Выбрать главу

I bez tego starała się stąpać jak najostrożniej.

Musieli rozebrać zbudowaną z takim trudem tamę... A późną nocą, po powrocie do namiotu, wymarznięci i głodni, wypili z rozpaczy dwie butelki gęstego, mocnego wina... przy czym Irena piła na równi z Andrzejem... Rankiem zaś...

Zachwiała się. Złapała za gałązkę jakiegoś krzewu.

Ścieżka prowadziła wzdłuż brzegu, który stawał się coraz wyższy i bardziej stromy; płynący na dnie strumień zamienił się w rzeczkę. Dość głęboką, sądząc po niesympatycznych wirach na powierzchni wody.

I woda była niewątpliwie zimna.

– Daleko jeszcze, Reku?

– Zaraz dotrzemy do mostu...

Nie dokończył. Koń się potknął. Zatańczył kopytami, spod których wyśliznęła się cała warstwa piasku i gliny. Na oczach Ireny i Reka zwierzę zaczęło zsuwać się coraz niżej, szorując brzuchem po kamieniach.

Tak, woda była zimna. W każdym razie koń wybałuszył oczy, jakby wpadł w przerębel. Woda bryznęła aż na wysoki brzeg. Koń młócił kopytami, imitując ruchy pływaka, podczas gdy nurt nieubłaganie spychał jego ciężkie ciało, wlokąc je ze sobą.

Irena przyglądała się temu z otwartymi ustami. Koń płynął, a razem z nim przytroczony do siodła juk i podróżna sakwa, w której...

Irena jęknęła. Zasłoniła twarz rękami i usiadła na ścieżce.

– Naprzód!

Przed nią pojawiła się blada, wykrzywiona wściekłością twarz Reka.

– Naprzód. Jeśli nie chce pani...

Spod nóg osypywały się kamienie. Płynący koń już zniknął za zakrętem, co tam, wydostanie się. Jakiś wieśniak będzie miał szczęście, przybędzie mu inwentarza. Jeśli oczywiście koń Reka nie jest nauczony szczekać na obcych jak pies i nie będzie wiernie szukać swego właściciela.

Choć dla „Tego, który okazał skruchę" to już bez różnicy. Wszystko jedno...

Zmusiła się, by wstać i ruszyć w dalszą drogę.

Zycie się jeszcze nie kończy. Ale czy znajdzie drugi egzemplarz?

* * *

Most był wąski i kruchy, jak radość sieroty. Trzymał się na dwóch linach i jednym, zbutwiałym palu – nawet gdyby koń tu dotarł, i tak trzeba by skakać do wody.

– Proszę nie patrzeć w dół.

Irenie podobała się troskliwość Reka – i trochę ją bawiła. Zupełnie nie bała się rwącej wody. Ten świat, świat drugiego modelu, przy bliższym poznaniu okazywał się coraz bardziej miałki, żałosny, zabawkowy...

Ten świat ją oszukał. Pierwsze wrażenie okazało się fałszywe. Studnia na drodze, żywa studnia z żywą wodą, jak pysk przedpotopowego potwora. Dekoracja. Karton. Jedyne, co w tym świecie było prawdziwe i rzeczywiście przerażające, to ich Objawienie; nieubłagane kij i marchewka wiszące nad głową każdego jego mieszkańca.

Ciekawe, jak hercog zaskarbia sobie względy Objawienia? Kiedy trzeba na przykład obić niesfornego sługę? Rezygnuje z deseru i robi z kompotu darowiznę na rzecz domu dziecka?

A sympatyczny Rek sądzi, że ona boi się nędznego mostu, trzymetrowej wysokości i szybkiego nurtu?

Pod jej nogą złamała się deszczułka. Irena syknęła, kurczowo łapiąc się poręczy.

– Kto odpowiada za stan tego mostu?

– Co?

Szum wody zagłuszył jej słowa.

– Czy tędy w ogóle ktoś chodzi? – zapytała z irytacją.

Rek nie usłyszał.

Przeciwległy brzeg był znacznie łagodniejszy. Nie trzeba było nawet iść po ścieżce – stok był porośnięty krótką trawą, taką jaką obsadza się stadiony, klomby i podnóża pomników.

I, co było znacznie bardziej optymistyczne, nieco dalej na brzegu widniały napełnione wodą ślady kopyt. Koń wywinął się lekkim szokiem, zapewne wkrótce nastąpi radosne spotkanie...

– Reku... – Irena się zatrzymała.

