Выбрать главу

Ostrożnie zeszła po wyciętych w darni stopniach. Pochyliła się nisko i zajrzała w mrok.

Miała ochotę zawrócić. Łaskawie kiwnąć na Reka – dawaj, pracuj, rycerzu, to wszak twoja profesja...

Pewnie się ucieszy. Delikatnie odsunie ją ramieniem, jak najdalej od ewentualnego krwiopijcy, w bezpieczne miejsce... Weźmie swój oręż, latarnię, żerdzie... A właściwie na co mu te żerdzie?

– Jest tu kto? – zapytała Irena szeptem.

Żadnego dźwięku, żadnego echa; przywykające do ciemności oczy zaczynają rozróżniać wąskie wejście i jasne łyko lipowe, tworzące przed nimi rodzaj zasłony... oraz korzenie, dolną część trawy.

– Jest tu kto?

Cisza.

– Janie... Janie! To ja, odezwij się!

Wydawało jej się, że w mroku wejścia dostrzega jakiś ruch – a może naprawdę ktoś się tam poruszył?

Złapała Reka za łokieć. Chciała wziąć od niego latarnię, ale rycerz na to nie pozwolił. Zbyt duży ciężar dla kobiety w jej stanie.

Po omszałych ścianach przesunął się promień światła. To tu, to tam rzeczywiście bielały kapelusze nieznanych grzybów; mało tego, niedaleko wejścia znajdowała się dziecięca mozaika, starannie wyłożona kamykami na ścianie – pyzaty człowiek z rogami i psim ogonem. Ogarek świecy. Kilka wyraźnie odbitych dłoni. Gdyby tylko umieli pisać, nabazgraliby pewnie coś w rodzaju: „Reja i Iwonik to mąż i żona".

Najwyraźniej wiejska młodzież chodziła do jaskini nie tylko po grzyby, lecz również bawić się, grać. A także na pierwsze schadzki. Gdyby tylko rodzice wiedzieli, na jakie bezeceństwa marnowany jest wosk...

Rek krytycznie zlustrował wąski korytarz. Postawił latarnię na ziemi i wybrał ze swego ekwipunku nieznaną Irenie broń – coś w rodzaju lekkiego, bojowego cepa. Jego białe brwi zeszły się nad nosem. Wyglądał jak niezwykle skoncentrowany student, zapoznający się z egzaminacyjnymi pytaniami.

– No i jak, pani Chmiel? Zrozumiała już pani swą omyłkę?

Ciemność pachniała wilgocią, wapieniem... i czymś jeszcze. Irena nie mogła rozpoznać tego zapachu, który wyraźnie ją niepokoił.

– Poczeka pani na mnie na górze, Ireno. – Rycerz delikatnie popchnął ją w stronę wyjścia.

– Czy wyeliminował już pan kiedyś jakiegoś krwiopijcę, Reku?

Nawet jeśli wyczuł w jej głosie ironię, nie dał tego po sobie poznać.

* * *

Wrócił po półgodzinie. Cały ten czas Irena przesiedziała w trawie wśród mleczy i maków – nie miała jednak najmniejszej ochoty na plecenie wianka.

Rek ciężko wspiął się po wyciętych w ziemi stopniach. Usiadł na trawie, obok położył swą broń. Irena mimowolnie zerknęła na kolczastą kulę – nie, krwi nie było.

– Ktoś tam jest – rzekł Rek wyczerpanym tonem. – Mądrzejszy niż zwykły, włochaty potwór... Kilka razy mógł się na mnie rzucić; uznał jednak, że nie warto tego robić.

– Widział go pan? – szybko zapytała Irena. Rek pokręcił głową.

– Tam dalej... są przejścia... ślepe tunele... te diabelskie grzyby pod nogami... Dzieciaki mają tu pewnie frajdę. Nic, tylko bawić się w chowanego...

Nagle zamilkł, spoglądając Irenie przez ramię.

Policzyła do trzech i także się odwróciła.

Od strony chutoru zbliżało się, co koń wyskoczy, sześciu jeźdźców. Tuż przed nimi, tworząc fale w wysokiej trawie, pędziły psy. Cała sfora.

– Oto i oni – rzekła Irena ochryple.

Rek powoli obnażył ostrze. Jego twarz zrobiła się całkiem biała – na tym tle nawet jego jasne oczy wyglądały jak oliwki.

