Выбрать главу

Potrzebowała dłuższej chwili, by odzyskać dar mowy, a bezinteresowny rycerz cierpliwie milczał. – A więc...

– Wygadują różne rzeczy o obcych krajach. A ja przewędrowałem całą ziemię, od końca do końca. Na zachodzie i północy wznoszą się góry, których nie przebył żaden człowiek. Na wschodzie jest pustynia, za którą nie ma niczego. A na południu rozpościera się morze... Marynarze, kiedy się upiją, często przechwalają się, że dotarli do drugiego brzegu. Ale wystarczy odrobina spostrzegawczości, by wiedzieć, że wszyscy oni kłamią. I nikt nigdy nie widział żywego cudzoziemca. Ani nawet martwego. Wszystko to wymyślane z nudy legendy albo przechwałki.

Irena milczała.

Ciekawe, czy Rek jest wystarczająco cierpliwy, by poczekać, aż Irena przetrawi tę szokującą informację?

A może on kłamie?! Nie. To raczej mało prawdopodobne...

Zamknięty świat. No tak. Tam, w modelu triumfalnej praworządności, modelu adwokatów wampirów, trudno było określić granicę istniejącego świata... Antena satelitarna na dachu... Ale czy istniał sam sputnik?!

Istnieje taka zabawka dla dorosłych – diorama. I nie zawsze można łatwo określić, w którym miejscu kończy się prawdziwy piasek i prawdziwe kamienie, a gdzie zaczyna pustynia namalowana na wielkim płótnie.

Miasto istnieje. Lecz już góry na horyzoncie są złudzeniem. Każdy kolejny model jest mniejszy – czyżby modelatorowi zaczynało brakować budulca?!

A może...

Świat jest taki, jakim postrzegają go ludzie. Dla jakiegoś chłopa, który cały dzień haruje w pocie czoła, a w święta jeździ na jarmark, wystarczyłoby zmodelować jego dom i pole, skrawek lasu oraz sąsiednią wieś z jarmarkiem i wyboistą drogą w obie strony... A także sąsiadów, którzy słyszeli, że ponoć jest gdzieś jakieś miasto, ale sami nie mieli okazji go oglądać.

Irena odetchnęła głęboko. Jej rozmówca cierpliwie czekał.

– Niech mi pan pomoże, bezinteresowny Reku. Kogóż innego miałabym prosić o pomoc?!

Zapadła cisza.

– Nie pytam, kim pani jest – wymamrotał rycerz. Krótko i z wyrzutem w głosie.

* * *

Andrzej Kromar lubił piłkę nożną, choć tylko raz jego pasja przybrała formę chorobliwej obsesji. Odbywały się właśnie otwarte mistrzostwa czegoś tam; Andrzej przez dwa tygodnie nie opuszczał trybun, przeziębił się i zachrypł. A jako że między małżonkami panowały wówczas bardzo chłodne stosunki, Irena ironicznie to przemilczała.

Mistrzostwa dobiegły końca. Teraz Andrzej co wieczór wkładał futbolówki i szedł na sąsiednie podwórko, gdzie czekała na niego gromada dzieciaków z całej okolicy.

„Strategia", „taktyka", „model zwycięskiego meczu", „reżyseria gry"...

Do „drużyny piłkarskiej" przyłączały się zarówno maminsynki, jak i doświadczeni, małoletni bandyci. Wujek Andrzej potrafił wciągnąć w to i jednych, i drugich. Pewnego razu na ulicy podeszła do Ireny obca kobieta; jak się okazało matka jednego z „piłkarzy".

– Przepraszam panią... Czy nie mogłaby pani nakłonić męża, żeby miał trochę mniejszy wpływ na dzieci? Przecież on je wciąga, jak do jakiejś... hm, sekty. Syn się do niego modli. Nawet mąż czuje coś w rodzaju zazdrości...

Irena zrobiła wielkie oczy.

„Zawodnicy" rzeczywiście nie tyle biegali za piłką, ile słuchali z otwartymi buziami rozważań „trenera". To, o czym im opowiadał, pozostało dla Ireny tajemnicą. Po kilku tygodniach drużyna wujka Andrzeja zaprosiła na mecz towarzyski dziecięcą drużynę ze szkoły sportowej – i przegrała z kretesem, szesnaście do dwóch.

– Nie może być mowy o żadnym modelu, jeśli te brzdące trzy razy szybciej biegają! – wściekał się Andrzej.

