Выбрать главу

Zatrzymali się przy bramie. Płot sąsiadów niemal zawalił się pod ciężarem Walka i jego braci. Dlaczego nie są w szkole?

Odetchnęła wiatrem, mającym zapach opadłych liści. Po długim pobycie w zamkniętym pomieszczeniu wydał się jej rajsko świeży – a przecież jeśli się zastanowić, był to tylko nieprzyjemny, wilgotny powiew.

– Tam – wskazała ręką – na wzgórzu. Zaprowadzę.

Towarzyszył jej tłum ludzi. Bali się, że ucieknie?

Od czasu do czasu napotykała spojrzenia. I wstrząsał nią dreszcz, silniejszy od wiatru. To nic... to nic... wkrótce to wszystko się skończy.

Najwyraźniej jej rześki nastrój napawał ich obrzydzeniem. Czyżby tak energicznie i radośnie wspinała się n? wzgórze, by jak najszybciej pokazać im bezimienny grób zabitego przez nią dziecka?!

Zatrzymała się na szczycie pagórka. I rozejrzała gorączkowo.

Wątła trawa upstrzona była plackami krowiego łajna. Jest! Z ziemi sterczał pręt ze strzępkiem materiału pociemniałego od deszczu. A obok niego...

Obok leżał drugi. Złamany. Najwyraźniej jakaś krówka o obwisłym brzuchu niezbyt liczyła się z konwenansami...

Zapanowała nad sobą. Jeśli rzuci się tam natychmiast – pojawią się podejrzenia, złapią ją i nie pozwolą zrobić ani kroku więcej.

Ostrożnie, drobnymi kroczkami, zbliżyła się do zniszczonej bramy.

Po milimetrze... Już...

Panie Nikołan!! To ja...

Zmrużyła oczy.

Nic się nie stało. Wiatr jak wcześniej pachniał zbutwiałymi liśćmi. Obok stali, palili, spoglądali po sobie jej posępni towarzysze.

Zmusiła się, by otworzyć oczy. Rozejrzała się: wszystko się zgadza. Właśnie z tego miejsca po raz pierwszy zobaczyła jadące naprzeciw siebie samochody.

„Tunel jest otwarty przez cały czas. Jedynie pani może z niego skorzystać. W przypadku niewielkiego odchylenia tunel sam panią zlokalizuje – to odchylenie nie powinno przekraczać metra..."

Dotknęła nieuszkodzonego pręta.

– Coś się nie zgadza.

– To tutaj? – lodowatym tonem zapytał śledczy. – Tutaj kopać?

– Coś się nie zgadza – odparła Irena, patrząc wprost w jego świdrujące oczy. – To niewłaściwy świat... On nie istnieje. To model. Wszyscy jesteście częścią modelu. Wymyślił was Andrzej!

Dzieciaki sąsiadów z zaciekawieniem przyglądały się, jak zakutą w kajdanki, wykrzykującą bezmyślne zdania, prowadzą ją do samochodu.

Rozdział 3

W ekspertyzie psychiatrycznej uznano, że jest poczytalna. Także komisja lekarska uznała ją za osobę zdrową.

Irena dołożyła wszelkich starań, by jak najszybciej zapomnieć detale obu tych badań. Jesteście modelem, z uśmiechem mówiła lekarzom i sanitariuszom. I nic nie mogę na to poradzić. To przykre, ale taka jest prawda: jesteście jedynie cieniami innych osób. Stanowicie wyobrażenie Andrzeja o tym, jacy powinni być ludzie.

Uznano ją za symulantkę.

Wyznaczono termin rozprawy; Irena rozkoszowała się chwilowym spokojem. Nie niepokoili jej lekarze, adwokaci ani śledczy. Naciągnąwszy do podbródka szary koc, przeglądała zapiski ze swego notesu i nawet pozwoliła sobie na nową uwagę: „Cały świat jest cieniem".

Zdanie wstrząsnęło ją swą oryginalnością.

Szybko znudziło ją zastanawianie się nad tym, dlaczego tunel nie zadziałał. Nie zadziałał i tyle. Zdarza się. Być może coś podobnego przytrafiło się Andrzejowi. Wpadł w sidła własnego pomysłu i nie był w stanie zatrzymać zabawki.

