Jednak po pierwsze, każdy lekarz będzie w stanie przyłapać ją na kłamstwie. A po drugie... ta wersja poniekąd pozbawiała Irenę prawa głosu. „Nikogo nie zamordowałam". „A skąd pani to wie? Przecież straciła pani pamięć!"
Wciągnęła głowę w ramiona. Nieznośna była dla niej już sama myśl, że ktoś – nawet ten adwokat – może uważać, że jest zdolna do zrobienia czegoś takiego... Co więcej, że faktycznie to zrobiła.
Czas uciekał. Adwokat czekał na odpowiedź.
– To moja prywatna... tajemnica – rzekła Irena głucho. – Nie mogę... odpowiedzieć na pańskie pytanie.
Adwokat kiwnął głową – zupełnie jakby nieuzasadniony upór podejrzanej sprawiał mu przyjemność.
– W porządku... Często myje pani ręce?
Milczała, zbita z tropu.
– No, kiedy dotknie pani powiedzmy klamki... czy odczuwa pani potrzebę umycia rąk mydłem?
– Czasem tak. A czasem nie... Jeśli klamka nie jest brudna...
– Dlaczego nie ma pani dzieci?
Drgnęła. Adwokat patrzył jej prosto w oczy – nieruchomo i beznamiętnie. A także wyczekująco.
– Jeszcze będę miała – rzekła, odwracając wzrok. – Mam dopiero trzydzieści lat.
– A dlaczego wcześniej nie zatroszczyła się pani o potomstwo?
Irena wiedziała, że pół godziny po zakończeniu rozmowy przyjdzie jej do głowy błyskotliwa odpowiedź temu impertynentowi. Wiedziała też, że w tej chwili nie ma nawet co próbować; nie wydusi z siebie niczego sensownego.
– W porządku. – Adwokat znowu kiwnął głową, jakby jej milczenie było dla niego wystarczającą odpowiedzią. – Proszę mi teraz powiedzieć, jak z pani perspektywy wygląda to, co się pani przytrafiło? Nie przyznaje się pani przecież do winy i musi mieć pani jakieś usprawiedliwienie tego, co się stało? Została pani pomówiona? Wrobiona? Wrogowie? Zawistnicy?
– Nie wiem – odparła Irena ze znużeniem. – W moim domu ktoś był... przed moim przyjściem... palił szmaty w kominku... sądziłam, że to mój były mąż...
– Przecież widział panią chłopak sąsiadów. A właściwie podobną do pani kobietę.
– Podczas gdy pan ze mną rozmawia – rzekła Irena ze zmęczeniem – prawdziwa morderczyni krąży wokół tego domu... I w każdej chwili może kogoś zabić.
– Byłoby to pani na rękę – oznajmił z powagą adwokat. – Gdyby zabójstwo z tej serii powtórzyło się w czasie, gdy siedzi pani za kratkami. Byłby to poważny argument na pani korzyść.
Irena miała ochotę uderzyć go w twarz.
Gdyż przypomniała sobie kudłatego Walka – jak zagląda przez plot... ze strachem zerkając na Senseja.
I fotografie – te, które pokazywał jej śledczy. Milczała. Ponieważ nikogo w życiu jeszcze nie uderzyła. Oprócz Andrzeja, po tym incydencie na plaży.
– Proszę powiedzieć, pani Chmiel... czy odczuwa pani seksualną satysfakcję podczas intymnych stosunków z mężem?
Irena milczała, przyglądając się swym dłoniom. Coś takiego; a jej linia losu wygląda tak korzystnie.
– Muszę się zastanowić – rzekła posępnie.
Nawet adwokat, który niejedno już widział, był teraz lekko zdziwiony.
– Naprawdę? A ja sądziłem, że już od dawna dysponuje pani wiedzą na ten temat... Proszę zresztą wybaczyć.
Zadał jeszcze kilka pytań. Irena odpowiadała monosylabami, cały czas unikając jego badawczego spojrzenia. Głowa zaczęła opadać jej ze zmęczenia. Nieznośnego zmęczenia.
W końcu Semirol zamilkł. W osobliwy sposób musnął usta – jakby wycierał z warg resztki kefiru. Zamyślił się i wpił w rozmówczynię pełen zadumy wzrok – niczym modniś, który nie może zdecydować, który krawat wybrać na dzisiejszy raut. Trudny wybór.
W pewnym momencie Irena poczuła się jak ciężarek na wadze – i jedynie pan preparator wie, co znajduje się na drugiej szalce. I czeka, dopóki szalki tej wagi przestaną się kołysać.
