Od razu wyjaśniło się, że Łobz upadł, gdyż podłoga w korytarzu była wyfroterowana do połysku zbyt dużą ilością wosku. Nawoskował ją zaś – z najlepszych pobudek – ten sam młody „odkupiciel", który zamachnął się na Irenę miotłą. W ten sposób młodzieniec okazał się winny, choć tylko pośrednio, ludzkiej śmierci.
Z przytułku został wysłany goniec – zapewne do ojca młodzika. Chłopak, który śmiertelnie bał się zemsty Objawienia, dwukrotnie umył nieszczęsnego Gnojarza, a w końcu wszedł na dach naprawiać dachówki. A jako że widział je dotychczas tylko z daleka, wspinał się zaś gdziekolwiek wyłącznie pod okiem nauczyciela gimnastyki, nie było nic dziwnego w tym, że już po półgodzinie pod jego ciężarem zarwała się nieumiejętnie zamocowana asekuracja, a on sam spadł na ganek, łamiąc rękę i nogę.
Irena trzymała się z daleka od ogólnego zamieszania. Zapamiętała obojętną i bardzo zmęczoną twarz martwego Łobza, kiedy go zaszywano w worku. Oraz spoconą fizjonomię młodego arystokraty, oszalałego z bólu i nieszczęść, które na niego spadły. Chłopak nawet nie jęczał, tylko wytrzeszczał oczy na ludzi, którzy obstąpili go ze wszystkich stron, podczas gdy sanitariusze ochotnicy rozprawiali na temat ręki Objawienia, które najwyraźniej policzyło się z młodzieńcem od razu za wszystkie jego grzechy.
Wieczorem przed bramą pojawiła się kareta zaprzężona w czwórkę czarnych koni. Młodzieniec został wywieziony do rodzinnych włości – Irena miała szczerą nadzieję, że nie zostanie on kaleką do końca życia. Kulawego Łobza wyniesiono w worku za bramę i pochowano gdzieś w pobliżu. I chociaż obaj byli jedynie zmaterializowanymi, pozbawionymi przeszłości i przyszłości fantomami, Irena czuła się podle.
Tymczasem stary Muzyk wpadł w depresję. Siedział na swoim miejscu pod płotem, zawodził piosenki i nie zwracał na zamieszanie najmniejszej uwagi. Co oznaczało, że Irena jeszcze nieprędko dowie się, jak nazywał się Stwórca w jej własnym opowiadaniu „O tym, który okazał skruchę", ani co jaszczurka o imieniu Miłosierdzie powiedziała kameleonowi o imieniu Skrucha.
Irena poczuła, że ktoś jej się przygląda i odwróciła głowę.
W odległości kilku kroków stała jasnowłosa, krótko ostrzyżona dziewczynka. Jej wzrok był dziwny – ni to wystraszony, ni to pytający.
Noc minęła źle, a następny dzień zaczął się jeszcze gorzej – wynurzył się skądś tyran, Groch, który doszedł do siebie po kolejnym ciosie od losu, i zaczął snuć między „ubogimi", zerkając na nich, coś mamrocząc i powoli się rozkręcając – najwyraźniej wydawało mu się, że jest imperatorem przechadzającym się wśród ostatecznie już rozpasanych sług, który mimo arystokratycznego pochodzenia i łagodnego charakteru będzie musiał wziąć się w garść i położyć koniec tej samowoli.
– Chodź no tu!
Niedorozwinięty chłopak o imieniu Ząb – ten sam, który trafił do przytułku razem z Ireną – podszedł, uśmiechając się ze zmieszaniem.
– Ty sssukinsynu... – zaciągnął Groch i jego głos był niemal pieszczotliwy. – Nie znasz zasad, ty mały sukinsynu? Nie znasz prawa?
Ząb zatrzepotał rzadkimi rzęsami.
Genialna intuicja obłąkanego Grocha bezbłędnie wskazała mu ofiarę – najsłabszą, najbardziej nadającą się do przygotowanej dla niej roli. Aby podporządkować sobie Zęba, „imperator" nie będzie musiał nawet szczególnie drażnić Objawienia.
Irena nie chciała na to patrzeć. Odwróciła się i poszła do domu.
W korytarzu – po śmierci kulawego cały wosk został z podłogi dokładnie zeskrobany – czekała na nią jasnowłosa dziewczynka.
Sama nie wiedząc, dlaczego to robi, poddając się nagłemu impulsowi, Irena położyła dłoń na jej główce.
