Nie zrobi tego. Irena pojęła to, widząc fanatycznie wygięte brwi.
– Reku, przestań!!
Zerknął na nią zmrużonymi oczami. Nie bał się zabić. Nie chciał jednak urazić swej towarzyszki. Nie chciał zabijać w jej obecności.
Cep zwolnił.
– Pani Ireno... Pani Chmiel. Nie wiem, co łączy panią z tą istotą... Jesteśmy jednak w pułapce. A ten potwór może przeżyć jeszcze bardzo długo, żywiąc się naszą krwią i...
Irena wstrzymała oddech.
– Niech pan go zostawi, Reku... To ojciec mojego dziecka.
Wilgoć wdzierała się pod ubranie. Doktor Nick pewnie by zemdlał, gdyby zobaczył, w jakich warunkach spędza czas jego podopieczna.
– Masz ochotę na grzyba, Ireno?
– Dziękuję. Nie jestem głodna.
Ciemność. Posępny rycerz. Rek wziął latarnię i poszedł na zwiady – prawdopodobnie nie stracił jeszcze wiary. I dopóki błądzi po jaskini, Irena ma jeszcze promyk nadziei, że zaraz znajdzie drogę, powróci, w milczeniu weźmie ją za rękę i wyprowadzi na światło dzienne.
A może wyjdzie sam? Zostawiając ich – wampira i jego kobietę – by w nieskończoność dotrzymywali sobie towarzystwa?!
– Albo weźmy tych bezinteresownych – Semirol półleżał, oparty ramieniem o omszały kamień. – Spośród wszystkich innych praw natury... gdyż Objawienie jest jedynie prawem natury... umieli wyodrębnić to, które jest „niemoralne". I nauczyli sieje obchodzić... Kto jednak nauczył ich odróżniać tak zwane dobro od tak zwanego zła? I skąd ta ich pewność, że nienagrodzone dobro jest bardziej szlachetne...? A właśnie, co cię łączy z tym młodzieńcem, Ireno?
Miała wrażenie, że adwokat lekko się uśmiecha. W każdym razie jego głos drgnął ironicznie w absolutnej dla Ireny ciemności.
– To wielbiciel mojej twórczości – odparła znużonym tonem. – Moje wczesne opowiadania... wpłynęły na jego życiowe decyzje. Żaden laureat Srebrnego Wulkanu nie może poszczycić się podobnym osiągnięciem.
Semirol mruknął z sarkazmem.
– Nie ma się z czego śmiać, Janie... Poza tym ten młodzieniec, jak raczyłeś go nazwać, kilkakrotnie mnie uratował, być może nawet od śmierci.
– Czy Objawienie go za to wynagrodziło, czy może przeciwnie, ukarało?
Irena poczuła się niepewnie. Semirol doskonale widzi jej twarz, podczas gdy ona wpatruje się w ciemność.
– Pytam z zawodowej ciekawości... Ten model jest skrajnie sztuczny; jestem wstrząśnięty, że przetrwał dłużej niż dobę... Balem się o ciebie. Wyglądało na to, że cię porzuciłem... Nie możesz błąkać się po tym zwariowanym świecie. Potrzebujesz spokoju, pozytywnych emocji, pieszych spacerów...
Irena milczała.
– Po kiego diabła zorganizowałaś tę idiotyczną ucieczkę? Źle ci było na farmie? Ktoś ciebie obrażał, nie liczono się z twoim zdaniem, nie szanowano?!
– Ta rozmowa jest bezcelowa, Janie.
– Chcę, żeby dziecko przeżyło, Ireno.
– Trzeba więc było hodować je w inkubatorze... Inkubator nie uciekłby przed tobą, nie rościł sobie pretensji do dziecka. Inkubator można by potem oddać na złom.
Przypominało to rozmowę przez telefon. Kiedy rzucasz słowa w pustkę, nie mając możności zobaczenia twarzy rozmówcy. Ręka Semirola legła na jej dłoni. Ścisnęła ją lekko.
– Jesteś jak Objawienie, Ireno. Gdy raz się względem ciebie zawini, trzeba to odkupywać przez resztę życia.
– Prawdziwy z ciebie poeta – rzekła przez zaciśnięte zęby. Semirol głośno westchnął.
