– Proszę mi uwierzyć, Ireno, że ja również... widzi pani. Jeśli nie przestanę... pani pomagać, złamię przysięgę.
Nie zrozumiała, więc wyjaśnił jej z wyrozumiałym uśmiechem, jakby zwracał się do dziecka.
– Moja służba dla pani... przestała być bezinteresowna. Oglądanie pani codziennie jest nagrodą, której nie mam prawa oczekiwać.
To było takie proste.
Milczeli jeszcze przez dziesięć minut. W końcu, bez pukania, nie skrzypnąwszy nawet drzwiami, powrócił Semirol. Przyjrzał im się po kolei i odchrząknął. Irena zdała sobie sprawę, że nienawidzi tego cynika. Niemal nienawidzi.
– Jutro rano ruszam w drogę – oznajmił rycerz beznamiętnym tonem.
Semirol kiwnął głową, nie okazując najmniejszego zdziwienia.
– A my zostajemy. Naszemu przyszłemu dziecku wystarczy już mocnych wrażeń.
„Naszemu przyszłemu dziecku". A więc Semirol przemyślał całą sprawę i nie zamierza już odebrać go Irenie?!
,,Naszemu przyszłemu dziecku". Cóż takiego pomyślał Rek, że jego oczy stały się nagle zimne jak lód?
– Myli się pan, Reku – rzekła bezsilnie. – Proszę zostać.
Rycerz wahał się przez chwilę. Po czym wstał i wyszedł, bezgłośnie zamykając za sobą drzwi.
W powietrzu unosił się zapach kwasu oraz świeżego drewna i dymu. Jednak odór kwasu przeważał, przesączając się przez szpary, powodując że Irena skrzywiła się z niesmakiem.
Choć po tych wszystkich przejściach; jakie tam znowu mogła czuć obrzydzenie?
– Janie... czy jesteś pewien, że słudzy Wysokiego Dachu nie depczą nam po piętach? A jeśli tak, to nie staniesz przecież z mieczem czy tym koślawym kosturem w progu tego pokoju?
– A więc zamierzasz zatrzymać rycerza z pobudek praktycznych? – upewnił się Semirol po chwili milczenia. – To godne pochwały.
Irena poczuła wyrzuty sumienia.
Semirol miał rację. Irena tolerowała wielkodusznego Reka wyłącznie z pobudek praktycznych. Jakby był wygodnym, niewymagającym i częstokroć pożytecznym przedmiotem.
– Jednak ludzie z tak zwanego Wysokiego Dachu – oby jak najszybciej się on zawalił – już dawno stracili cię z oczu. Więc się uspokój; po co się gorączkować. Myśl, Ireno. Masz przewagę czasową, więc myśl, gdzie można znaleźć twojego Andrzeja. Jeśli nie chcesz urodzić w antysanitarnych warunkach.
– Rodzą tak tysiące kobiet – odparła nieoczekiwanie dla samej siebie.
Wampir uniósł brwi.
– Czyżby? A więc podobna perspektywa już cię nie przeraża?
Odwróciła się.
Dokładnie o piątej rano pod oknami zaćwierka szpak. Nie ma pojęcia, skąd się wziął na tutejszej stajni – lecz o piątej, przed świtem, zaśpiewa donośnie: „ćwir, ćwir!" i ten dźwięk wedrze się w jej kolejny sen. Będzie śniła, że jest we własnym domu, leży na tapczanie i głaska żółwia, oszołomiona zwariowanym snem o nieskończonych modelach; i nagle pod oknami zarży osioł...
Obudzi się zlana zimnym potem, chcąc obudzić się znowu – z powrotem do swego życia... Niestety, próżne nadzieje. Nic z tego...
– Ireno – rzekł wampir łagodnym tonem. – Myśl. Masz jakieś pomysły?
Milczała.
Rek... jej najwierniejszy czytelnik. Najbardziej... bezinteresowny. Odejdzie bez szemrania, pozostawiając ją z jej przewinieniem. Z wykroczeniem, którego tak naprawdę nie popełniła – choć już nigdy go nie zapomni.
– To bardzo ciasny świat, Ireno. Bardzo mały i zwarty. Jeśli będzie trzeba, przemierzymy go wzdłuż i wszerz. Znajdziemy Andrzeja, nie możemy się poddawać.
Irena wyczuła, że Semirol umyślnie upraszcza ich zadanie. Odnalezienie Andrzeja wcale nie rozwiąże ich problemu. Im lepiej poznaje te modele, tym mniejszą ma ochotę na spotkanie ich twórcy.
– Mroczny Interpretator – wyszeptała.
