Выбрать главу

Przysiadła na skraju kanapy. Wyjęła notes, niczego w nim jednak nie zapisała.

Jakie są warianty?

Peter nafaszerował ją narkotykami i żyje teraz wewnątrz wielkiej halucynacji... w takim razie wszystko jest jasne. Tylko po jakiego diabła?

Z rozdrażnieniem odrzuciła poduszkę. Na drugiej stronie powłoczki zauważyła podłużną, szarą plamkę; zmarszczyła się z odrazą.

Co ją podkusiło, żeby wpakować się w to wątpliwe przedsięwzięcie? Tym bardziej że jest w nie zamieszany Andrzej.

Ciekawe.... kiedyś czytała o metodzie, która pozwalała odróżnić halucynację od prawdy.

Ziewnęła. Nie wiedzieć czemu kanapa nie wzbudzała jej zaufania – może z powodu plamy, której nigdy nie było na powłoczce poduszki. Podtrzymując się skrzypiących poręczy, Irena zeszła do gabinetu i włączyła komputer, z nadzieją, że znajdzie na dysku swe wiekopomne dzieło – plik był jednak pusty. Ani starych utworów, ani nawet nieudanej, niedokończonej noweli.

Położyła się na kanapie, naciągając koc do podbródka.

Było słychać, jak w przedpokoju Sensej zamiata ogonem.

Trzeba się zastanowić. Potrzebuje trochę czasu... Musi wziąć się w garść. Skoncentrować. Dajcie mi się zastanowić.

Model... Czy to wszystko jest modelem!!.

Sięgnęła po telefon. Z pamięci wybrała numer tyczkowatego profesora orientalistyki. Czekając na połączenie, uśmiechała się do siebie. Coś takiego... Zaraz wszystko się wyjaśni.

– Irena?! W końcu pani wróciła. Świetnie! Usiadła na kanapie, odruchowo otulając się kocem.

– Bardzo się cieszę, że panią słyszę! Studenci na panią czekają... A Pacyfikatorka już nie śpi po nocach, bo nowy trymestr trwa już od pięciu tygodni. Jak udał się wyjazd, Ireno?

– Dobrze – rzekła ze zdziwieniem. – Dziękuję...

– Kiedy pani oczekiwać? Z wrażeniami i prezentami? – w głosie profesora zabrzmiały kokieteryjne nutki.

Irena przełknęła ślinę.

– Właściwie... a kiedy by pasowało?

– Oczywiście jutro, proszę od razu przyjść do instytutu; po co dawać Pacyfikatorce dodatkowy pretekst. Chyba najlepiej od razu do niej zadzwonić.

– Tak, tak – wymamrotała Irena odruchowo. – Tak... ja też się cieszę, że... pana słyszę.

– Może opowie pani coś pokrótce? – profesor uśmiechnął się do słuchawki.

– Nie... proszę wybaczyć, jestem bardzo zmęczona... Jutro.

– W porządku... A więc do jutra. Wszystkiego dobrego...

– Wszystkiego... panu... również... tego samego...

Wstrzymała oddech.

To już było ciekawsze. Czy to wciąż jest model? Wymodelowany profesor?

Znów z pamięci wykręciła stary numer Andrzeja. Coś podobnego, wciąż go pamiętała.

Nikt nie odbierał. Irena zastanowiła się przez chwilę i przypomniała sobie jeszcze dwa telefony, pod którymi Andrzej był niegdyś uchwytny.

Ten sam efekt. Długie sygnały.

Za kilka godzin zrobi się ciemno. Tak, zrobi się ciemno, ponieważ... jak to ujął profesor? Trymestr rozpoczął się już pięć tygodni temu? Październik...

Strach był lodowaty i niespodziewany. Koszulka momentalnie przykleiła jej się do pleców – jak dała się wciągnąć... dlaczego od razu nie odmówiła?! Teraz... to halucynacja – a może znajduje się w „tkance modelu"? Kto jest tu przedmiotem eksperymentu?!

Spod kanapy wypełznął żółw. Łypnął na Irenę bezmyślnym, lśniącym okiem; Irena odruchowo włączyła lampkę nocną i ułożyła żółwia na poduszce.

Czas początku eksperymentu – grudzień. Zgadza się; potwierdza to również kalendarz w sypialni... tam eksperyment trwa miesiąc, tutaj zaś – dziesięć. Wszystko się zgadza.

