Peter zmarszczył brwi. Nie rozumiał jej uśmiechu.
Wzruszyła ramionami.
– Z natury unikam waszych tajemnic.
– To jedynie formalność – odparła cicho kobieta. – Lecz bez pani podpisu nie możemy...
„Na kanapę – pomyślała ze znużeniem Irena. – I przez dwa dni nie wysuwać nosa spod koca. Regenerować wewnętrzną ekologię".
Podpisała. Nikołan długo studiował dokument, jakby wątpił w autentyczność podpisu Ireny; potem kelner przyniósł pieczone mięso i dokument trzeba było ukryć – głównie przed tłustym sosem.
– Widzi pani... Główną specjalnością pani byłego męża było modelowanie.
Z czerwonego sosu spływały krople – jakby mięso, przeobraziwszy się nad ogniem, pragnęło znów wyglądać jak surowe, wykorzystując makijaż z krwawego pomidora. Kobiety postępują podobnie... – pomyślała Irena, niezbyt jednak chciało się jej ciągnąć porównania.
– Jest więc modelatorem – głos Nikołana zniżył się do szeptu. – Dokonuje eksperymentów. I doszło do tego, że w trakcie jednego z nich pani mąż stworzył...
– Mój były mąż – poprawiła Irena automatycznie.
– Pani były mąż... stworzył funkcjonujący model czterowymiarowy. W czasowym reżimie dziesięć do jednego...
– I bardzo dobrze – rzekła Irena, gdyż oboje jej rozmówców wyraźnie czekało na jakąś jej reakcję.
Kobieta się zakrztusiła. Nikołan przełknął ślinę.
– Nie zrozumiała pani. On znajduje się wewnątrz modelu. Dysponujemy informacjami, że jest cały i zdrowy... A jednocześnie jego zachowanie przywodzi na myśl szok. Zachwianie percepcji.
Irena wyobraziła sobie Andrzeja siedzącego pośrodku swego miasta z zapałek – najwyższa wieża ledwie sięga mu do ramienia. „A to? Nic specjalnego. Taki sobie modelik..."
– Chyba nie do końca państwa rozumiem – przyznała uczciwie. – Lecz obiecuję, że się zastanowię.
Jakiś miesiąc wcześniej dostała widokówkę. Nie była podpisana, a tekst był wydrukowany na anonimowej drukarce – ona jednak od razu zorientowała się, kto jest nadawcą.
Na widokówce nie było niczego wyjątkowego – po prostu ładny miejski pejzaż. Jakiś sklep z kolorową witryną. Szyld nad wejściem, coś w rodzaju: „Świąteczne żarty i niespodzianki". Ulica, przechodnie, dzieci, zwykłe rodzajowe scenki.
„To ja lecę – było napisane na odwrocie. – Cześć".
Długo obracała widokówkę w dłoniach. Przez chwilę nawet się zaniepokoiła, że może to być aluzja do samobójstwa. I być może wysyłając podobną informację, każdy inny człowiek rzeczywiście myślałby o odebraniu sobie życia. Każdy – tylko nie Andrzej.
Należał do ludzi, którzy nigdy nie popełnią samobójstwa. Nawet w myślach.
O co mu chodziło? Zastanawiała się nad tym przez kilka dni, a potem przestała. Tak czy inaczej, wszystko to było już odległą przeszłością – Andrzej...
Andrzej.
Usiadła na kanapie. Dom spał; spał na biurku żółw i Sensej też najprawdopodobniej drzemał w swojej budzie – wystarczyło jednak, że jakiś przypadkowy spacerowicz przeszedł wzdłuż płotu, by cała okolica natychmiast dowiedziała się, do czego zdolny jest jej pies.
A widokówkę już dawno wyrzuciła. Razem ze stertą innych papierów.
Na początku była wartownia. Potem wewnętrzny punkt kontrolny, za nim następny i jeszcze jeden. Zewsząd łypały ruchome oczy kamer; przy wszystkich przejściach Peter Nikołan wsuwał w specjalną szczelinę swoje upoważnienie – zielony, plastykowy identyfikator. I jeszcze jeden identyfikator, czerwony, przygotowany specjalnie dla Ireny; lampki migały, zezwalając na przejście, i skupieni wartownicy zdejmowali blokadę z pancernych drzwi.
– Proszę nam wybaczyć pewne... niedogodności.