– Słucham?
– Mroczny Interpretator... człowiek, który uczy, jak oszukać Objawienie.
Semirol z powątpiewaniem podrapał się po nosie.
– W przeciwieństwie do swoich „jasnych" kolegów – Irena uśmiechnęła się blado – nie siedzi pod Dachem. Wędruje po drogach... w najlepszych tradycjach powieści przygodowych. Ma nieograniczone pole do przeprowadzania eksperymentów... To szaleniec. Choć nie mam pojęcia, jak go odnaleźć.
Głosy w sali jadalnej przybierały na sile. Zaraz rozlegną się śpiewy... o, właśnie zaczęli. Zabrzmiał drżący, lecz silny głos – zdaje się, że to jednooki poganiacz mułów, który przesiaduje w karczmie już trzeci dzień i słuchając opowiadań gawędziarza-Semirola, wybałusza jak dziecko swe jedyne oko.
Piosenka miała niezliczoną liczbę kupletów. Za akompaniament służyły drewniane kubki. I ponownie Irena miała wrażenie, że gdzieś to już kiedyś widziała i słyszała. Jakiś nieznany klasyk opisał już to wszystko i chór bywalców karczmy przeniósł się z książki w książkę, z filmu do filmu.
– Nie zdążyłam na początek trymestru – rzekła Irena obojętnym tonem.
Semirol uniósł brwi, chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie otwarły się drzwi, wpuszczając dźwięki niekończącej się piosenki oraz bezinteresownego rycerza, Reka, bladego jak niedopieczony pieróg.
– Pościg?! – Irena zdała sobie sprawę, że stoi pośrodku pokoju, ściskając w dłoniach ciężki świecznik. Żywot włóczęgi nawet żółwia nauczy błyskawicznej reakcji i obdarzy go szybkim refleksem. Jeszcze niczego nie rozumiesz, a już uciekasz, odruchowo się ostrzeliwując.
Rek w milczeniu pokręcił głową. Zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na Irenę, potem na Semirola.
– Są tam... ludzie. Wypytują o Mrocznego Interpretatora. Irena wciąż jeszcze ściskała w dłoniach świecznik. Płomienie świec roztapiały wosk, który kapał na jej suknię.
– Uznali, że człowiek, który opowiada bajki o Objawieniu, musi być Mrocznym Interpretatorem. Mało tego, twierdzą, że wie o tym już cała okolica.
Semirol wstał. Obszedł stół, wziął od Ireny świecznik i ostrożnie odstawił na miejsce.
– To prawda? – zapytał cicho Rek.
– Co takiego? – zdziwił się Semirol.
– Czy naprawdę jest pan Mrocznym Interpretatorem?
Bezinteresowny rycerz wyglądał teraz znacznie starzej jak na swój wiek. Jego blade brwi wygięły się w jedną zygzakowatą linię.
– Czy to... prawda? Próbowałem wyjaśnić im, że się mylą, ale oni... Pani Chmiel! Czy to prawda?!
Rek zwracał się do Ireny. Semirol też się do niej odwrócił, wampir był wyraźnie zmieszany.
– Powiadają też – wymamrotał Rek, jakby sam do siebie – że autorka „Tego, który okazał skruchę" jest znajomą Mrocznego... a ja nie dawałem temu wiary.
– A co, czyżby bycie Mrocznym Interpretatorem było czymś wstydliwym i karygodnym? – zapytał Semirol niedbałym tonem.
Rek spojrzał na niego niemal z przerażeniem.
– Nie...
Piosenka w sali jadalnej nie ucichała. Po czterdziestu zwrotkach nastąpi kulminacja...
– Potrzebujecie adwokata – wampir wymownie uniósł palec.
– Nawet jeśli nie ma tu oficjalnego sądu... Nawet jeśli w ogóle nie ma tu wymiaru sprawiedliwości... Adwokaci zawsze będą w cenie. Tym bardziej dobrzy adwokaci. Mam rację, Ireno?
Spotkali się wzrokiem i Irena dostrzegła, że prawnik krwiopijca coraz bardziej angażuje się w swoją rolę.
– Gdzie są ci ludzie, rycerzu? Przyprowadź ich tutaj!
Po kilku dniach Semirol został zasypany prezentami od losu.
Jego noga goiła się szybciej, niż się spodziewali. Schody nie skrzypiały już pod jego krokami. Pod podszewką kurty znalazły się zapomniane monety, gospodarz karczmy był nadskakująco uprzejmy, a w wędzonych rybach, na chybił trafił wybieranych z przypadkowej sterty, zawsze znajdowali kawior.