Unikała zastanawiania się nad faktem, czy Andrzej jest martwy, czy jedynie sfingował swą śmierć. Tak czy inaczej, wkrótce wszystko się wyjaśni. Nikt nie miał wątpliwości, że Irenę czeka wyrok śmierci, ona zaś nie wątpiła w to, że jeśli Andrzej żyje, nigdy nie dopuści do czegoś takiego. Jeśli modelator żyje, to wyłącznie po to, by obserwować złapaną w pułapkę Irenę. Jeśli jest to jakaś wymyślna zemsta – tylko za co?! – to tego wszystkiego, co ją spotkało, wystarczało do zaspokojenia ciekawości nawet skrajnie chorego egoisty. I wątpliwe, by Andrzej chciał być świadkiem wykonania wyroku. Choć z drugiej strony, kto go tam wie.

Irena nie brała pod uwagę możliwości, że Andrzej rzeczywiście nie żyje.

Sala sądowa zachowała ślady dawnej świetności. Z sufitu ślepo spoglądały obtłuczone płaskorzeźby. Za długim stołem siedzieli ludzie w ciemnych szatach, nad ich głowami wznosiły się wysokie oparcia foteli. Irena pomyślała, że jest to na swój sposób piękne. Przed stu laty aksamit na oparciach niewątpliwie wyglądał zupełnie świeżo.

Sala była pełna ludzi. Oddzielnie siedzieli krewni zamordowanych dzieci – Irena od początku postanowiła nie patrzeć w ich stronę. Była to jej martwa strefa: bardzo szybko zaczęła odczuwać ją jako chory fragment własnego ciała. Zdrętwiały i zainfekowany. Ci nieruchomi ludzie przyciągali jej wzrok, jednak strach przed spojrzeniem im w oczy był silniejszy.

W sali roiło się od reporterów. Irenę boleśnie oślepiały błyski fleszów; reporterzy zdawali jej się igiełkami przebijającymi się przez ciszę i szmer, ciągnącymi za sobą nitkę przyszłych, sensacyjnych materiałów.

Albo w sali brakowało światła, albo Irenie było ciemno przed oczami – gdyż niezwykle trudno było jej rozróżnić twarze. A ona wpatrywała się w nie z uporem, walcząc z bólem oczu – wypatrywała...

Kogo?

Andrzeja Kromara. A kogóż by jeszcze?

Wśród świadków znajdowali się zarówno zupełnie obcy dla Ireny ludzie, jak i jej właśni sąsiedzi. Mały Walek musiał mieć podstawiony pod nogi taborecik – inaczej jego głowa nie wystawała ponad trybunę dla świadków.

– Widziałem panią...

– Czy była to pani Chmiel?

Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało.

Adwokat Ireny niechętnie uniósł rękę.

– Mam pytanie... Czy świadek Walentyn Jelnik jest przekonany, że tego dnia zobaczył właśnie sąsiadkę, a nie inną kobietę mieszkającą w tym samym domu?

A przecież nie dopracowaliśmy wersji z sobowtórem, zaniepokoiła się w myślach Irena. W czasie spędzonym na rozmowach z samą sobą, przywykła uważać się za coś w rodzaju chodzącego konsylium. „Przemyśleliśmy", „postanowiliśmy".

– Świadek Walentyn Jelnik ma dziesięć lat – suchym tonem oznajmił sędzia. – Jego zeznania mogą być brane pod uwagę, jednak w pełni na nich polegać...

– Może była to inna pani – łatwo zgodził się Walek. – Było ciemno.

Przez salę przetoczył się szmer. Adwokat Ireny westchnął – miał już serdecznie dość tego procesu. Jak budować linię obrony, jeśli oskarżona z idiotycznym uporem odmawia składania najprostszych zeznań – choćby podania miejsca swej „delegacji"?! Proces był z góry przegrany. Adwokat był niepocieszony: to cios w jego karierę. Z premedytacją zwalono na niego niemającą perspektyw, brudną robotę, której nie podjął się nawet Wampir.

Irena przygryzła wargę.

Pośrodku wypełnionej po brzegi sali znajdował się krąg pustej przestrzeni. W jego centrum siedział, założywszy nogę na nogę, wypielęgnowany pan Semirol.

I nikt nie siedział obok niego. Dwa fotele z prawej były puste, podobnie dwa fotele z lewej, tak samo przed nim i za jego plecami. A w tym samym czasie w przejściach skrzypiały dostawione krzesła i przestępowali z nogi na nogę ci, dla których zabrakło miejsca.

Irena współczująco spojrzała na swego adwokata.

Nie należy tak demonstracyjnie okazywać swej bezsilności. Jak śmieciarz, który wśród sterty odpadków dumnie wznosi podbródek: chcieliście zobaczyć, jak się spocę przy tej robocie?! Niedoczekanie; nawet się za nią nie zabiorę!