Rycerz się odwrócił.

– Co?

Zawahała się, zbierając myśli. Na czole mężczyzny pojawiła się zmarszczka zniecierpliwienia.

– Chodźmy już...

– Czy zachowało się krzesiwo?

Rycerz poklepał się po pasie, dając tym gestem do zrozumienia, że krzesiwo nosi zawsze przy sobie.

– Więc podpalmy most...

– Co?!

– Podpalimy most – rzekła Irena z większym przekonaniem.

– Żeby uciec pościgowi... Żeby trudniej im się było przeprawić...

Rek męczeńsko zmarszczył brwi.

– Podpalić... Za coś takiego Objawienie... da nam popalić.

– To dobry uczynek – rzekła Irena z kamienną twarzą.

– Most jest niebezpieczny. Niszcząc go, możemy uratować życie nieostrożnego wędrowca... albo dziecka, które zabłądziło. I skłonimy ewentualnych użytkowników... no, tych, którzy po nim czasem chodzą... aby doprowadzili swój teren do porządku. Naprawili ten albo zbudowali nowy... A może się mylę?

Rek milczał.

– Tracimy czas – oznajmiła nerwowo.

* * *

Nie musieli podpalać mostu.

Wystarczyło przeciąć jedną z podtrzymujących go lin i most stał się całkowicie niezdatny do użytku, gdyż druga lina, kompletnie przegniła, urwała się sama.

– Nie tak efektownie, ale za to efektywnie – wymamrotała Irena pod nosem.

Rycerz przyglądał się jej niemal ze strachem.

– O co chodzi, Rek? Zawahał się.

– Nawet gdybym wcześniej wątpił, że jest pani autorką Chmiel, to teraz nie mam co do tego już najmniejszych wątpliwości.

– Naprawdę? – zapytała ze zmieszaniem. – Dlaczego?

Szli po stoku. Rzeka została za nimi; na wpół zarośnięta ścieżka doprowadziła ich do drogi, która najprawdopodobniej wiodła do jakiejś wsi. Wędrowcy byli głodni i spragnieni; Rek milczał tak długo, że Irena straciła już nadzieję na odpowiedź.

– Czy umyślnie zapytała mnie pani o Mrocznego Interpretatora, Ireno?

– Na pewno nieprzypadkowo – wymamrotała, próbując zrozumieć, do czego zmierza ta rozmowa.

– Chce pani, żebym opowiedział, co o tym myślę? No tak. Uznał jej pytanie za próbę. Za test.

– Tak, Reku... Będę panu bardzo wdzięczna.

Bezinteresowny rycerz westchnął.

– To, co mówiła pani o moście... jest typowym przykładem mrocznej interpretacji. Usprawiedliwianie się przed Objawieniem. Sprytne posunięcie...

– Niech pan poczeka – prawie się potknęła. – Ale przecież Objawienie karze albo nagradza... nie zamysły, lecz czyny! Jeśli będę przekonana, że dla ogólnego dobra powinnam kogoś zabić... to co? Objawienie wybaczy mi morderstwo?!

– Nie – rycerz patrzył pod nogi. – Jeśli zabije pani niewinnego człowieka, nawet będąc pewną, że robi to w słusznej sprawie... Objawienie tak czy siak panią ukarze. Lecz jeśli znajdzie pani kogoś, kto jest niebezpieczny... albo szkodzi wielu ludziom... i zabije go... Może pani pozostać bezkarna.

– Tym zajmują się wszyscy Interpretatorzy – rzekła odruchowo Irena. – Jak postępować w skomplikowanych sytuacjach i co myśli o tym pan Objawienie... A może pani?

Rek pokręcił głową.

– Nie Interpretatorzy – kierując się doświadczeniem mówią po prostu, czego ich zdaniem można się po Objawieniu spodziewać. Natomiast Mroczny Interpretator uczy... jak postępować, aby Objawienie ominąć.

Przed nimi pojawiły się pokryte dachówką dachy. Wieś? Nie, raczej chutor, odosobniony, niewielki, będzie tu można przynajmniej zjeść kolację.

Irena liczyła kroki. Dwadzieścia... Pięćdziesiąt...

– Reku... A po co pan w takim razie... tłucze dzbany ulicznych przekupek? Czyni to zło, które pozwala panu pozostać... bezinteresownym.

– Objawienia nie da się tak łatwo oszukać – odparł rycerz twardym tonem. – Za sam zamiar... też trzeba płacić...