A kto niby przez cały ten czas karmił Senseja i żółwia?! Kiedy się ściemni, nie będzie sensu iść do bramki na wzgórzu – można łatwo skręcić kark. Co oznacza, że koniecznie trzeba odszukać Andrzeja w ciągu tych kilku godzin światła, które pozostały do zmierzchu. Dlaczego uciekł przy jej pojawieniu się? Bawi się w chowanego?

Irena przeszła się po gabinecie. Oczy mówiły jej, że jest w domu, jednak pozostałe zmysły niezbyt w to wierzyły. Trzeba by pójść do kuchni i otworzyć puszkę jakichkolwiek konserw – przeszkadzała jej jednak myśl o zrobionym cudzymi rękami bałaganie. O porozrzucanych produktach, brudnych naczyniach i jakichś szmatach w kącie.

Łachmany. Podrapała się po czubku nosa.

Zawartość kominka w salonie stanowiła kupka popiołu wymieszana z jakimiś niedopalonymi kawałkami materiału. Co to była za tkanina i czemu Andrzej ją palił?

I czy to był Andrzej?!

Sklęła się za swoją tępotę. „Ciociu Ireno... przecież to była pani".

W tamtej chwili była pewna, że sąsiedzki Walka stroi sobie żarty, zmyśla, albo coś pokręcił.

Co mógł widzieć?! A jeśli w tym... modelu żyje wymodelowana przez Andrzeja Irena?

Westchnęła. Przeszła do kuchni; w kącie walała się sterta szmat o nieokreślonym przeznaczeniu. Irena nie miała zresztą ochoty zbytnio im się przyglądać.

Krzywiąc się z obrzydzenia, wymiotła szmaty na podwórze i wrzuciła do śmietnika. Choćby nawet ten dom był wymodelowany, nie prawdziwy – Irena nie życzyła sobie w kuchni nieapetycznego chłamu.

Zatrzymała się pośrodku podwórka, w zadumie przyglądając się topoli. W porządku, przypuśćmy na chwilę, że nie istnieje żaden model i Nikolan zwyczajnie ogłuszył ją na dziesięć miesięcy, a ona dopiero doszła do siebie... Zakładając oczywiście, że jest to możliwe. Tylko dlaczego topola rośnie po prawej, a nie po lewej stronie bramy?!

Na ile ten model jest rzeczywisty? Gdzie są jego granice? Czy na przykład profesor istnieje? Czy istnieje wyłącznie jego głos w słuchawce?

Zamyślona wróciła do domu, podeszła do telefonu i wybrała numer Pacyfikatorki.

– A więc w końcu, pani pisarko, raczyła się pani odezwać...

Wydawało się, że ze słuchawki wieje lodowatym przeciągiem. Choć Pacyfikatorce ani w głowie było z niej drwić; obojętny chłód w jej głosie wróżył najgorsze z możliwych nieprzyjemności.

Irena obojętnie wysłuchała wykładu o bezczelności i braku odpowiedzialności oraz dowiedziała się, że decyzja o jej, pani Chmiel, zwolnieniu jest już niemal podjęta. Ciekawe, czy to Pacyfikatorkę we własnej osobie słychać teraz w słuchawce, czy też jej pogardliwy głos jest modelowany na poziomie elektronowych impulsów?

– ...niech pani trzyma się z daleka od pedagogiki. I to wszystko, pani Chmiel, czy to jasne?

– A może opowiem pani kawał? – zaproponowała pogrążona we własnych myślach Irena. – Przybiega student do ambulatorium: Szybciej! Panią Pacyfikatorkę ugryzł wąż! A pielęgniarka na to flegmatycznie: niestety, los węża jest już przesądzony.

Rozległy się krótkie sygnały. Okazało się, że po drugiej stronie słuchawki od pięciu minut nie ma już nikogo – mówiła w pustą przestrzeń.

Irena delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki.

Podczas tak zwanego instruktażu nie raz i nie dwa pytała Petera Nikołana: do jakiego stopnia model jest rzeczywisty? I za każdym razem otrzymywała tę samą, niejasną odpowiedź: nie bardziej niż dowolny inny model... choć geniusz Andrzeja objawia się właśnie tym, że model, jak by to ująć precyzyjniej... jest wielofunkcyjny, wewnętrznie spójny i w pewnym sensie samowystarczalny. Współczesny etap nauki, mówił, jąkając się, Peter, nie pozwala w pełni współpracować na tym etapie modelowania. Prawdopodobnie modelator sam nie zdaje sobie sprawy, że ten niewiarygodny sukces jest równoznaczny z druzgoczącą klęską.