Выбрать главу

Oddam ci to dziecko, Janie. Zrobię to bez szemrania, tylko wróć...

Cisza i chrapanie. Harce myszy, zapach potu i dalekie poszczekiwanie ospałego psa.

* * *

Objawienie co chwilę popełniało omyłki. Przynajmniej tak się wydawało na pierwszy rzut oka.

Kolejka przed pałacem Interpretatorów nie topniała. Wielu z tych ludzi zostało ukaranych przez Objawienie absolutnie nieoczekiwanie i niesłusznie; kolejka w jednej trzeciej składała się z takich właśnie osób. Wszystkie one były chore bądź przybite rozpaczą i przybyły do Interpretatora z jednym jedynym pytaniem: za co?! No, za co?

Prawie dwie trzecie oczekujących przed pałacem ludzi zachowywało ostrożność. Wszak wiadomo, że każdy, choćby minimalnie znaczący uczynek niesie ze sobą dobre albo złe skutki. Ostrożni próbowali się dowiedzieć, czego mogą oczekiwać od losu: nagrody czy nieszczęścia; a jeśli jednego i drugiego, to w jakich proporcjach?

I w końcu najmniejszą część tego tłumu stanowili włóczędzy, gapie, ciekawscy, wariaci i ci szczęśliwcy, których Objawienie nieoczekiwanie nagrodziło. Ci ostatni pragnęli dowiedzieć się, za co konkretnie nagrodził ich los, i przed pałacem stanowili zdecydowaną mniejszość, gdyż jak wiadomo, prawie każdy, kto został nieoczekiwanie nagrodzony, miał w sobie wystarczająco dużo rozsądku, by nie obciążać Interpretatora zbędnymi pytaniami.

Zgodnie z kanonem, Interpretatorów było jedenastu. Oraz dwunasty, Najwyższy Interpretator, który wyjaśniał najbardziej zawikłane przypadki bądź interpretował sytuacje znanych osobistości. Powiadali, że mądrości Interpretatorów nie da się zawrzeć w żadnej księdze, a klucze do wyjaśniania zagadek losu każdy Interpretator przekazuje swemu następcy wyłącznie na łożu śmierci.

Ale przecież nie są to prawa fizyki, Andrzeju – myślała Irena, stojąc na zalanym słońcem placu w tłumie innych poszukiwaczy prawdy. – W realnym świecie prawa fizyki były niezmienne... bądź prawie niezmienne. W każdym razie patelnia spadała zawsze na podłogę, a nie na sufit... A jeśli sprawiedliwość, zasady praworządności są częścią natury... Jeśli stworzyłeś ten świat właśnie takim, to po co ci były te podpórki w postaci dwunastu Interpretatorów?

Być może zdawałeś sobie sprawę ze słabości swojej konstrukcji. Być może eksperyment będzie trwał do chwili, kiedy odnotujesz wszelkie możliwe niedociągnięcia.

Czy twoim celem było stworzenie właśnie tego świata? Czy właśnie to chciałeś zmodelować? A ten poprzedni model z wampirami adwokatami był jedynie wprawką, doświadczalnym poligonem?

A może w tym nowym modelu również cię nie ma, gdyż przeniosłeś się do kolejnego i będziesz je stwarzał bez końca, dopóki znienawidzonemu Peterowi nie wyczerpie się źródło energii? Choć kto powiedział, że Peter ze swoją maszynerią może jeszcze na cokolwiek wpłynąć?

Słońce niemiłosiernie przypiekało, lecz Irenie przez chwilę mróz przeszedł po plecach, gdy przypomniała sobie przypuszczenie Semirola, że ten nowy model jest jej własnym, zmienionym przez kataklizm światem.

Kolejka się przesuwała. Powoli, lecz sukcesywnie. Interpretatorzy nie próżnowali – cała jedenastka.

A jej potrzebny był tylko ten dwunasty. Najwyższy.

Masa czasu zeszła jej na wymyślenie odpowiedniego pytania. Interpretatorzy przesiewają ludzi jak piasek. I ile jest ziaren piasku na plaży – tyle było trudnych i spornych problemów, zagadek Objawienia, pułapek i kazusów przesypujących się przez palce Interpretatorów, którzy do wszystkiego przywykli, znali tajemnicę i widzieli na wylot...

A Irenie potrzebny był dwunasty. Musiała za wszelką cenę zapędzić szeregowego Interpretatora w kozi róg, by przyznał swą niekompetencję i skierował ją do swego szefa, Interpretatora nad Interpretatorami, który niewątpliwie czytał „Tego, który okazał skruchę", który wie o tym świecie wszystko, który...

Wstrzymała oddech.

