Głos rycerza dziwnie się zmienił, jakby wymawiał zakazane słowa.
– Pojawiły się kopie... a miesiąc temu wycofano je z wszystkich bibliotek. Właśnie wtedy pojawił się nakaz.
„Może mi pan podpowie, drogi Reku, co takiego tam napisałam?"
– I co mam teraz robić? – zająknęła się. – Wie pan przecież, że za jakiś czas będę musiała...
Zerknął na jej brzuch. W tej sukni z gorsetem trudno było cokolwiek ukryć.
– Pomogę pani... Trzeba będzie znaleźć nową kryjówkę. Jakąś rodzinę w wiosce, która by panią przygarnęła... Być może – zawahał się, jednak zdecydowanie zmarszczył brwi. – Być może przydałby się pani mąż. Zamężnej kobiecie jest łatwiej... ukrywać się i w ogóle...
Wybaczyła mu ten rycerski nietakt.
– Nie mogę się ukrywać, Rek. Muszę odnaleźć Andrzeja Kromara.
Rek zasępił się jeszcze bardziej, sądząc najwyraźniej, że Andrzej jest ojcem dziecka.
– ...i odnaleźć Jana Semirola – zakończyła, ostatecznie zbijając rycerza z tropu. – Muszę wrócić do miasta.
– Od razu zostanie pani pojmana – rzekł zrezygnowanym tonem.
Minęli most zwodzony. Irenie przez moment zdawało się, że czas zatoczył pętlę; że to Semirol prowadzi konia za uzdę i po raz pierwszy wchodzą do miasta.
Rek, który zamienił swój rycerski płaszcz na chłopski kaftan, szedł miarowym i równym krokiem, jak przystało na wędrowca, który w końcu dotarł do celu. Niewygodnie usadowiona w siodle Irena szczelniej otuliła się chustą i starała się nie rozglądać. Co było błędem, bo przecież przyjezdni, po minięciu bramy, zaczynają właśnie od wybałuszania na wszystko oczu.
Rek szedł, powierzając ich losy wiszącemu nad tym światem Objawieniu. Jeśli zostaną rozpoznani... cóż, cała ta awantura zakończy się, zanim się w ogóle zaczęła. Rek był dumny i skory do poświęceń, a Irena wciąż nie mogła się zdecydować na oznajmienie mu, że jest jedynie lalką w rękach Stwórcy, fragmentem modelu, stworzonym tylko po to, by potwierdzać bądź przeczyć teoretycznym założeniom pana Kromara.
Rycerz i kobieta potrzebująca jego pomocy przegadali prawie dobę. Rek zasępiał się, dziwił, zapadał w długie milczenie, a w końcu nawet nie wytrzymał: może pani z nieba spadła?! Tak, radośnie potwierdziła Irena. Niech pan sobie wyobrazi, że rzeczywiście spadłam z nieba, że przez sto lat spałam zaczarowanym snem, tylko niech mi pan, na Stwórcę, opowie o Interpretatorach. Muszę wiedzieć o nich jak najwięcej. Mam to opowiedzieć pani, drgnął Rek, autorce „Tego, który okazał skruchę"?! To dziwne, przecież mógłbym pani nie uwierzyć; może wcale nie jest pani Ireną Chmiel, lecz dziwaczną kobietą marzącą o sławie; ale przecież czuję, widzę, że to właśnie pani! A może próbuje mnie pani sprawdzić? Przekonać się, czy nieprzypadkowo przystałem do Bezinteresownych? Na pewno nieprzypadkowo, uspokoiła go zmęczona już Irena, nawet przez chwilę nie wątpiłam... Rek, muszę zdobyć kopię „Tego, który okazał skruchę". Ukradziono mi moje opowiadania – lecz może są ludzie, którzy zachowali jakieś kopie?
I oto wjechali do miasta, w którym na Irenę czekały prześladowania, a na Reka... Cóż, Objawienie samo zadba, by ten, który komuś zawinił, został ukarany; już to zresztą zrobiło... Jednak Rek zawinił nie tylko przed ludźmi, lecz także przed Wysokim Dachem, i zapewne czeka go dodatkowa kara.
Przejechali obok instytutu (będącego teraz chyba uniwersytetem). Irena sądziła, że Rek się zatrzyma, lecz on tylko mocniej zacisnął usta i szedł dalej. Irena z żalem zerknęła na harpie – kamienne potworki były dokładnie takie same jak w zewnętrznym, prawdziwym świecie; jeśli coś weszło w skład tego modelu niezmienione, to właśnie harpie.
