Выбрать главу

Przez chwilę zrobiło jej się żal Reka, który na pewno nie zasłużył na ironię.

Szczekające na górze psy już dawno się zmęczyły. Teraz najprawdopodobniej mężczyźni w czerni szykują ekspedycję do piekła, a wystraszeni wieśniacy namawiają ich, żeby z tego zrezygnowali, bo krwiopijca pewnikiem zarówno rycerzem, jak i niegodziwą uciekinierką nasycił już głód... a raczej pragnienie...

Wyczerpana do cna Irena zamknęła oczy. W tej ciemności nie robiło to żadnej różnicy, a z zamkniętymi oczami wygodniej.

Ktoś wziął ją za rękę. Uścisk był znajomy, lecz niezwykle słaby; potem dłoń delikatnie legła na jej brzuchu.

– Wszystko w porządku, Janie.

Zdaje się, że powiedziała to zbyt rześko. Dotyk Semirola był jednocześnie łagodny i władczy. Dlaczego wtedy, leżąc na słomie w obskurnej noclegowni, obiecała sobie, że odda to dziecko temu, który je... zamówił?

Choćby był nawet po trzykroć wampirem!

– Janie, ja...

Zająknęła się. Wampir znów ścisnął jej dłoń – pocieszająco, lecz bardzo słabo.

– To nic, Ireno... Tej nocy potrzebowałem... wiesz, czego. Wstrząs nerwowy i wszystko inne; krótko mówiąc – potrzeba fizjologiczna. Szybko znalazłem osobę, kosztem której mogłem ją zaspokoić. Nie bój się – chłopak przeżył... Za to Objawienie... Mogliśmy się od razu domyślić. Objawienie uznało, że moje czyny zasługują na karę... Wywróciłem się i złamałem nogę! Na prostej drodze, Ireno! Tak się zdziwiłem... Obok przejeżdżał wóz... I tu, Ireno, zaczyna się najciekawsza część tej historii... Zamiast zawieźć mnie do szpitala, jak prosiłem... ten idiota uznał, że najwyższy czas zapracować na trochę pomyślności dla niego i córki... I zawiózł kalekę, to znaczy mnie, do swojej chałupy na przedmieściach, aby się mną zaopiekować... A ja przecież niczego nie rozumiałem, Ireno! To znaczy dopiero zaczynałem rozumieć... Idioci. Nieprawidłowo złożyli mi nogę! Nie uznali, by zwracanie się do lekarza było konieczne – dlaczego rozdawać komuś obcemu zasługi przed Objawieniem... Och; nie raz i nie dwa wspominałem Nicka – to był prawdziwy zawodowiec, a raczej wciąż nim jest... Krótko mówiąc, moja cierpliwość się wyczerpała. Uzupełniłem zapasy hemoglobiny i o kulach powlokłem się w poszukiwaniu lekarza... Jednak Oświeceniu znów się coś nie spodobało; zostałem namierzony i zaszczuty jak wampir! Bieganie na jednej nodze jest niewygodne... i bolesne. Zaszyłem się w jakiejś dziurze... Do dzisiaj moja noga nie chce się zrosnąć, możliwe są wszelakie komplikacje... Nie wykluczam posocznicy. Tak naprawdę już dawno bym zginął, gdyby w jaskini od czasu do czasu nie pojawiali się...

– Jest pan wampirem? – zapytał rycerz głuchym tonem.

Irena drgnęła, słysząc brzmienie tego głosu.

– Tak – odparł obojętnie Semirol.

– To pan wysysał krew z...

– Po trzykroć tak! Ale tej dziewczynie chyba się nawet podobało.

Irena uwolniła rękę z dłoni Semirola. Ten nie próbował jej nawet powstrzymać.

– Reku – gorliwie uśmiechnęła się w pustkę. – Poznajcie się. To jest pan Jan Semirol, o którym tyle opowiadałam... A to, Janie, pan Rektoonor, o przydomku Dzika Róża, bezinteresowny wędrowny rycerz... Pomagał mi cię odnaleźć.

Zapadła cisza. Zbyt długa, jak na niewymuszoną, uprzejmą rozmowę.

– A więc to pan jest tym cynicznym, zagrażający ludzkości potworem? – zapytał Rek i w jego głosie zabrzmiały metaliczne nutki.

Irena wczepiła się dłońmi w szeleszczący mech.

– Ludzkości? – zapytał Semirol ze zdziwieniem. – A kto występuje tu w roli ludzkości, młodzieńcze?

Rek nie słuchał.

– Przyrzekłem tym ludziom, że pana zabiję... I spełnię swoją obietnicę.

