– A poza tym nie wierzę, by udało nam się wrócić. Do modelu, z którego...
Semirol wstał. Irena zamilkła.
– Mylisz się. Na pewno wrócimy, Ireno... Twoje gierki z modelatorem są jedynie zabawą, podczas gdy moje życie jest moim życiem. Wrócimy, poczekamy, aż przyjdzie na świat moje dziecko, a potem możesz iść, dokąd chcesz, pisać opowiadania, tworzyć własny los.
– Janie – zapytała łagodnie Irena. – A jak zamierzasz wrócić?
Wampir uśmiechnął się protekcjonalnie.
– Pójdziemy do miasta. I znajdziemy odpowiednik sklepu „Świąteczne niespodzianki" albo... albo pana modelatora. I jeśli Andrzej Kromar istnieje w tym świecie – wyciągnę go choćby spod ziemi.
W kufrach znaleźli ubrania. Irena długo je oglądała, z odrazą ujmując w dwa palce brzegi wspaniałych, wielowarstwowych sukien. Na widok gorsetu dostała ataku nerwowego śmiechu.
– I jak wyglądam, Janie?
Semirol krytycznie zlustrował jej strój. Parsknął ironicznie.
– Prawdziwa maskarada, Ireno. Wyglądasz jak księżniczka przebrana za średnio zamożną matronę, albo żebraczka, która zwędziła czyjąś suknię.
– „Gdy dama występuje w krynolinach, a mężczyźni w kolczugach i z mieczami, oczekuję na bajkę... Na inny, że tak powiem, świat... konstrukcję tego świata". Nie dziw się, Janie. Tak twierdził pewien mój czytelnik – profesor orientalistyki.
Semirol się skrzywił.
– A właśnie, jeśli mowa o mężczyznach, mieczach i kolczugach... Czy znajdą się tu jakieś normalne spodnie, czy będę musiał przebrać się za starą wróżkę?
– Podarty, zbutwiały całun – rzekła Irena, chichocząc. – Podarty całun i skrzydła nietoperza – oto, co czeka na ciebie w tym świecie, panie wampirze.
Semirol uniósł brew i Irena stwierdziła, że jej żart nie jest najwyższej próby.
Uśmiali się dopiero w garażu. A właściwie w przybudówce, której prototypem był garaż.
Była tam klacz. Z wystającymi żebrami i kawałkiem sznura na szyi; zwierzę najwyraźniej od dłuższego czasu dbało o siebie samo, gdyż na widok Ireny wierzgnęło w popłochu. Na widok Semirola zaś dziko zarżało i z oszalałym wzrokiem wbiło się w kąt.
Adwokat wyszczerzył zęby i podszedł do przerażonego zwierzęcia. Położył mu dłoń na szyi, klacz zaczęła dygotać. Irenie zrobiło się jej żal.
– Janie...
– Cicho.
Klacz westchnęła ciężko, po czym się uspokoiła. Irenie z jakiegoś powodu przypomniał się Nick.
Za płotem naprzeciw przez cały ranek pełniła wartę ciekawska sąsiadka.
– Dzień dobry, pani Chmiel! Witamy z powrotem!
Irena uśmiechnęła się z przymusem. Zastanowiła się i wykonała coś w rodzaju reweransu, zamiatając suknią kurz na drodze.
– Ujdzie – rzekł Semirol za jej plecami. – Bardzo wytwornie.
Sąsiadka, która już się przymierzała do pogaduszek, na widok Semirola postanowiła się wycofać. Najwyraźniej z punktu widzenia sąsiadki wampir wyglądał naprawdę przerażająco. A Irenie wydawało się, że obok niej idzie statysta z taniego filmu, któremu z oszczędności wydano zjedzony przez mole płaszcz, narzucony teraz na codzienny garnitur.
Było po letniemu ciepło i niezwykle pięknie. Droga wyginała się w podkowę i znikała w mieście, na malowniczych pagórkach pasły się krowy, malowniczo zielenił się zagajnik i malowniczo płynęła błękitna rzeczka.
Kicz, pomyślała Irena z odrazą. Kiczowata pocztówka. To dziwne, przecież Andrzej miał dobry gust.
– Jak się czujesz? – zapytał Semirol.
– W porządku – Irena wzruszyła ramionami.
Siedziała na wychudłym grzbiecie klaczy. Siodło zrobili z poduszki; Semirol prowadził wymęczone i uległe zwierzę za uzdę.