Nikt nie zna prawdziwych imion Interpretatorów. Przy łożu śmierci swego poprzednika, gdy przejmują z rąk do rąk pęk kluczy-odpowiedzi, na wszelki wypadek rezygnują ze swych imion – zapewne jest to korzystne dla Objawienia. A już Najwyższy Interpretator, jak wieść niesie, nigdy nie miał imienia i nikt nie pamięta jego poprzednika, ponoć pełnił swoją funkcję od samego początku; tak w każdym razie głosiły plotki.

Irena bardzo chciała wierzyć, że zapomniane imię tego pierwszego Interpretatora brzmi Andrzej Kromar.

Jakże wolno przesuwała się kolejka.

Oczekujący jeden po drugim przestępowali próg, wchodzili po jedenastu stopniach i znikali wewnątrz pałacu. Tuż przed Ireną stał dwunastoletni chłopak, który nie miał do Interpretatorów żadnej sprawy; zajmował po prostu innym miejsce w kolejce, zarabiając tym na zupełnie dostatnie życie. Podobni „zastępcy" stanowili mniej więcej jedną trzecią kolejki. Prawdziwy przemysł.

Za to stojącym za Ireną petentem był młody mieszczanin, krępy i smagły, który ni z tego, ni z owego splajtował na swych lichwiarskich interesach. Kombinator szczerze nie pojmował, czym zawinił przed Objawieniem i co może go jeszcze czekać. Irena wiedziała też, że za lichwiarzem stoi staruszka, która chce dobić swego nieuleczalnie chorego, kompletnie zniedołężniałego ojca i nie może się na to zdecydować. A jeszcze dalej inny ojciec, wciąż dość młody, który zamierzał nie dopuścić do ślubu swego syna, gdyż, czego był absolutnie pewien, po przyszłej synowej nie można się było spodziewać niczego dobrego. A jeszcze dalej...

Kolejka przesunęła się o kolejne dwa kroki.

Irena już dawno przemyślała wszelkie możliwe warianty pytań. Często wspominała Nicka, który skracał cierpienia swych nieuleczalnie chorych pacjentów, za co został skazany na śmierć i oddany w ręce wampira. Najwyraźniej Objawienie w tym modelu nie było równie prostolinijne jak wymiar sprawiedliwości w poprzednim, jednak Irena po prostu musiała zapędzić je w kozi róg. W każdym razie musiała tak postąpić z Interpretatorem...

Schody o jedenastu stopniach przybliżały się nieubłaganie. Irena była coraz bardziej zdenerwowana.

Krok. Jeszcze jeden. Na miejscu chłopca, który dostał swą dolę za zajęcie kolejki, stanęło przed Ireną urodziwe, szesnastoletnie dziewczę. Ciekawe, o co będzie pytać ta młoda osóbka? Dlaczego okrutne Objawienie ukarało ją śmiercią ukochanego pieska?

Pierwszy stopień. Słońce chyliło się coraz niżej. Ludzie zaczęli się gorączkować, gdyż o zmroku drzwi zostaną zamknięte i wszyscy, którzy dzisiaj nie zdążą wejść, będą musieli czekać do świtu.

Drugi stopień. Trzeci i czwarty. Irena zrozumiała, że dzisiaj nie zdąży. Kolejna noc na sianie i jest zupełnie możliwe, że jutro oznajmią ludziom o niespodziewanym zgonie Najwyższego Interpretatora, a jedynie Irena będzie wiedzieć, że oznacza to pojawienie się nowego modelu, modelu w modelu, kolejnego ogniwa, kolejnej baby w babie.

Drzwi otwarły się i wpuszczono od razu siedmiu interesantów. Przed samą Ireną opuściło się rzeźbione berło, improwizowany szlaban, którym odźwierny sortował tłum.

– Chwileczkę, droga pani... Wygląda na to, że audiencja jest już dzisiaj zakończona.

Nawet się nie zdziwiła. Za drzwiami panowały chłód i wilgoć, ku górze wznosiły się ciemne, gigantyczne kolumny, stojące bez żadnego porządku, jak drzewa w lesie, od czego przedsionek pałacu rzeczywiście przypominał las, dziewiczą puszczę, w której nie postała noga drwala.

W głębi pałacu zabrzmiał gong. Dwukrotnie.

– Jeszcze dwie osoby – rzekł odźwierny niechętnie. Irenie zdrętwiały nogi i gdyby nie młody lichwiarz, który rzucił się do przodu i popchnął ją w plecy, stałaby tak do rana. Gdyż staruszka, która znalazła się za berłem, kipiała z oburzenia i niemal wepchnęła się przed osłupiałą Irenę.