W chutorze zostali przyjęci bardzo radośnie. I ta radość była jakaś histeryczna.
Koń Reka dotarł nieco wcześniej niż jego pan. Wieśniacy nie ruszyli torby ani sakwy podróżnej, nie bez podstaw sądząc, że jest jeszcze nadzieja na pojawienie się ich prawowitego właściciela. „Przecież rycerz nie mógł tak po prostu utonąć w rzeczułce!"
Kierując się regułami gościnności – najpierw nakarmić i pozwolić odpocząć – mieszkańcy usadzili Reka i jego towarzyszkę za stołem, przygotowali łóżka i ciepłą wodę do mycia. Ze zgrzytaniem zębów musieli odmówić, gdyż w ciągu dwóch godzin w chutorze mógł pojawić się pościg.
W czasie gdy uciekinierzy opustoszali talerze i kubki, chłopi rozmawiali wyłącznie o pogodzie, urodzaju i jakości jedzenia. Taki panował tu zwyczaj, najpierw nakarmić, a dopiero potem przejść do interesów; a że mają oni do brodatego rycerza jakąś sprawę, Rek i Irena zorientowali się niemal od razu.
– Do rzeczy, dobrzy ludzie – rzekł posępnie Rek, odsuwając talerz. Irena zrozumiała z przerażeniem, że postępując według prawideł i wymogów tej gry, podejmie on teraz każde wyzwanie; jeśli pokażą mu smoka za najbliższym pagórkiem – pójdzie z nim walczyć, zapominając o pościgu, mężczyznach w czerni i rozwścieczonym Wysokim Dachu.
Miała jedynie nadzieję, że nie zapomni o niej.
Chłopi spojrzeli po sobie. Starszy – krępy mężczyzna z łysiną i jasną brodą w kształcie szufelki – skrzywił się, jakby jego słowa były gorzkie w smaku.
– Mamy tu odmieńca, panie. Będzie już ze dwa tygodnie... W jaskiniach. Bo tu jaskinie są pod brzegiem... No i krwi robotnika się opił. Wania ledwie z życiem uszedł... A odmieniec do jaskini uciekł. I siedzi... Dawniej dziewki chodziły do tej jaskini ze świeczkami, po grzyby... Teraz się boją...
Brodacz zerknął na Irenę, jakby przepraszał za wdawanie się w przerażające szczegóły.
– Poszła onegdaj jedna... jeszcze wtedy, wcześniej... A wróciła jakby odmieniona, biała... na szyi dziurka... i ledwie stoi... Strachu się najadła. Krwiopijca, powiada, świeczkę zdmuchnął. Straszny ten krwiopijca, niby jak człowiek, tyle że cały sierścią zarośnięty i chodzi na czworakach... I jąka się od tej pory... Znaczy się nie krwiopijca, tylko dziewka... Może by pan rycerz... uspokoił tego odmieńca? Sił już brak... Baby po nocach nie śpią... chłopcy boją się w polu pracować... Jeszcze wyjdzie z jaskini, po chatach przejdzie i krew będzie wysysać?!
Wszyscy obecni w pokoju niemal jednocześnie wykonali prawą ręką ten sam, skomplikowany gest – najwyraźniej odganiając złe duchy.
Irena siedziała jak słup soli i odruchowo głaskała się po brzuchu.
Podejrzewała, że w tym świecie istnieją krewni adwokata Semirola. Ani Rek, ani Interpretator nie zdziwili się przy słowie „wampir"... A więc to tak? Na czworakach w jaskini...
Ciekawe, kiedy pościg pokona niezbyt trudną, wodną przeszkodę, złapie wyraźny jeszcze ślad i wpadnie do chutoru?
Napotkała wzrok bezinteresownego rycerza.
I od razu wszystko zrozumiała.
„Przecież się spieszymy, Rek".
„Złożyłem przysięgę".
Może w ramach zapłaty za dobry uczynek Objawienie obdarzy Reka powodzeniem... I pościg zgubi ślad...
Nie, powie Rek. Złożyłem przysięgę. I natychmiast popełni jakiś paskudny czyn. Po czym ich ewentualne powodzenie zatonie w wirze pechowych wydarzeń.
– Z kogo krew ssał? – zapytał sucho rycerz. – Muszę obejrzeć ślady po zębach; chcę wiedzieć, co to za zwierz...
Tłum pod drzwiami – a w pokoju zebrała się masa ludzi – zafalował. Wypchnięto naprzód siedemnastoletnią dziewczynę z płaczliwie wykrzywionymi ustami, ubraną w kokieteryjnie zdobione paletko.