Dziewczynka się nie odsunęła.
Jej oczy zrobiły się bezmyślne; osowiałe, jak pod działaniem silnego narkotyku. Stanęła na palcach, jakby chciała przytrzymać rękę Ireny.
Najwidoczniej po raz pierwszy w życiu dziewczynka poczuła bezinteresowną pieszczotę. Nieobliczoną na ewentualny zysk.
Tylko jak udało jej się to wyczuć? Jakimś siódmym zmysłem?
Zresztą Irena i bez tego wiedziała, że wyróżnia się spośród innych; jak albinos w stadzie kruków. Od razu dostrzegł to Rek, natychmiast zrozumiał Muzyk. Dziwne tylko, że nie zauważył tego Najwyższy Interpretator.
Choć i tak najbezpieczniejszym schronieniem okazał się dla niej „przytułek dla ubogich". Może musi się po prostu przyczaić i zaczekać, dopóki modelator ostatecznie nie rozczaruje się względem swego genialnego modelu i nie przypomni sobie o byłej żonie, pechowej zwiadowczyni.
Jeśli w ogóle sobie przypomni. Jeśli wciąż żyje i jest tutaj, a nieskończona studnia modeli nie wciągnęła go niczym wir.
Być może każdy następny model jest bardziej obłąkany od poprzedniego oraz bardziej ograniczony przestrzennie. I w końcu Andrzej zmodeluje klatkę, jak w przypadku szalonej Flai, i skończy zamknięty w niej w towarzystwie absolutnie nieprawdopodobnych i zwariowanych stworzeń podlegających nieznanym prawom.
Chociaż nie. Andrzej zawsze wiedział, co i po co robi. Peter nie miał racji, uważając, że oszałamiający sukces, który ostatecznie zamienił się w klęskę, był dla Kromara czymś nieoczekiwanym.
Na podobnych, przygnębiających rozważaniach upłynęła jej kolejna noc.
Rankiem brama się otworzyła, wpuszczając kolejną grupę dobrowolnych pomocników, i jako pierwszy wszedł szczupły chłop ze skupioną, wyrazistą twarzą i wygiętymi w tyldę brwiami.
Bezinteresowny rycerz Rek o przydomku Dzika Róża.
Za sągiem drewna dzieci bawiły się w coś w rodzaju berka – bez uśmiechów, rzeczowo, jakby wykonywały jakąś odpowiedzialną pracę. Muzyk trącał struny swej lutni; Irena siedziała obok niego i patrzyła, jak Rek, naśladując chłopską manierę poruszania się, rozładowuje stojący na środku podwórza wóz.
Wóz został przysłany przez Wysoki Dach. Kilka worków mąki, udźce, kiełbasy, olej, a nawet wino – szczodra darowizna miała przeważyć popełniane pod Dachem grzechy. Kaleki i sieroty będą sobie przeżuwać placki, a władza będzie miała pewną swobodę ruchów – wszak nie istnieje władza bez stosowania przymusu, a rządzący nie będą przecież płacić własną krwią za każdy wydany dekret.
Rek kompletnie nie potrafił udawać. Najpewniej już rozpoznano w nim przebranego arystokratę – no cóż, w przytułku przebierańcy pojawiali się częściej niż gdziekolwiek indziej.
A bezinteresowny rycerz był tu po raz pierwszy.
Bezinteresownym niepotrzebna była wysługa. Bezinteresowni mieli prawo czynić bezinteresowne dobro, a nie bezkarne zło.
Irenie zachciało się usiąść przed komputerem. Albo przynajmniej zdobyć pióro i kawałek papieru. Już wiedziała, jak napisać opowiadanie „O tym, który okazał skruchę" i jakie imię dać Stwórcy. Oczywiście nie Andrzej ani nie Kromar, byłoby to zbyt naiwne; jednak kiedyś, w czasach ich szczenięcej miłości, miała w zwyczaju nazywać go „Andrusem".
Jaszczurka rozmawia z kameleonem. Kameleon ma na imię Miłosierdzie, a jaszczurka Skrucha... Czy na odwrót? Stop. Jeśli opowiadanie nosi tytuł „O tym, który okazał skruchę", to ktoś w nim ją musiał okazać. Czyżby był to Stwórca?!
Rek spojrzał na nią przelotnie. Zbliżał się wieczór, jeszcze pół godziny i prace zostaną zakończone. „Ubogich" zawołają na kolację, robotników wyproszą za bramę... Co oznacza, że...