– No dobrze, pani Chmiel... choć trzeba przyznać, że niewiele w tym dobrego... Nie mogę podjąć się pani obrony. Pani przyjaciele będą zawiedzeni.
Zdziwiła się do tego stopnia, że nawet spojrzała mu prosto w oczy.
– Sądzi pan... Nie wierzy pan w moją niewinność?!
– Jestem profesjonalistą – pan Semirol uśmiechnął się promiennie. – Jakie znaczenie ma tu fakt, czy w to wierzę, czy nie? Kieruję się zupełnie innymi kryteriami.
– Ale przecież... – zaczęła Irena szeptem. – Ja naprawdę mogę być z panem bardziej szczera... tak, odczuwałam seksualne zadowolenie... i chciałam mieć dziecko, ale Andrzej...
Semirol przyglądał się jej, ze smutkiem kiwając głową.
– Proszę przestać. Dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem. Pani szczerość czy też nieszczerość nie ma tu nic do rzeczy... Niestety. Żegnam.
Śledczy na nią nie patrzył. I mówił suchym, obojętnym tonem; niezależnie od jej zaprzeczeń, sprawa zbliża się ku końcowi. Społeczeństwo żąda ukarania zabójcy, wszyscy miejscy dziennikarze są na nogach; niestety, z powodu nierzetelności niektórych pracowników fotografie z materiałów śledztwa dostały się do prasy.
Milczała. Najwyraźniej fakt, że pan Semirol nie podjął się jej obrony był równoznaczny z wyrokiem skazującym! Irena niczego nie rozumiała: przez całe życie sądziła, że im lepszy jest adwokat, tym trudniejsze są sprawy, których się podejmuje.
Najwidoczniej profesor orientalistyki jest nie mniej wstrząśnięty. A Pacyfikatorka... cóż, za każdym razem, stawiając miskę przed przygarniętym Sensejem, będzie powtarzać coś w rodzaju: „Pies nie jest odpowiedzialny za właścicielkę".
– To wstrząsające – rzekła na głos. – Czy rzeczywiście wyglądam na morderczynię?
Śledczy spojrzał na nią przelotnie. Odwrócił głowę.
– Była pani nieszczera podczas przesłuchań. Sama pogarsza pani swą sytuację.
– Dostanę adwokata? – zapytała ledwie słyszalnym głosem.
Śledczy zmarszczył brwi.
– Niewątpliwie... Jednak skoro Wampir zrezygnował z podjęcia się pani obrony, po jego odmowie żaden uczciwy adwokat nie weźmie się za tę sprawę... Podczas procesu będzie pani bronił adwokat z urzędu, który nie ma innego wyjścia. To jego praca. Proszę posłuchać, dlaczego nie chce się pani przyznać?!
– Bo jestem niewinna.
Spojrzał na nią uważniej. Nie odwróciła wzroku.
– Pan na przykład... wierzy? Że zrobiłam to, o co jestem oskarżona? Naprawdę pan w to wierzy?
Przygryzł wargę. Tak w ogóle był to sympatyczny, piegowaty chłopak. Mogliby się spotkać na ulicy albo w kawiarni – wówczas powitaliby się radośnie, porozmawiali o pogodzie, być może odprowadziłaby go do rogu.
– Nie przypomina pani zabójczyni – rzekł niechętnie. – Choć wszystkie fakty świadczą przeciwko pani.
– Nie przypominam?
– Nie.
Irena westchnęła.
Podjęła tę decyzję dzisiejszej nocy. Wstała z pryczy i nie mogła już zasnąć. Przemierzała celę tam i z powrotem – nad ranem w judasza zajrzał zdziwiony strażnik.
Jedyna właściwa decyzja. Choć tak czy inaczej – trudno to z siebie wydusić.
– Przyznaję się – rzekła z wysiłkiem. – Przyznaję się i chcę pokazać miejsce, w którym znajduje się jeszcze jedna ofiara.
Śledczy się zakrztusił. Przez kilka sekund wpatrywała się w jego szybko twardniejące oczy.
Trudno mu było ukryć emocje. W końcu mu się to jednak udało.
Już po półgodzinie Irena zachwycała się widokiem pędzących na ich spotkanie topól.
Jechali do jej domu. Choć okienko w samochodzie było małe i zakratowane, Irena poznawała znajome miejsca – pokrytą czerwonym dachem kafejkę... Płynny zakręt szosy, przepaść, ponad którą o świcie unosi się mgła.