Rek milczał.
– No to mamy rozwiązanie – Semirol usiadł prosto i zdjął kurtę. – Ta koszulka nie jest zbyt sterylna, ale wspominałem już o swej odporności... Będziesz trzymać latarnię, Ireno. W ostateczności zamkniesz oczy... dziecku na nic takie stresy... I pospiesz się, rycerzu, pospiesz, na Stwórcę, niech pan wyciąga z pochwy swe... instrumenty!
Słońce padało na piasek. Słońce.
Jego plamy pełzały po trawie niczym rozrzucone fragmenty układanki. W odległości trzech metrów płonęło ognisko i w świetle dnia było ono niemal niewidoczne.
Irena oparła się na łokciu.
Ocknęła się po raz pierwszy od chwili, gdy w mroku na wpół zatopionych podziemi pojawiła się ukośna szczelina, wpuszczając blask rozświetlonego nieba.
Zresztą, co tam – raczej od chwili, gdy pod ciężarem cepa rycerza trzasnęła nie do końca zrośnięta kość Semirola.
To wspomnienie sprawiło, że konwulsyjnie wciągnęła powietrze do płuc. Biedne dziecko, biedne maleństwo, dostaje krew zatrutą przez adrenalinę; a ona nie może się denerwować, nie może...
Po raz pierwszy od tamtej chwili wróciła jej zdolność widzenia i kojarzenia.
Las. Brzeg. Cisza. Ale nie głucha jak w jaskini, lecz wypełniona różnymi dźwiękami cisza letniego południa... Słońce. Po prostu sielanka.
Przysunęła się do ogniska. Położyła się, rozgrzewając jednocześnie żarem ogniska i promieniami słońca.
Przeklęte Objawienie. Bezlitosne, ślepe, prostolinijne jak feldfebel.
Zorientowała się, że ktoś się jej przygląda.
Semirol leżał z niewygodnie odwróconą głową. Jego oczy nie były już zasnute mgiełką bólu. Wzrok wampira był uważny i jasny.
Stanęła na czworakach. Zbliżyła się, plącząc w porwanych połach sukni. Usiadła obok.
– Janie?
Uspokajająco przymknął oczy. „Wszystko w porządku. Nie ma się czym martwić".
Jego noga była z obu stron unieruchomiona dwoma wygiętymi kijami.
Czas stanął w miejscu. Słońce wisiało za ażurowymi koronami drzew, nieruchome i życzliwe. Niczym oko zrównoważonego, sytego bożka.
– Oszukaliśmy Objawienie – wyszeptała Irena.
Od strony rzeki pojawił się Rek. Rzucił na trawę kilka dużych, nieznanych Irenie ryb. Obrzucił spojrzeniem Irenę i leżącego Semirola, po czym odwrócił wzrok.
Irena po raz kolejny doceniła męstwo bezinteresownego rycerza. Rek udawał, że ani oprzytomniała Irena, ani rozbudzony Semirol w ogóle go nie interesują.
Rozdział 13
– Pewien gospodarz nie doliczył się monety i uznał, że wzięła ją służąca... I sprawił służącej lanie, a że był podpity, skatował ją prawie na śmierć... Następnego dnia ręka uwięzła mu w młockarni i lekarz amputował mu ją do samego ramienia. Gdy gospodarz otrząsnął się z tej tragedii, zaczął się zastanawiać, jak przebłagać Objawienie. I chcąc odzyskać rękę, podarował swoje domostwo wdowie po bracie, która żyła w ubóstwie pod cudzym dachem... I niespodziewanie odkopał na swym polu skrzynię, w której znajdowały się dwie złote rękawice... I rozpłakał się nieszczęśnik z goryczą i wściekłością: „Objawienie sobie ze mnie zadrwiło... nie ma gorszej kpiny niż podarowanie rękawiczek człowiekowi z jedną ręką!" A inny młodzieniec chciał zaskarbić sobie miłość pięknej dziewczyny i aby skraść jej serce, ukradł pieniądze i kupił jej drogocenny pierścionek... Jednak dziewczyna nie przyjęła podarku, a Objawienie, za kradzież, pokarało młodzieńca impotencją. Wówczas, chcąc odkupić swą winę, zaczął opiekować się nędzarzami, karmić sieroty i nie było dnia, by nie spełnił jakiegoś dobrego uczynku. Objawienie było z niego zadowolone i nagrodziło go miłością pięknej dziewczyny. A gdy znaleźli się w łożu, gorzko zapłakała... gdyż mimo swej urody, nie miała z niego pożytku. A morał z mojej opowieści wynika taki: gdy czynisz zło, niech ci się nie wydaje, że uda ci się ugłaskać surowe Objawienie... Obyś potem gorzko nie zapłakał!
