Irena wyciągnęła głowę z pyska kamiennego zwierza. Przetarła załzawione oczy. Ciekawe, czy poszedł po strażników, czy mimo wszystko po swego pełnego mądrości szefa? Tak, po prostu... nie. Tak nie bywa...
A jeśli złapali Semirola i teraz urządzą konfrontację?!
A jeśli...
Po oślepiającym świetle ciemny świat dookoła wydawał się ciemnowiśniowy. Zielona świeczka przyzywała, jak palec topielca.
Wsłuchała się w otoczenie. Gdzieś w oddali słyszała tłum. Najwyraźniej kolejka rozchodziła się po domach, karczmach, noclegowniach... by jutro, przed świtem przybyć pod tajemne schody.
Tam, na skraju placu, czeka na nią Rek. Czeka i zapewne się niepokoi; jego opieka nie była jej nieprzyjemna. Może dlatego, że co do jednego nie miała wątpliwości – rycerz nie dostanie od Objawienia żadnej nagrody...
– Kobieto...
W kamiennej paszczy mignęło światło. Drgnęła i podeszła.
Improwizowany reflektor znów zaświecił jej w oczy – choć odniosła wrażenie, że tym razem nieco lżej. Spokojniej.
I tam, za ścianą światła, znajdował się teraz ktoś inny. Zrozumiała to, zanim się odezwał.
Ciemna sylwetka.
Wpatrywała się w niego, zapominając o przyzwoitości. A właściwie próbowała wpatrywać.
Nie, w ten sposób niczego nie można stwierdzić na pewno. Glos. Na Stwórcę, niech się wreszcie odezwie...
– Czy twoje serce jest czyste, kobieto?
Najwyższy Interpretator – jeśli to był on – mówił szeptem. Irena zamarła.
– Czy ze szczerego serca pragniesz odpowiedzi? Czy powoduje tobą chęć oszukania Objawienia?
Dziwna była akustyka w tym przypominającym grobowiec wieżowcu. Głos rozchodził się tak, jakby Interpretator mówił ze wszystkich stron. Niteczki dźwięków, strzępki dźwięków, które splatały się w ten jeden kłębek, i ten głos...
Głos, który po raz pierwszy usłyszała w słuchawce telefonu: „Halo, Irena? Czy to Irena?".
– Ze szczerego serca – rzekła ochryple.
A jeśli ktoś słucha tej rozmowy? I Andrzej daje jej do zrozumienia, że muszą zachować pozory...
Nagle zobaczyła samą siebie jego oczami. Postarzałą, ogłupiałą, bez makijażu, w chuście do brwi...
Rozpłakała się. Bez goryczy – po prostu nagle trysnęły z niej nagromadzone przez cały ten czas łzy.
„A więc Najwyższy Interpretator chce mnie przesłuchać, aby ustalić stopień mojej winy? – Jestem tylko rycerzem, Ireno..."
Czyżby nakaz został wydany, by Andrzej mógł ją odnaleźć?
A więc czekał? Czekał na nią?!
Ciemna sylwetka poruszyła się. Czyżby budziła w byłym mężu litość? Wstręt? Zmieszanie?
– Dlaczego to zrobiłeś? – wyszeptała. Jeśli nawet usłyszy ją ktoś postronny, weźmie te dziwne słowa za nieskładne mamrotanie przerażonej kobiety.
– Boisz się kary czy chcesz otrzymać nagrodę? – człowiek w ciemności podniósł głos. Irena zamarła i gorące łzy natychmiast wyschły na jej policzkach.
Czy to ten głos, czy... Andrzeju, czy to ty?!
Człowiek w mroku czekał na odpowiedź. Miała wrażenie, że lada moment rozpozna jego rysy.
Nie mogła milczeć w nieskończoność.
– A co pan sądzi o karze śmierci? – jej usta same zadały to pytanie.
Jak hasło.
Ciemna sylwetka zawahała się – i cofnęła w jeden z bocznych korytarzy.
I już oddalając się, Najwyższy Interpretator przez sekundę mignął w świetle pochodni. I Irena zobaczyła jego twarz.
Wcześniej dom należał do miejscowego bogacza. Prawdę mówiąc, nie był to jego jedyny dom, który pewnego pięknego dnia musiał poświęcić, w czym nie było niczego dziwnego, gdyż profesja, którą parał się bogacz, nie była szczególnie humanitarna. Był on atamanem rozbójniczej szajki i aby zrównoważyć coraz bardziej przemyślane i wyszukane przestępstwa, musiał spełniać coraz to lepsze uczynki.
