Cembrowina budziła w niej strach. Była niczym pysk śpiącego potwora. Jakby wszystkie studnie, które widziała w życiu, były nieprawdziwe, martwe, jak mumia kopalnego zwierzęcia... Ta zaś była żywa. Żywa skamielina.
„Żeby były w nim leśne duchy, przeróżne gnomy, krwawe wojny, surowe prawa... miłość... a nie domowe, proszę wybaczyć, awantury ze smutnym zakończeniem".
Uśmiechnęła się blado, jak zwykle w odpowiednim momencie przypominając sobie słowa profesora orientalistyki.
Tymczasem na cembrowinę wdrapał się sześcioletni szkrab. Irena obejrzała się odruchowo – co ta matka wyprawia, przecież dzieciak lada chwila wpadnie do studni.
Matka patrzyła na Semirola. Wampir adwokat zachowywał się bardzo odpowiednio. Plótł jakieś bzdury o bujnym urodzaju, o dobrych znakach, a jednocześnie wypytywał, czy dobrym przejezdnym nie zdarzyło się przypadkiem słyszeć o pewnym panu imieniem...
Chłopiec już wpadał do środka. Najwyraźniej z przerażenia odebrało mu mowę, w każdym razie gramolił się w milczeniu. Jego palce ześlizgiwały się z mokrego brzegu cembrowiny.
Człowiek obdarzony normalną reakcją dziesięć razy zdążyłby w tym czasie podskoczyć i złapać malca. Irena musiała najpierw rozdziawić usta, potem mrugnąć, potem...
– Aaa!
Wszyscy jednocześnie rzucili się w stronę studni. Moment przed tym, jak palce chłopca ostatecznie się ześliznęły, a ręka ojca chwyciła syna za kołnierz – Irenie udało się złapać za chudziutki nadgarstek i poczuć, że chłopiec nie jest wcale taki znów ciężki.
– Dobry uczynek pani zrobiła – rzekła kobieta z dziwną intonacją.
Obok ojciec okładał uratowanego synka lejcami. Irena podskakiwała, za każdym razem oglądając się na krzyk malca.
– Ja? – spytała nerwowo. – Ja tylko zdążyłam złapać... Kobieta zmarszczyła brwi, o dziwo, w jej wzroku kryła się jawna wrogość.
– Dobry uczynek pani na siebie wzięła.
Potem nie wypowiedzieli już ani słowa. Dzieci, łącznie z uratowanym i spranym lejcami malcem, wdrapały się na wóz; mężczyzna smagnął batem ogiera o szerokiej piersi i cała procesja – koń, wóz i mężczyzna z kobietą idący po obu jego stronach – ruszyła w kierunku, z którego przybyli Irena z Semirolem.
– Zręcznie go złapałaś... – wymamrotał wampir. – Przy twoim refleksie to po prostu zadziwiające.
Irena opędziła się od niego.
Potem, gdy już wjeżdżali w góry, nie wytrzymała i zapytała z westchnieniem.
– Dlaczego to robisz, Janie?
– Co takiego?
– Prowokujesz ich... Wkrótce po okolicy rozejdą się plotki; będą gadać, że jestem czarownicą, a ty na przykład wampirem... Pojawi się jakaś straż i wrzucą nas do lochu z łańcuchami, do podziemia pełnego narzędzi tortur.
– Jesteś prawdziwą optymistką.
– W światach podobnych do tego nie istnieje zdrowy rozsądek ani prawo. Przynajmniej tak je się zwykle opisuje...
– Ireno, przecież nie mamy możliwości ogłoszenia przez telewizję, że „pilnie poszukiwany jest Andrzej Kromar, modelator". Zostaw to mnie. Potrafię rozmawiać z ludźmi.
– To fakt – przyznała Irena z przygnębieniem.
Po południu zrobili popas. Zjedli resztkę domowych zapasów. Napili się studziennej wody, która straciła dla Ireny cały swój urok. Wolałaby sok brzoskwiniowy.
A potem, gdy udała się w krzaki za potrzebą, wdepnęła w krecią norę. Ziemia poddała się i zapadła, jakby nie przeryło jej niegroźne zwierzątko, lecz robotnicy budujący metro. W glinie ciemniały stalowe oczka kolczugi; przerażona Irena była pewna, że naruszyła czyjś grób.
Semirol przybiegł na jej krzyk.