Miała wysoko postawiony kołnierz. Co mi to przypomina? – pomyślała posępnie Irena.
Rek wstał. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny – ta radośnie zamarła – i odsłonił brzeg kołnierza.
– Tak szybko się zagoiło? – zapytał z niedowierzaniem.
– Po... – rzekła dziewczyna. – Po... po...
Jej wargi zadrżały – już nie udawanie, żeby jej pożałowali. Tak naprawdę.
– Po pięciu dniach się zagoiło – rzekł ktoś od strony drzwi.
Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia, Irena wstała i zajrzała Rekowi przez ramię.
Bliznę na szyi dziewczyny można było dostrzec jedynie doświadczonym wzrokiem. Była długa i cienka jak biały włosek.
Usiadła z powrotem. Machinalnie oderwała sobie kawałek chleba. Włożyła do ust.
Rek rzeczowo wypytywał mężczyzn. Zamawiał jakieś specjalne żelazo, żerdź, linę, latarnię; natychmiast obiecano mu zorganizowanie wszystkiego, czego sobie zażyczy, a nawet więcej. Najwyraźniej zdecydowanie młodego rycerza wprowadziło mieszkańców w euforię – trzeba wziąć się do roboty natychmiast, zanim słońce zajdzie.
Irena żuła chleb. Smaczna skórka, przyrumieniona.
Cała bieda w tym, że tak wolno kojarzy. Stąd biorą się wszystkie jej nieprzyjemności...
– Kiedy się pojawił? – zapytała ochryple, nikt jej jednak nie usłyszał.
Wówczas wstała, podeszła do mężczyzny z brodą w kształcie szufelki i bezceremonialnie szarpnęła go za rękaw.
– Kiedy pojawił się wampir?
– Wampir? – chłop zdaje się nie zrozumiał.
– No, wasz krwiopijca...
– Będzie jakieś dwa tygodnie – odparł niepewnie mężczyzna. Jego wątpliwości nie dotyczyły bynajmniej dokładności terminu.
Zastanawiał się po prostu, czy należy rozmawiać z tą dziwną kobietą, która z jakiegoś powodu przyczepiła się do młodego rycerza, choć jest, nie da się tego ukryć, brzuchata...
Dwa tygodnie.
Dziesięć dni w przytułku. Trzy dni spędzone z Rekiem w mieście... Cztery dni oczekiwania na Semirola. A może straciła rachubę czasu?
I odległość od miasta do chutoru.
Choć odległości można chyba nie brać pod uwagę. Tu nie ma wielkich odległości. To bardzo ograniczony przestrzennie model.
Niezbyt pasuje. Chociaż...
– Reku – zdziwił ją własny głos, nieoczekiwanie niski i ochrypły. – Musimy porozmawiać. Natychmiast.
Odprowadzał ich niemal cały chutor. Do samej jaskini – a nie było jej wcale tak łatwo znaleźć wśród kamieni i wysokiej trawy – rycerz i Irena weszli już sami.
Rek był strapiony. Jego boleśnie zmarszczone brwi wyginały się już nie w tyldę, a raczej w zygzak.
– A jeśli nie ma pani racji? A najpewniej się pani myli; przecież nie mogę ryzykować...
– Wejdziemy razem – odparła Irena ze znużeniem. – Niech pan bierze swoje żerdzie, broń... latarnię... A ja bardzo szybko się przekonam, czy miałam rację. I natychmiast pana o tym poinformuję...
– Nie mogę ryzykować – powtórzył Rek z naciskiem.
Irena wzruszyła ramionami.
– W najgorszym razie zacznę się jąkać, jak ta nieszczęsna dziewczyna...
I pomyślała przy tym, że jeśli dożyła do dzisiaj i jeszcze się nie jąka, to zarośnięty sierścią krwiopijca raczej nie zrobi na niej większego wrażenia.
Krwiopijca w sądzie jest znacznie bardziej przerażający. Szczególnie gdy jest adwokatem.
Wejście do jaskini wyglądało niemal idyllicznie. Nad wąską, czarną szczeliną kołysały się czerwone i niebieskie kwiaty, w trawie śpiewały świerszcze, opodal walał się, ukazując pociemniałe dno, mały, zapomniany koszyk.
I oni chodzą tu zbierać grzyby? Jakie znowu grzyby? Pieczarki?!
– Ireno – wymamrotał Rek. Zapominając nawet z niepokoju o „pani".