Bogaty rozbójnik oddał bliźnim swój najlepszy dom na przedmieściach i szale Objawienia znów się zrównoważyły. Niezależnie od haraczu ściąganego przez rozbójnika z ulicznych handlarzy, uduszonego konkurenta i rozgrabionej karawany kupieckiej.
O tym wszystkim Irena dowiedziała się znacznie później. A na razie słabą i niestawiającą oporu wprowadzono ją na szerokie podwórze, otoczone wysokim zewnętrznym i niższym wewnętrznym płotem, przy czym po korytarzu między nimi biegały psy tej samej rasy co cielak Sensej.
Był ranek. Noc spędziła w ciemnym zakątku pałacu Interpretatorów. Nie wyjaśniono jej, w czym zawiniła, lecz zamknięto razem z niedorozwiniętym szesnastoletnim chłopcem. Z rozmów, jakie prowadzili służący, chwilowo spełniający role strażników, wywnioskowała, że w tłumie, który niczym piasek przesypywał się przez palce Interpretatorów, obłąkani bynajmniej nie byli rzadkością.
Patrzyła przed siebie, lecz nie widziała płotu, sągu drewna ani rozeschniętej beczki pośrodku podwórza. Przed oczami stała jej twarz Najwyższego Interpretatora – taka, jaką zobaczyła w ostatniej chwili ich spotkania.
Wtedy, w pierwszym momencie, wydało je się, że go rozpoznała; że jej były mąż i były modelator rzeczywiście zwariował, został Interpretatorem i wcale nie odgrywa jego roli, lecz stał się nim do szpiku kości.
Te pierwsze minuty były najstraszniejsze.
A potem, kiedy już wzięli ją pod ramiona i poprowadzili przez korytarze, pamięć jeszcze raz usłużnie wyświetliła jej ten obraz i Irena, powtórnie wpatrując się w twarz najważniejszego w tym świecie człowieka, wydała z siebie westchnienie ulgi.
Najwyższy Interpretator nigdy nie był Andrzejem Kromarem. Był jedynie największą i najpiękniejszą kukiełką w tym zabawkowym świecie i nawet jeśli chciał przesłuchać autorkę Chmiel pod Wysokim Dachem, to na pewno nie w charakterze byłej żony.
Najwyraźniej opowiadanie „O tym, który okazał skruchę" wywarło na nim równie silne wrażenie co na rycerzu, Reku.
Rek się na pewno martwi. I najprawdopodobniej nigdy się już na nią nie doczeka... Chociaż, kto wie? Gdyby Najwyższy Interpretator rozpoznał w biednej kobiecie „autorkę Chmiel", wszystko mogłoby się rzeczywiście źle skończyć. Ireną wstrząsnął dreszcz. Niezły obrazek – wymuszają z niej, zapewne za pomocą tortur, wyjaśnienia na temat „Tego, który okazał skruchę", ona zaś, autorka tego opowiadania, nie zdążyła go nawet przeczytać!
Jednak Najwyższy Interpretator nie rozpoznał jej, a tylko uznał za obłąkaną.
Musiała długo czekać. W kącie podwórza dwóch wychudłych mężczyzn pompowało wodę; przy czym jeden co chwilę odpoczywał, pracował na pół gwizdka, podczas gdy drugi, rzetelny, trudził się w pocie czoła, wydymając zaślinione wargi... Najwyraźniej pierwszego nie ominie rychła kara Objawienia, drugiego zaś przeciwnie, nagroda.
A może na terenie przytułku dla obłąkanych prawa Objawienia funkcjonują inaczej?
Irena siedziała na pniu drzewa. Niedorozwinięty chłopak kręcił się w pobliżu, podnosił coś z ziemi, oglądał, wąchał i próbował językiem. Irena starała się nie patrzeć w jego stronę.
Co takiego było w tym opowiadaniu? Jeśli ludzie byli gotowi spalać drogi papier, bojąc się przechowywać napisany przez nią tekst?
Po półtorej godziny oczekiwania nowo przybyłych zaprowadzono do domu. Irena była wstrząśnięta – niemal wszędzie ślady byłego przepychu zniknęły ze ścian wraz z dębowymi panelami, jedwabnymi gobelinami i miedzianymi świecznikami. Gołe ściany, od podłogi po sufit, podłoga z szorstkich desek – pewnie po to, by obłąkani w napadzie szału niczego nie zniszczyli.
Za to w pokoju, do którego ich w końcu przyprowadzono, zachowano były przepych, a może go nawet pomnożono. W pomieszczeniu znajdował się niski, siwiuteńki staruszek z pokrytym żyłkami nosem – zaczął on krzyczeć na sługi, zirytowany faktem, że nie zaprowadzili „wariatów" na salę obserwacyjną, lecz prosto do gabinetu.