Sześciu jeźdźców ze sforą psów – opisując tę sytuację w swojej książce, Irena oczywiście skoncentrowałaby się na okrutnej prawdzie. Rycerz zostaje złapany na arkan i zawleczony przed tron, by można mu wymierzyć serię haniebnych kar.

Choć czytelnik nie byłby zadowolony.

Zastanawiała się jeszcze nad tym, gdy można już było rozróżnić twarze jeźdźców; pierwszy, w bandażach, galopował ten, który nie tak dawno zjawił się w „przytułku dla ubogich" z rulonem nakazu.

– Reku... na dół...

Nie słyszał jej. W wyobraźni już walczył – był wojownikiem... i trupem.

– Reku!! Na dół, szybciej...

Odwrócił się. I chyba zrozumiał. Popchnął ją w stronę wejścia do jaskini – niech pani idzie, ja umrę na progu...

– Idziemy razem, Reku!

Ziemia wyraźnie już drżała pod końskimi kopytami.

– Dureń! – warknęła tak agresywnie, jak nigdy nie krzyczała na najbardziej nawet tępego studenta. – Sama boję się tam iść! Za mną, żywo...

Jego oczy nieco się rozjaśniły. Ponad horyzontem odwagi pojawił się skrawek myśli.

W mroku podziemia przewaga napastników była zniwelowana. Chociaż pewnie nic nie przeszkodzi im zdobyć w chutorze latarnię i zorganizować klasyczną obławę – Irena podejrzewała jednak, że psy będą co najmniej zdezorientowane.

Przez całe życie dobrze traktowała psy. A doszło do tego, że życzy całej sforze rychłej śmierci. Ależ się te bestie rozszczekały.

Szła za Rekiem, depcząc mu po piętach. Przez jakiś czas można się w tej jaskini utrzymać – inna sprawa, że nie będą przecież do końca życia żywić się grzybami.

Choć tak naprawdę, ile im tego życia zostało?

Rycerz się zatrzymał. Irena wpadła na niego i z boku musiało to wyglądać komicznie.

– Reku...

– Cicho. Zamilkła.

Szczekanie psów się oddaliło i dochodziło teraz wyraźnie z góry. Tak jest – psy odmówiły szwendania się po ciemku; tu potrzeba jamników, a nie tych spasionych ludojadów. O ile w tym świecie istnieją jamniki.

Jednak Reka nie zatrzymały psy. Rycerz wodził latarnią, przenosząc wzrok z jednego korytarza na drugi. Pochylał się, próbując zajrzeć głębiej; nie mógł się jednak zdecydować, by iść dalej.

– Co tam jest, Reku?

Cisza. Dalekie szczekanie psów.

I wzrok z ciemności. Ni to z prawej, ni z lewej odnogi.

Irena przełknęła gorzką ślinę. Odruchowo pogłaskała się po brzuchu; biedny malec. Urodzisz się strasznie nerwowy. Będziesz się bał ciemności i pieluch...

– Janie...

Cisza.

– Janie, to ja...

– Widzę...

Rek drgnął.

Głos dochodził z prawej strony. Cichy, zmęczony i bezbarwny.

– Dzięki Stwórcy... żyjesz, Ireno.

Rozdział 12

– Jak mnie odnaleźliście?

– Nie szukaliśmy ciebie – uśmiechnęła się nerwowo. – To znaczy teraz nie szukaliśmy... Jesteśmy ścigani.

– Do diabła... Ty po prostu przyciągasz kłopoty, Ireno.

– Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało – oznajmiła przygnębionym tonem. – To... modele. One mnie wykańczają.

– Znalazłaś wyjście?

Milczała przez chwilę.

– Nie... Sądziłam raczej, że to ty je znalazłeś...

Tym razem milczenie było wieloznaczne.

– Uznałaś – rzekł wampir powoli – że uciekłem, pozostawiając cię na pastwę losu?

– Nie... to znaczy przez moment... Nie, nie podejrzewałam tego.

– Ireno – głos wampira był niemal pogardliwy.

– Naprawdę tak nie sądziłam, Janie. Słowo honoru... Uznałam, że coś ci się przytrafiło.

– Rzeczywiście coś... – wampir uśmiechnął się w ciemności.

Siedzieli na suchym mchu. Latarnię musieli zgasić. Z całej trójki jedynie Semirol widział w ciemnościach.

Irena zastanawiała się, jaką minę musi mieć teraz rycerz. Semirol na pewno go widzi i świetnie się bawi.