– Objawienie uznało moje wprawki za czynienie dobra – przyznał ze zdziwieniem wampir.
Ani wtedy, ani później Irena nie dowiedziała się, z jakim problemem przyszło do Mrocznego Interpretatora dwoje ludzi – szczupły mężczyzna i korpulentna, blada kobieta. Semirol wziął interesantów na stronę i nad ranem udzielił im porady; jak się okazało w praktyce, niezwykle korzystnej.
Kilka dni później w karczmie pojawiła się pewna młódka o nieprzyjemnym, twardym spojrzeniu. Semirol wysłuchał jej również, poprosił o dzień na przemycenie sprawy, wieczorem zaś wydał werdykt – w tajemnicy. Młódka była zadowolona, a Semirol, jak wydawało się Irenie, wręcz szczęśliwy.
Następnego ranka wędrowcy opuścili karczmę, aby nie kusić losu.
Rek zrezygnował ze swej przysięgi. Został z nimi, najwyraźniej niełatwo było mu podjąć tę decyzję. Pomogła mu w tym nieubłagana konieczność, było wszak jasne jak słońce, że towarzystwo Mrocznego Interpretatora narażało Irenę na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Rek uznał, że jest Irenie potrzebny. Zlekceważył przysięgę i został.
Irenę ucieszyła decyzja rycerza. A jednocześnie trochę ją martwiła. Coraz trudniej było jej udawać, że wszystko jest w porządku, że nie słyszała jego słów: „Oglądanie pani codziennie jest nagrodą, na którą w najmniejszym stopniu nie zasłużyłem".
Rek zasłaniał się pozorną obojętnością. „Na razie jestem potrzebny – mówiła jego beznamiętna, blada twarz. – Odejdę, gdy naprawdę przestanę być pomocny".
Semirol nie protestował. Wampir nie miał najmniejszych skrupułów; tak przynajmniej wyglądało to z boku. W każdej wiosce – a wieści o Mrocznym Interpretatorze rozchodziły się lotem błyskawicy – znajdowali się ludzie, którzy w tajemnicy się z nim konsultowali. Przychodzili pod osłoną nocy, ukrywając twarze pod chustami i kapturami, wstydząc się samych siebie. Powstał cały system zrozumiałych dla wszystkich haseł, na dźwięk których karczmarz bladł, a w jego oczach pojawiał się szacunek.
Wędrowcy zatoczyli szerokie koło, poruszając się po okręgu, w którego centrum znajdowało się miasto. Co jakiś czas słyszeli nakaz dotyczący pojmania nieprawomyślnej autorki Chmiel – odczytywali go obwoływacze na targach. Raz byli świadkami publicznego palenia „wrogich Objawieniu pism". Widok był dość przerażający, z katem w chałacie, prawdziwym szafotem i podpalonym stosem. Tyle że na stertę płonącego chrustu wrzucane były zapisane kartki, a wśród nich przeróżne rachunki czy szkolne wypracowania. Żeby to zauważyć, bynajmniej nie trzeba było mieć sokolego wzroku Semirola. Wykazując się przed Objawieniem, miejscowi urzędnicy palili makulaturę jako „szkodliwe przypowieści", wiedząc przy tym, że kat i zebrana na placu gawiedź jest niepiśmienna.
Rek przejawiał nawyki rasowego ochroniarza. Spał na podłodze, wzdłuż drzwi, z kindżałem pod ręką. Semirol uśmiechał się pod wąsem, niekiedy dość zjadliwie. Irena zaciskała usta, wstrzymując się przed obraźliwymi uwagami; jednak twarz rycerza pozostawała niezmiennie beznamiętna. Był wręcz niewiarygodnie opanowany.
Jeździli od wioski do wioski, ale nikt nie słyszał o Andrzeju Kromarze. I na całym świecie istniał tylko jeden Mroczny Interpretator – wampir, ucieleśniona legenda. Pierwszy i jedyny, pozostali byli jedynie płodami ludzkiej wyobraźni.
A pewnej bezsennej nocy Irena po raz pierwszy poczuła, jak poruszył się w niej maleńki człowieczek.
Teraz Rek szedł przodem, prowadząc za uzdę ich jedynego konia. Obok dziarski muł ciągnął dwukółkę, na której jechała Irena z Semirolem; adwokat kategorycznie odmówił jazdy wierzchem: „Kpicie sobie?! Ta bestia zrzuci mnie przy pierwszej okazji, mało mi jednego złamania?". Zarówno Irena, jak i Rek przyznali mu rację: zwierzę stroniło od Semirola i pogodzenie ich wymagało specjalnych zabiegów.