Przydałoby się zajrzeć do „Trzech kóz"... Było to oczywiście niemożliwe, a szkoda, bo mogłaby zostawić informację dla Semirola. Gdyż wampir nie może po prostu przepaść bez wieści, nie wrócić po swoje nienarodzone dziecko.
Choć czy to nie przed nim uciekała, wpadając do „Świątecznych niespodzianek" i do tego idiotycznego świata, będącego poligonem doświadczalnym szalonego Stwórcy?!
Rek zatrzymał się w dzielnicy rzemieślniczej. Wszedł gdzieś tylnym wejściem, a Irena została na zewnątrz, słuchając stukania młotków i wdychając zapach garbowanych skór. Czekała bardzo długo i zaczęła już się obawiać, że to koniec, że znów jest sama, a jej nowy kompan po prostu zostawił ją bez wyrzutów...
Jakby chcąc ją zawstydzić, Rek wyszedł z podwórka, jak zwykle skupiony i posępny. Pokręcił głową.
– Niestety, spalili je. Boją się...
Irena o nic więcej nie pytała.
Nocowali w karczmie – ciasnej i brudnej. Irena nie przywykła do spania na rojącej się od robactwa słomie. Niemal zapadła już w drzemkę, gdy nagle podskoczyła na łóżku. Nie spowodowało tego jednak ugryzienie pchły. Wydało jej się po prostu, że słyszy głos Semirola. Przez dłuższą chwilę przysłuchiwała się, wsparta na łokciu; lecz ciszę noclegowni zakłócało jedynie smaczne chrapanie znużonych furmanów, poganiaczy, przyjezdnych chłopów i innych wędrowców.
Potem miała wrażenie, że ten, który w niej mieszka, poruszył się.
Było to złudzenie – wiedziała, że jeszcze nieprędko poczuje jego ruchy. A może dziecko Semirola w taki sposób zareagowało na intensywną myśl o swym ojcu?
Położyła się z powrotem, próbując znaleźć wygodną pozycję, chociaż wiedziała, że nie uda jej się zasnąć do samego rana.
Noc to najbardziej niespieszna i sprzyjająca Irenie pora. To czas, kiedy przychodzą jej do głowy różne pomysły.
Być może nigdy już nie zobaczy Semirola. Długo nie chciała tego zaakceptować – nadeszła jednak chwila, kiedy uciekanie przed tą oczywistością nie miało już sensu.
Wrócił do swojego modelu. Albo został zamordowany w tajemniczych okolicznościach na ulicach nocnego miasta, a jego ciało wrzucono do opuszczonej studni. Albo... materia prawdopodobieństwa pękła, nie wytrzymując obecności wampira. Nie powinien się tu znajdować. To wbrew prawdopodobieństwu. Kanał, ciemny korytarz, przez który oboje tutaj weszli, był przeznaczony tylko dla Ireny. W przeciwnym razie dlaczego Peter...
Myśl się urwała. Irena westchnęła.
A więc Semirol nie wróci. I dziecko, istota, dla której ryzykowała wolność i życie, nie będzie miało ojca. Wygląda na to, że osiągnęła swój cel...
Odruchowo chciała naciągnąć koc do samego podbródka, lecz rogoża, która go zastępowała, wzbudziła w niej nieodparte obrzydzenie.
Osiągnęła swój cel. Nowo narodzone wampirzątko...
Zza okna dobiegł szelest skradających się kroków i przyciszone głosy. Irena się spięła.
– Kto tam się włóczy po nocy? – warknął zaspany bas. – Jazda mi stąd!
Głosy ucichły. Irena wsłuchiwała się jeszcze przez chwilę i rozluźniła się.
Nowo narodzone wampirzątko zostanie z Ireną. Zaczną mu się wyrzynać ząbki, a ona będzie mu smarować dziąsła jakimiś znachorskimi ziołami o działaniu przeciwbólowym... A potem ząbki w końcu wyrosną i maluch ugryzie ją w pierś, by wraz z mlekiem nasycić się też hemoglobiną.
Dobrze byłoby się już nad tym nie zastanawiać, lecz jej ospałe myśli nijak nie mogły przyhamować, sunąc niczym ciężki czołg... To dziecko miało należeć do Semirola. A teraz Semirola już nie ma. Choć zapewne nawet w tym dzikim i dziwacznym świecie funkcjonowały baby dokonujące aborcji. Albo zioła poronne...
Zwinęła się w kłębek. Mocno przycisnęła ręce do brzucha i odetchnęła głęboko, zwalczając przypływ mdłości.