Gawędziarz umilkł. Zebrana w karczmie gawiedź wymieniała spojrzenia – pełne uznania, lecz jednocześnie niepewne i wystraszone. Puszczona po sali czapka wróciła do opowiadającego wypełniona miedziakami.
– Dziękuję, dobrzy ludzie. Jutro opowiem o kobiecie, która sama zadawała sobie rany, by rodzice mogli ją opatrywać... I o wilku, który gardził mięsem, by zaskarbić sobie względy Objawienia... Oraz o koźle, który stratował ogród i został ukarany za uczynione szkody... Ale to jutro, dobrzy ludzie. Teraz wyschło mi w gardle.
Gawędziarz jednym haustem opróżnił podany mu kubek, wstał, opierając się na kosturze, i oddalił do swego pokoju – ci, którzy widzieli go dzień wcześniej, mogliby przysiąc, że poruszanie się przychodziło mu teraz znacznie łatwiej.
Zauważyła to w każdym razie Irena, która ruszyła jego śladem.
Za ich plecami zamknęły się dębowe drzwi.
– Oto nasza jałmużna – rzekł Semirol, wysypując na stół pociemniałe i zatłuszczone miedziaki.
Rek, siedzący z niezadowoloną miną przed płonącą świecą, pominął to milczeniem.
Semirol usiadł przy stole. Przysunął sobie talerz z wystygłym kotletem. Wyciągnął ze schowka butelkę czerwonego wina i sam ją opróżnił. Rek wciąż milczał. Irena usiadła na taborecie naprzeciw.
– No i co, rycerzu? Składaczu kości? – Semirol odstawił butelkę. – Będziemy tak milczeć w nieskończoność?
Rek obrzucił wampira posępnym spojrzeniem. Semirol swobodnie rozparł się w krześle.
– Jestem panu wdzięczny za pomoc, którą swego czasu okazał pan Irenie... I szczególnie za niezwykle sprawnie wykonany zabieg chirurgiczny. Najwyraźniej jest pan najbardziej zacnym wśród bezinteresownych i najbardziej bezinteresownym spośród zacnych.
Rek uniósł głowę.
– Muszę porozmawiać z panią Ireną. Sam na sam.
Semirol przesunął językiem po wargach, jakby zlizywał z nich resztki wina. Pobębnił palcami po stole i skinął głową.
– W porządku.
Wstał i wyszedł, cicho postukując kosturem. Irena patrzyła na pozostałości po kotlecie. Nie była głodna. Ani trochę.
– Pozwoli pani, że ją opuszczę... – Rek patrzył prosto przed siebie.
Oczekiwała tych słów. I mimo wszystko wstrząsnął nią dreszcz.
– Prosiła mnie pani o pomoc w poszukiwaniu dwóch osób. Jedną z nich... – Rek się zaciął. – Jednego znaleźliśmy. Wygląda na to, że moja misja jest zakończona.
Ciągle jeszcze milczała.
Była przerażona. Przywykła do tego, że ma przy sobie kamienną ścianę albo przynajmniej twardą poręcz, o którą może się oprzeć – małomównego Reka.
I chociaż Semirol był pod wieloma względami bardziej pewny – perspektywa pozostania w tym paranoicznym świecie jedynie w towarzystwie wampira wydała jej się nie do zniesienia.
– Proszę jednak – przełknęła ślinę – proszę to jednak przemyśleć, Reku. Muszę znaleźć z Janem... jeszcze jednego człowieka... krótko mówiąc, nasze poszukiwania... nie są jeszcze zakończone. Jestem poszukiwana... – westchnęła spazmatycznie. – Będzie mi pana brakować. Mówię to szczerze.
Obrzucił ją szybkim, taksującym spojrzeniem. Odwrócił głowę.
– Ojciec pani dziecka nie może znieść mojej obecności. Najwyraźniej ma ku temu powody.
Drgnęła, jakby wymierzył jej policzek.
– To, co łączy mnie z Semirolem... niech pan sobie myśli, co chce. Ale to nie to, co się panu wydaje.
Uśmiechnął się blado.
– Skąd pani wie, o czym myślę?
W sali jadalnej hałasowali zaspokajający głód goście. Ktoś ciężkim krokiem przeszedł przez korytarz, coś roztrzaskało się z hukiem, w pobliżu trzasnęły drzwi.