Zamruczał telefon. Irena odruchowo podniosła słuchawkę.
– Halo!
Milczenie. Cisza.
– Halo, słucham.
Krótkie sygnały.
Swego czasu – akurat robiła doktorat – do Andrzeja zaczęły masowo wydzwaniać młodziutkie dziewczyny. A wraz z nimi młodzi chłopcy. Irena kilkakrotnie dowcipkowała na ten temat, jednak Andrzej nie zrozumiał żartów. W tym okresie w ogóle nie przejawiał poczucia humoru. Irena nie wiedziała, co ma robić – być zazdrosną, potraktować to z przymrużeniem oka, czy może udawać, że nic się nie dzieje.
A potem ci wszyscy chłopcy i dziewczęta pojawili się w ich domu – dziesięć osób. Irena zrezygnowała z wszelkich prób napojenia gości herbatą i tylko ze zdziwieniem obserwowała, jak młodzież stresuje się, jak przed egzaminem, medytuje po kątach i przekazuje sobie nawzajem jakieś obskurnie wydane skrypty.
Potem na krótko wyszła do kuchni i po powrocie natknęła się na malowniczą sprzeczkę. Dwóch chłopców trzymało trzeciego, nie była to jednak typowa bójka – obok skakała dziewczyna z pejczem ze sznurka, bezlitośnie smagała nim fotel, żądając od jednego z chłopców jakichś wyznań i wykrzykiwała jakieś niezrozumiałe pytania; dwie inne dziewczyny znieruchomiały po obu stronach drzwi, ściskając plastykowe pistolety, a reszta ekipy schowała się pod stołem i stamtąd z napięciem obserwowała rozwój wydarzeń.
Andrzej stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami i wydawał się być zadowolony z rozwoju wydarzeń.
Ta obłąkana historia ciągnęła się przez trzy godziny; w końcu młodzieńcy i młódki opadli z sił i, powtórnie odmawiając herbaty, rozeszli się.
– Czy mógłbyś choć raz wymodelować coś pożytecznego? – zapytała, gdy za ostatnim gościem zamknęły się drzwi.
Uniósł brwi.
– Co na przykład?
– Spokojne życie – odparła znużonym tonem. – Chociaż przez miesiąc. Nad morzem. W jakimś ustronnym miejscu, w domku nad brzegiem i żeby krzyczały jedynie mewy.
– Hm...
Wstał i wyszedł, więc uznała, że się obraził. Ale już następnego dnia był pociąg, a po kolejnym dniu snuła się wstrząśnięta po maleńkim domku, sprawdzała stopą temperaturę morskiej wody i podejrzliwie oglądała zawartość lodówki.
– Słuchaj, Andrzeju... Po co traktować wszystko tak dosłownie?!
Rzucał do morza kamyki i nie zauważał jej pełnego wdzięczności uśmiechu.
Był zagłębiony we własnych myślach.
Na biurku znalazła grudniową gazetę. Przejrzała ją i wstrząśnięta, niemal usiadła na żółwiu.
Spokojna i konserwatywna gazeta „Wieczorne Miasto", którą znała do najmniejszej szpalty, wydała jej się wnioskiem końcowym medyczno-sądowej ekspertyzy.
„Ciało wyłowione ze studni znajdowało się w czwartym stopniu rozkładu i nosiło ślady..."
„Kolejne ofiary. Znaki szczególne: chłopiec w wieku dziewięciu lat ze śladami gwałtownej śmierci, blondyn, ubrany..."
„Nie powinniśmy się odwracać. Z powodu obrzydzenia, strachu czy obojętności... każdego, kto choć raz przekroczy zakreśloną przez społeczeństwo granicę, dosięgnie ręka sprawiedliwości przy aktywnej pomocy... Ty czy twój sąsiad, nikt nie może obojętnie stać z boku i tylko wówczas...".
I w końcu:
„Wczoraj w ratuszu odbyło się posiedzenie rady miejskiej. Rozpatrywano problemy finansowania struktur prawnych... nowych źródeł uzupełnienia budżetu miejskiego... przyjęto projekt, dzięki któremu zostanie zatwierdzona docelowa sprzedaż skazanych – firmom i organizacjom do odpowiednich celów, w tym... rozszerzenie list motywacyjnych związanych z przekazaniem skazanych na karę śmierci obywateli do użytku obywatelom wymagającym różnego rodzaju przeszczepów... biorąc pod uwagę... dokładnie rozpatrując każdy przypadek".
Irena odłożyła gazetę. Wzięła ją znowu, sprawdziła datę wydania i skład kolegium redakcyjnego, przeczytała adres redakcji i drukarni oraz mnóstwo informacji technicznych.