„Treningi" natychmiast poszły w zapomnienie. Okoliczni chłopcy przez kilka dni byli w stanie głębokiej depresji.

Irena wiedziała, że wkrótce po tej klęsce na boisku dyrekcja szkoły sportowej zaproponowała Andrzejowi posadę starszego trenera. Mało tego – raz nawet do niej zadzwonili z prośbą, by wpłynęła na męża. „Genialny strateg. Cóż za taktyka. Przyszłość dziecięcego sportu, młodzieżowego, a potem... Pan Kromar już teraz mógłby otrzymywać bardzo przyzwoite wynagrodzenie, a w przyszłości..."

Ze znużeniem wzdychała do słuchawki.

Andrzej już dawno stracił zainteresowanie słabowitymi „zawodnikami" i piłką nożną w ogóle. Całymi dniami przesiadywał za komputerem, z natchnieniem manipulując zmiennymi symbolami, kompletnie martwymi i niezrozumiałymi dla Ireny.

* * *

– Nikt nie widział, łaskawa pani. W każdym razie nikogo nie widzieli ludzie, których pytałem. Ani krępego, czarnowłosego mężczyzny o imieniu Jan, ani szczupłego szatyna o imieniu Andrzej.

Najwyraźniej informatorzy bezinteresownego rycerza zasługiwali na zaufanie.

Najwyraźniej odnalezienie kogoś w mieście i jego okolicach było dość trudne... albo, przeciwnie, łatwe?

Rek zaciął się, jakby nie mógł się zdecydować na powiedzenie czegoś.

– Proszę mówić, Rek.

– Łaskawa pani powinna zmienić gospodę. Zwróciła pani na siebie uwagę.

Rek zamilkł, nie wiedząc, że jego słowa zostały odłożone na półkę; Irena potrzebowała czasu, by je przetrawić.

– Kto zwrócił na mnie uwagę?

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej było to oczywiste samo przez się i Irena się wygłupiła.

Pod oknem hałaśliwie przekrzykiwały się przekupki. Gdzieś stukał topór, szumiały płynące rynsztokami mocz i pomyje.

– Łaskawa pani...

– Przepraszam, Rek, ale czy mógłby pan nazywać mnie po prostu Ireną, bez tej „łaskawej pani"?

Zasępił się.

– Łaskawa... hm. Pani Ireno... Proszę przysiąc, że nie jest pani autorką Chmiel?

No tak.

Poczuła, że musi usiąść. Po plecach przebiegł jej chłodny, nerwowy dreszcz; a więc znowu się zaczyna... Semirol nie miał racji, kiedy się z niej śmiał: „Dlaczego się wszystkiego boisz?"

Modele jej nie lubią. Modele ją wykańczają, prześladują; z jakiegoś powodu skromna kobieta przyciąga wszelakie kłopoty, pogonie, nieszczęścia...

Z trudem wzięła się w garść. Nie może się denerwować – to zaszkodzi dziecku.

– Skąd to panu przyszło do głowy, Rek? Dlaczego akurat autorka Chmiel?

Rycerz przyglądał jej się badawczo. Nie zmylił go jej niedbały ton. Wciąż czekał na odpowiedź.

– Dobrze, zmienię gospodę – rzekła pospiesznie. – Tylko...

Zmiana lokum tu nie pomoże. Musi uciec z miasta i wrócić do domu... To znaczy do rudery, którą można uważać za jej dom. Znaleźć w okolicy jakąś akuszerkę, urodzić, jak przepowiadał Semirol, na sianie, i niech się dzieje, co chce.

Będzie, co ma być. A jeśli dziecko nie przeżyje?! A jeśli umrze ona i dziecko pozostanie na tym świecie samo, jako sierota, podrzutek?!

– Jestem autorką Chmiel – rzekła ochryple. – Ale... co takiego napisałam, by mnie prześladować?!

Rek milczał.

Przez chwilę Irena przyglądała się jego pobladłej twarzy. Potem pochyliła się i namacała pod łóżkiem podróżną sakwę. Sięgnęła do niej, szukając wśród swej zwykłej odzieży – kurtki, spodni i butów – twardych, zwiniętych w rulon kartek.

Zabrała opowiadania z domu. Nie mogła ich zostawić.

Nie potrafiła ich też jednak przeczytać. Może było to śmieszne, ale bała się rozczarowania.

„Historia o tym, jak gołębica przyniosła martwemu młodzieńcowi purpurową różę", „Historia o rycerzu, który czynił zło, by być bezinteresownym", „Historia o skąpcu, który rozdawał, aby..."