Irena uśmiechała się pobłażliwie. Aby ochronić te ich straszliwe tajemnice, wystarczyłoby posadzić przed wejściem Senseja.
Za kolejnymi drzwiami znajdował się obity korkiem, naszpikowany aparaturą pokoik; Irena rozejrzała się z ciekawością.
Peter nerwowo zatarł dłonie.
– Napije się pani kawy?
Największym i najbardziej skomplikowanym urządzeniem stojącym przy drzwiach okazał się automat do kawy. Irena w życiu takiego nie widziała.
– Macie też zmywarkę do naczyń?
Peter nie odpowiedział. Usiadł za miniaturowym monitorem, postukał w klawisze i zmęczonym głosem odezwał się do kogoś niewidocznego:
– Udostępnij nam jego dane fizyczne.
Automat do kawy zasyczał, wypuszczając strużkę aromatycznego płynu. Do jego syczenia dołączył inny dźwięk - jakby ścieżki dźwiękowej z filmu o lekarzach zabójcach.
Miarowe uderzenia serca. Szum powietrza – wdech-wydech... Ekran monitora ożył, rozświetlając się jakimś złożonym diagramem. Świetlne wskaźniki podskakiwały i opadały.
Irena podeszła bliżej i przysiadła na oparciu obrotowego fotela.
– To jest właśnie Andrzej – rzekł z napięciem Peter za jej plecami. – Teraz dane otwierają się w czasie realnym, co jest bardziej obrazowe i wygodniejsze. Choć jak pani może pamięta, model pracuje w reżimie czasowym dziesięć do jednego.
Irena milczała.
Trudno jej było uwierzyć, że samolubne serce Andrzeja bije na pokaz, przez głośniki. Przez chwilę zrobiło jej się nieswojo – jakby jakieś intymne szczegóły zostały wystawione na widok publiczny.
– Jest świadomy – rzekł Peter, przyglądając się trzymanej w dłoniach filiżance z kawą. – Eksperyment trwa już od miesiąca... realnego czasu. Mamy kolosalne zużycie energii. Model musi zostać zamknięty... Jeśli Kromar tego nie zrobi, oznacza to, że oszalał.
Irena przyjęła od niego filiżankę i z przyjemnością pociągnęła łyk kawy. Dotknęła dłonią szyi, wyczuwając własny puls. Serce Andrzeja zawsze biło wolniej. „Dusiciel – mawiała swego czasu Irena. – Zimnokrwiste, syte wężysko".
Odstawiła filiżankę na podstawkę. Nagle ją oświeciło i miarowe uderzenia przestały być fonogramem. To rzeczywiście biło serce konkretnego, znajomego człowieka.
– Sprawa wygląda tak – Peter westchnął. – Mamy możliwość... Możemy przerwać eksperyment, zamknąć model z zewnątrz... Nawet nie biorąc pod uwagę Kromara, który w takim wypadku niewątpliwie zginie. Nawet jeśli nie brać tego pod uwagę – eksplozja potencjalnych anomalii o takiej sile... może... wyrządzić niekontrolowaną szkodę... zainicjować nie do końca zbadane przez nas procesy... Nie wspominając już o międzynarodowym skandalu – mówiąc bez ogródek, czeka nas kataklizm, który...
– Co znaczy to: nie brać pod uwagę? – rzekła Irena ze zdziwieniem.
Peter zamilkł.
– To znaczy czego nie brać pod uwagę? Śmierci Andrzeja?
Peter ze zniecierpliwieniem zmarszczył brwi.
– Nie... to znaczy... Widzi pani, eksperyment od samego początku wiązał się z... zagrożeniem życia eksperymentatora. Kromar...
– Kromar nigdy nie miał skłonności do nieprzemyślanych kroków – rzekła Irena powoli. – I nigdy by nie ryzykował życiem tak po prostu... z naukowej ciekawości. Sądzę, że do końca był przekonany, że uda mu się przeprowadzić eksperyment do końca i pozostać przy życiu.
– Tak! – Peter skrzywił się do tego stopnia, że jego twarz zaczęła przypominać materac, z którego uszło powietrze. – Jednak eksperyment okazał się do tego stopnia udany... że graniczy to z katastrofą, pani Ireno. Obawiam się, że nawet Andrzej nie był w stanie przewidzieć...