W kreciej norze rzeczywiście leżała zawinięta w płótno kolczuga. W zawiniątku znajdowały się też srebrne i miedziane monety – nie było ich zbyt wiele, ale sam widok robił wrażenie.
– Jak znalazł – rzekł Semirol. – Nowicjusz ma szczęście.
– Raczej głupi ma szczęście – dodała Irena.
Droga do miasta, którą zwykle Irena pokonywała w niecałą godzinę, tym razem zajęła im prawie cały dzień.
Była pewna, że na miejscu kafejki z czerwonym dachem znajdą coś w rodzaju karczmy. Myliła się jednak. Nie było tam nic. Najwyraźniej nie opłacało się budować karczmy na pustkowiu; nie mieliby tu zbyt wielu klientów.
Miejscami droga była prawie niewidoczna – koń szedł jak po nakrytym stole, dokładnie wybierając miejsce, na którym postawić kopyto. Irena przypomniała sobie ich ryzykowną jazdę z Semirolem; najpewniej terenówka wampira wciąż stoi na ulicy przed sklepem „Świąteczne niespodzianki".
Semirol był pogrążony w myślach. Marszczył co chwila brwi, rozglądał się z ciekawością, a niekiedy nawet uśmiechał do samego siebie; był niczym salamandra przeniesiona z pieca do kominka. Niewielka tak naprawdę różnica.
– Ireno...
– Tak?
– Powiedz mi... to miejsce, z którego przybyłaś, którego nie uważasz za model... znajduje się zapewne na wysokim szczeblu rozwoju cywilizacyjnego? Kolonie kosmiczne, ekspansja wszechświata, statki kosmiczne...
– Nie – nie wiedzieć czemu poczuła się niezręcznie.
– Dlaczego?
– No, jeśli modele tworzone są w porządku zstępującym... Wejdziemy, powiedzmy, do jakiegoś miejscowego sklepu, typu „Knoty i świece", i znajdziemy się na wzgórzu. Drogą będzie iść jakieś odziane w skóry plemię, a w dole, po lewej, będzie znajdować się twoja jaskinia z wyrytymi w kamieniu... albo narysowanymi na ścianach pierwszymi utworami Ireny Chmiel.
– Nie – odparła ze złością. – Andrzej Kromar stawiał przed sobą inny cel. Nie chodziło mu o wyśmianie moich pretensji literackich ani zilustrowanie podręcznika do historii.
– Jasne. Wciąż nie wierzysz, że on jest obłąkany?
– Zawsze był szalony – odparła z rozdrażnieniem.
– Dlaczego więc postanowiłaś...
– A co to ciebie obchodzi?
– Nic... Nie denerwuj się.
Przez jakąś godzinę jechali w milczeniu; potem Irenę rozbolały plecy i musieli zatrzymać się na kolejny odpoczynek. Irena była potwornie głodna, uznała jednak, że przyznanie się do tego byłoby poniżej jej godności.
– A jakiż to cel mu przyświecał? Jak sądzisz, Ireno? Była zmęczona. Śmiertelnie zmęczona. Nie trzeba było się kłaść; teraz nie będzie w stanie podnieść się z ziemi i Semirol będzie świadkiem jej słabości.
– Socjo... logia eksperymentalna.
– Co takiego?
Irena zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć.
„W każdym okresie swego istnienia ludzkość posiadała coś w rodzaju tajemniczego, zakazanego zakątka. Badań uważanych za nieprzyzwoite, nieetyczne, niehumanitarne... A mimo to niezwykle perspektywiczne".
– Masz świetną pamięć – rzekł po chwili Semirol.
Irenie przypomniała się stara anegdota i uśmiechnęła się krzywo.
Tam gdzie Irena spodziewała się zobaczyć przedmieścia, wciąż ciągnęły się pola i pustkowia.
Samo miasto okazało się trzy razy mniejsze niż jego pierwowzór; Semirol dostrzegł w oddali mury, bramę i wieże. Zwolnił kroku.
– Jakie to piękne – rzekła Irena obojętnym tonem. – A co mylisz o leżeniu w trumnie?
– Czyżby było aż tak źle? – zapytał adwokat po chwili.
– Nie – zachichotała Irena. – Po prostu w podobnych dekoracjach... wampiry raczej nie pałętają się po ulicach. Powinny bać się słońca, za dnia spać w trumnach, a nocą...