– Patrzcie – rzekł Rek i jego głos drgnął z napięciem.
Drzewa, które dotychczas rosły niczym szpaler po obu stronach drogi, nagle się rozstąpiły. Irena zmrużyła oczy.
Wieża miała wysokość czteropiętrowego domu. Nie wiadomo, kto i w jakim celu wzniósł tę kolosalną według miejscowych miar budowlę – ni to wieża przeciwpożarowa, ni to strażnica, dziwaczna, wyszukana sylwetka, omszałe kamienie. Dwuskrzydłowe, niskie drzwi. Nie było przybudówki, drzwi wrastały wprost w trawę.
Rek spoglądał na Irenę badawczo. Ostatnio bardzo rzadko zdarzało mu się patrzeć Irenie prosto w oczy, za to teraz nie spuszczał z niej wzroku.
Przy samej wieży, obok porośniętej chmielem ściany, rozcapierzały się gałęzie pokręconego drzewa. Wyschnięty pień i obnażone korzenie byłyby wspaniałym znaleziskiem dla dekoratora, szczególnie gdyby dysponował odpowiednim dźwigiem.
Irena zmrużyła oczy. Powykręcane drzewo żywo przypominało człowieka, miał on jednak oderwaną przez burzę rękę. Wypadek zdarzył się chyba dość niedawno – sądząc po świeżym śladzie złamania.
Wzrok Reka wpijał się w tył głowy Ireny, przygniatał. Wyglądało na to, że bezinteresowny rycerz czeka na wyjaśnienia. Choć nie zadał żadnego pytania.
Uśmiechnęła się z przymusem.
Jej relacje z Rekiem Dziką Różą przypominały teraz martwą strefę pokrytą warstwą cienkiego lodu. Bała się go urazić i pozbawić nadziei. Powodował nią także irracjonalny, dziecięcy strach, rycerz mógł się przecież zorientować, że nie czytała własnych opowiadań.
Rek spoglądał na nią, czekając na odpowiedź. W takich momentach Irena kojarzyła wyjątkowo powoli i chaotycznie.
– Jak tu pięknie – wymamrotał Semirol.
Rek w końcu przestał wpatrywać się w Irenę i ruszył dalej.
– Pamiętasz, Janie, mówiłam, że wszędzie się przystosujesz? Ale wówczas nawet nie zdawałam sobie sprawy, do jakiego stopnia mam rację...
Semirol milczał, jego sztywne włosy lśniły w promieniach słońca, mrużył syte oczy, a gładkiej, sprężystej skóry pozazdrościłaby mu każda młoda kokietka.
Nieprzyjemny domysł pojawił się znienacka. Najwyraźniej Irena zmieniła się na twarzy. W każdym razie Semirol uznał za stosowne odpowiedzieć.
– Tak.
– Co „tak"?
– Nawet teraz nie wiesz, do jakiego stopnia miałaś wtedy rację... tak, przystosowałem się. Na to wygląda.
Na szyi muła miarowo pobrzękiwał mały, miedziany dzwoneczek. Rek wysforował się daleko naprzód – jakby podkreślając swą niezależność.
Gdyby jednak na drodze pojawiło się jakieś niebezpieczeństwo, Rek natychmiast znalazłby się u ich boku.
– Drogi są tu spokojne, Ireno. I w ogóle – procent przestępstw przeciwko życiu i prywatnej własności jest tu skrajnie niski... Twój były mąż uzyskał tu pewne rezultaty.
Uśmiechnęła się z przymusem.
– Byłaby to wielka szkoda, gdyby szukając z Rekiem Mrocznego Interpretatora... znaleźli właśnie ciebie. Przecież już raz wzięłam cię za Andrzeja.
– Nie zapomnę tego do samej śmierci – wymamrotał adwokat pod nosem.
Dzień był słoneczny i ciepły. Panowało wczesne, pogodne lato. Równie długie jak piosenka w karczmie.
– Spójrz, jak tu pięknie, Ireno. Choćby ten las... I góry na horyzoncie... Malowniczy modelik, prawda?
Odruchowo przytaknęła.
– Jeśli masz rację, Ireno... – głos Semirola uległ subtelnej zmianie. – Jeśli masz rację i po prostu przeszliśmy z jednego modelu w drugi... to jakaż to w końcu różnica? Nawet jeśli nie uda nam się wrócić?