał, by zrobić miejsce dla Jake'a naprzeciw Kelly, ale po chwili usiadł z powrotem.
– Zostanę tu w charakterze rozjemcy – powiedział.
– Kelly, to była wspaniała walka. Jestem pod wrażeniem – wyznał Jake.
Zdobyła się na uśmiech.
– Gdybyś zwracał na mnie baczniejszą uwagę, nigdy bym cię nie porzuciła.
– Niech ci Bóg wybaczy! Przecież to ja odszedłem.