Przed nimi wznosiły się góry. Nie te białe i migotliwe, które zdobiły okolicę farmy Semirola, lecz zwyczajne, zielone, swojskie góry. Nad rzeką ścieliła się mgiełka. Kafejka z czerwoną dachówką...
Irena westchnęła. Klacz zastrzygła uszami.
– Ireno – głos Semirola się zmienił. Zdaje się, że niewzruszony wampir był wstrząśnięty. – Spójrz, Ireno... Czy to wszystko jest... prawdziwe?
Po podwórzu spacerował czarno-biały, długonogi ptak. Gęstym szpalerem rosły kosmate jodły, na polach zieleniły się wschody, oślepiająco świeciło słońce. Irena zmrużyła oczy.
– Czy to jest prawdziwe, Ireno? To nie obrazek ani hologram?
Westchnęła.
– A teraz wyobraź sobie coś innego. Stoisz pośrodku jakiegoś świata, kompletnie zdezorientowany, zastanawiając się, czy to hologram, czy może halucynacje... I nagle zostajesz pojmany, osadzony w więzieniu i oskarżony o serię zabójstw... Potem zaś pojawia się dobry adwokat...
Semirol milczał.
– Andrzej Kromar – rzekła z goryczą Irena. – „Niewiarygodnie udany eksperyment... gdy pracuje się na granicy prawa... nie chodzi o prawa ludzkie, lecz prawa natury... sukces może zmienić się w tragedię. Jak w tym przypadku".
– Jak na razie nie wydarzyła się żadna tragedia – zauważył wampir.
– Czyżby? Jesteś niezwykle odważnym człowiekiem, Janie... A Peter, wciągając mnie w to wszystko... hm... sądził, że Andrzej po prostu oszalał. Znajdujemy się w świecie, który jest dziełem obłąkanego Stwórcy. Czy to nie jest tragiczne?
– Jak na razie nie. Jeśli ci wierzyć, urodziłem się i żyję w takim właśnie świecie. I muszę przyznać, że całkiem nieźle mi się w nim powodzi.
Irena westchnęła.
– Mylę, że i tutaj sobie poradzisz... Ty poradzisz sobie wszędzie, Janie.
Przed nimi wyrosła studnia. Poidło dla zwierząt; na skraju drogi stał niski, szeroki wóz. Mężczyzna, równie niski i krępy, poprawiał uprząż, kobieta w wysokiej czapce nabierała wody, a na wozie przepychała się łokciami gromadka umorusanych dzieci.
Irena się spięła. Semirol przeciwnie, ruszył żwawszym krokiem.
Przywitali się z nimi. Mężczyzna, kobieta i wszystkie dzieci patrzyli na Irenę z ciekawością, na Semirola z lękiem.
– Witajcie, dobrzy ludzie... Znaczy się, też byśmy się wody napili... Bo ja i moja pani, znaczy się, w daleką podróż się wybieramy... I wody trochę by się przydało...
Semirol wyraźnie dobrze się bawił. O dziwo jego paplanina przyniosła skutek. Niepokój w spojrzeniach ustąpił miejsca życzliwości. Krępy mężczyzna, drapiąc się w brodę, podał Semirolowi drewniany ceber.
– To niehigieniczne – rzekła Irena samymi ustami.
– To niehigieniczne, dobrzy ludzie – oznajmił Semirol. – Znaczy się niehigienicznie, a bez wodeńki jeszcze gorzej; strasznie suszy bez wody, ludziska.
Irena kurczowo splotła palce.
Semirol cieniutką strugą wlał w siebie wodę – nie dotykając cebra ustami. Z błazeńskim ukłonem oddał naczynie mężczyźnie; ten patrzył ze zdziwieniem, lecz bez wrogości.
Tymczasem dzieci – te, które potrafiły już chodzić – jedno za drugim zeszły z wozu i jednakowym ruchem pakując palce do nosów, podeszły bliżej – popatrzeć na przedstawienie.
Semirol pomógł Irenie zsiąść z konia, już dawno chciała rozprostować nogi, wolałaby jednak zrobić to w mniej tłocznym miejscu.
– Chcesz pić, Ireno? Nie przejmuj się, oni zaraz odjadą.
Umyła ręce. Rodzinka nie zamierzała nigdzie się ruszać; rodzice byli równie ciekawscy jak dzieci.
Napiła się, zaczerpując wody w dłonie. Woda była... nie, nie znała takich słów. Nigdy w życiu takiej nie piła. Oczekiwała, że zdrętwieją jej zęby, woda nie była jednak zbyt zimna; była miękka i, nie wiedzieć czemu, pachniała igliwiem.