– Teraz? – zapytał Semirol z sarkazmem.

Jaskinia ożyła.

Z oddali dobiegły... nie, nie głosy. Prowadzący obławę zachowywali milczenie, cicho skrzypiały tylko kamyki pod ich nogami, czasem zabrzęczała stal.

Polowanie się zaczęło. A w zasadzie rozpoczął się jego kolejny etap.

Semirol zbliżył twarz do ucha Ireny i poczuła szorstką szczecinę na jego policzku.

– Bierz swojego Don Kichota i uciekaj w głąb jaskini.

– A pan?!

– Jestem kaleką, ale nie do tego stopnia...

Zauważyła, że jego głos lekko drży. Na pewno nie ze strachu ani niepokoju...

Zdolnym adwokatem miotają teraz zupełnie inne namiętności. Niezwykle silne i niewątpliwie nieludzkie namiętności.

– No idźcie już, Ireno... Bardzo tego potrzebuję. W przeciwnym razie umrę.

* * *

Irenie nie udało się dowiedzieć niczego o dodatkowych zdolnościach wampira, które nie znajdowały zastosowania na sali sądowej. Nie była nawet pewna, czy w ogóle takowe posiadał. Jak powiedział w swoim czasie Nick: „Diabli go tam wiedzą, to w końcu wampir".

Rek w milczeniu pociągnął ją w ciemność. Na oślep, sunąc dłonią po ścianie, rycerz dotarł do odległej odnogi korytarza, w ślepy zaułek i chowając Irenę za swymi plecami, stanął wyprostowany, zagradzając przejście i trzymając w pogotowiu swój cep.

Przez cały czas słyszeli, jak osypuje się piasek i poskrzypują kamyki. Jak niewyraźnie, półgłosem wymieniają uwagi jacyś ludzie; potem na ścianę padł słaby odblask latarni, po czym natychmiast znikł i rozległ się dźwięk rozbijanego szkła.

Przekleństwa... Najwyraźniej ogień został zadeptany, zanim zajął się rozlany olej.

Kolejne przekleństwa. Przygłuszony okrzyk.

Sprawiedliwy Rek Dzika Róża zaskrzypiał zębami.

Wrzask przerażenia. Zbliżający się tupot nóg.

Kolejny krzyk. Cisza. Ciemność.

Rozdzierający uszy wrzask. Kolejny brzęk szkła. Oddalający się korytarzem krzyk.

– Niech się pan nie boi, Reku – rzekła Irena z nerwowym śmiechem.

Chyba się odwrócił. Dobrze, że nie widziała jego twarzy.

Tak naprawdę uspokajała siebie, a nie jego. Tak naprawdę potwornie się bała – oczywiście nie mężczyzn w czerni.

Bała się, że w ciszy, która zapadnie pod ziemią, rozlegnie się miarowe, zadowolone mlaskanie.

* * *

– A jeśli powrócą?!

– Nie powrócą – odparł Semirol z wyraźnym żalem. Siedział pod ścianą, wyciągając nogę przewiązaną pasami materiału. Obok leżał wykonany z gałęzi kostur, zastępujący okulałemu adwokatowi laskę. Latarnia oświetlała jego twarz, wychudzoną i zarośniętą; jeszcze przed godziną adwokat przypominał raczej włóczęgę spod płotu – lecz teraz jego długie włosy odzyskały swój naturalny połysk i wygładziła mu się skóra na czole i policzkach.

Irena starała się nie patrzeć na Reka. Być może swym zachowaniem naruszyła najważniejsze dla rycerza zasady etyczne, w rodzaju: nie wolno rozmawiać z wampirem, chyba że za pomocą osinowego kołka.

Chociaż osinowe kołki wampir miał w głębokim poważaniu.

– Dlaczego was ścigają, Ireno?

Milczała przez chwilę.

– Z powodu mojego opowiadania. Nosi ono tytuł: „O tym, który okazał skruchę", a ja go nawet nie...

Zdążyła ugryźć się w język. Rek milczał, a Semirol i tak wszystko zrozumiał.

Latarnia paliła się równym płomieniem. Oleju wystarczy jeszcze na kilka godzin, a potem cała trójka będzie dysponowała jedynie jedną parą oczu. Semirola.

– Musimy się stąd wydostać, Janie – rzekła, starając się, by jej głos zabrzmiał możliwie przekonująco. – Musimy stąd wyjść, Reku.

– Szukałaś wyjścia!

– Tak... I szukałam Andrzeja.

– Poszukiwania nie przyniosły rezultatu?