Jeśli model zawiera w sobie odbicie osobowości modelatora, to co musiało wydarzyć się z Andrzejem podczas poprzedzających eksperyment miesięcy?
Irena otrząsnęła się. Zerknęła na zegarek; wkrótce się ściemni. Modelator się nie pojawiał, jej misja była na granicy porażki i coraz bardziej bolała ją głowa.
Na podwórzu zaczął ujadać Sensej. Nie szczekać, lecz właśnie ujadać, jak jakiś nędzny ratlerek.
Ciekawe, czy zmieniony charakter Senseja również jest odbiciem niejasnych zamiarów jej byłego męża?!
Na środku podwórza Walek, syn sąsiadów, próbował wyrwać Sensejowi patyk. Pies szarpał głową, Walek sapał z zacietrzewieniem; jeszcze sekunda i patyk poleciał daleko w krzaki, a za nim z ujadaniem pomknął zadowolony chart irlandzki.
Walek zmieszał się na widok Ireny. Wsadził ręce do kieszeni i zaczął szurać w ziemi butem.
– Waluś – rzekła najspokojniej, jak potrafiła – powiedz mi proszę, czy dostajecie gazety?
Chłopak przytaknął.
– A nie mógłbyś... przynieść mi na minutkę któryś z ostatnich numerów? Tylko go przejrzę.
Sensej w krzakach manipulował patykiem niczym koparka łopatą.
– Poczekam – rzekła Irena łagodnie. – Przez chwilę... pobawię się z psem. Może być?
Walek śmignął za furtkę. Przez pięć minut Irena sądziła, że nie wróci – jednak wraz z dobiegającym z sąsiedniego podwórka piskiem siostry Walka i dźwiękiem rozbitej butelki pojawił się mały, ruchliwy cień.
Zapadał zmierzch. Irena z trudem wczytywała się w tekst; była to gazeta sportowa, choć całą ostatnią stronę zajmowały ogłoszenia w tłustych ramkach: wyroki, wyroki, wyroki...
– Dziękuję, Waleczku – rzekła Irena nieswoim, odpychająco-obłudnym głosem. – A powiedz mi, chodzisz do szkoły?
Walek przytaknął.
– A kto karmił Senseja, kiedy mnie nie było?
Walek uśmiechnął się ze zmieszaniem.
– Ty?
Skinięcie głową.
– A nie widziałeś, kto był w moim domu? Pan? Czy pani?
Chłopiec się zasępił. Zaczął dłubać noskiem buta w ziemi, w kurzu przed sobą nakreślił nierówną linię.
– I ty będziesz mieszkać w tym nienormalnym świecie? – zapytała szeptem Irena, zwracając się nie tyle do chłopca, ile do samej siebie. – Modelik.
Walek szybko błysnął wzrokiem. Spuścił głowę.
– No, zachodź, jakbyś chciał – zaproponowała Irena drewnianym głosem. – Zachodź... z psem się pobawisz... herbaty napijesz...
Walek przytaknął, nie podnosząc wzroku.
– No, leć już.
Chłopak zniknął w mgnieniu oka. Sportowa gazeta pozostała w dłoni Ireny.
Niezręcznie...
Położyła gazetę na ławeczce przed sąsiednią furtką.
Andrzej, Andrzej...
Zwalczając zmęczenie, które nagle ją ogarnęło, Irena przestąpiła próg niby-swojego domu. Poczłapała do niby-swojego gabinetu i usiadła na jakby znajomą kanapę.
Wystarczy, panie Nikołan. Mam już dość.
I po co wdepnęła w tę awanturę? Pojawiają się problemy, także natury etycznej... model jest wielofunkcyjny, spójny wewnętrznie i w pewnym stopniu samowystarczalny...
Beze mnie.
Irena sięgnęła po telefon. Ostatni raz – z pamięci – wybrała jeden z numerów pana Kromara: cisza. A może umyślnie zwabił ją do swego obłąkanego świata i teraz złośliwie ją obserwuje?
„Niestety, panie Nikołan, wykonanie pańskiego zadania wydaje się niemożliwe. Co... spróbować jeszcze raz? Nie. Nie będzie drugiej ani trzeciej próby. Mam inną specjalizację. Nie jestem tajnym agentem; wykładam literaturę. Mam już wystarczająco dużo materiałów na kolejną nowelę – a powieść niech pan pisze sam, panie Nikołan, wraz z obłąkanym Andrzejem Kromarem, jestem nawet gotowa odstąpić wam swój Srebrny Wulkan..."