– Biedni będą moi klienci... jeśli nie pojawię się na procesie. Ależ będą rozczarowani... Tak... Bardzo bym chciał, Ireno, przyjrzeć się Interpretatorom. Tu miałaś rację – żeby rozpracować Objawienie, trzeba zacząć od Interpretatorów. Szkoda, że sam nie zdążyłem...
– Dlaczego niczego nie robisz? – zapytała Irena.
– To znaczy?
– Rycerz przynajmniej szuka wyjścia... A ty? Chcesz tak umrzeć – bezczynnie, zagłębiony w rozważaniach?
– Wybacz, ale nie zamierzam umierać.
Irena zadygotała i pomyślała, że wampir zwariował, nie wytrzymał stresu...
– Natomiast szukanie wyjścia nie ma sensu, sam z trudem się poruszam, a trzykrotnie tu wszystko obszedłem... Dziwna jaskinia. Sztuczna, podobnie jak reszta tego świata; już o tym wspominałem... Zdaje się, że są tu nawet powtarzające się fragmenty, jakby dekoratorowi zabrakło wyobraźni... A zastanawiam się nad tym wszystkim, Ireno, gdyż boli mnie noga. Uważasz, że powinienem się wić i jęczeć z bólu?
– Przepraszam – odparła Irena po chwili.
– Nie ma za co... Weź grzyba. Wcale nie jest tak tragicz...
Nowy dźwięk naruszył ciszę jaskini.
Było to uderzenie. Jednak nie tak silne jak huk zawału. Cichsze i bardziej przygłuszone. A zaraz po nim seria kolejnych, przypominających gromy uderzeń. Potem zaś rozległ się dźwięk, jakby ktoś rozerwał worek gęsto napakowany fasolą i twarde ziarenka rozsypały się po cementowej podłodze.
Irena nie wiedziała, skąd to skojarzenie. Jej ręka odruchowo wczepiła się w ramię Semirola.
Dźwięk nie cichł. Akustyka jaskini dziwnie go zniekształcała – wydawało się, że syk i szelest dobiega zewsząd.
Potem w korytarzu mignęło światło; mdły blask latarni spowodował, że Irena boleśnie zmrużyła oczy.
– Tam... – Rek ciężko dyszał. – Pani Chmiel... woda... rzeka przebiła... otwór. Teraz...
– Jak długo? – zapytał ostro Semirol.
– Co?
– Ile czasu zajmie wodzie zalanie całej jaskini?!
Rek milczał. Patrzył na Irenę, na jej znieruchomiałą, bladą twarz, na zaokrąglony brzuch... Jego brwi zastygły pełnymi cierpienia znakami tyldy.
Dopiero teraz, trawiąc nowość, Irena po raz pierwszy zwątpiła w „braterskość" jego uczuć. Tak, Semirol miał rację, kiedy chrząkał z sarkazmem.
Rek patrzył. Latarnia podrygiwała w jego dłoni. Bał się, bał się w nieprzystojny dla rycerza sposób.
I oczywiście nie o siebie.
Woda szukała drogi w dół. Podmywała ściany, jak wąż przesączała przez szczeliny, burzyła gęstą pianą. Blask latarni rozchodził się po jej wzburzonej powierzchni, woda była czarna niczym węgiel, piana zaś bura.
– Objawieniu nie podoba się... mój pociąg do cudzej hemoglobiny – rzekł ochryple Semirol.
Stał, ciężko opierając się na swym kosturze. Woda zalewała jego pantofle.
Irena milczała.
Wampir dziwnie szybko przystosował się do nowych warunków. Jakież to proste – szukać i upatrywać przyczyny wszystkiego w długim spisie, notatniku Objawienia.
– Ja również mam coś na sumieniu – nieoczekiwanie odezwał się Rek. Milczał tak długo, że Irena prawie zapomniała brzmienia jego głosu. – Ja również... Mam na rękach krew ludzi z Wysokiego Dachu... Mam na sumieniu oszustwo...
– Nie jestem spowiednikiem – oznajmił Semirol oschłym tonem. Na szczęście Rek go nie zrozumiał.
Wody przybywało. Od ścian co chwilę odpadały warstwy rozmokłej gliny i spadały na ziemię, zasypując korytarz. Płomień latarni, dla oszczędności zmniejszony do minimum, nie rozświetlał już mroku – wręcz przeciwnie, wzmagał panikę.
– Gdzieś to już widziałem – rzekł Semirol z odrazą. – W jakimś filmie... Przypominasz sobie, Ireno?