Выбрать главу

Ciekawe, czy żyje – zastanawiała się Irena, gładząc się po brzuchu. Już tyle razy spisywała go na straty, a on zawsze powracał; na dobre i na złe.

* * *

Przypuszczenia Reka odnośnie do zimy zaczęły się sprawdzać. Robiło się coraz zimniej i rycerz poświęcił masę czasu na naprawę kominka. Zarośla, zasłaniające wejście, okazały się teraz bardzo przydatne. Drzwi tak czy inaczej nie udało się domknąć i Irena musiała wieszać na nich koc.

Rek ścinał suche drzewa. Sam je piłował, oddzielając gałęzie od pni. Ciekawe, czy wystarczy nam opału, zastanawiała się Irena, to znaczy, na tę zimę na pewno wystarczy. Jeśli oczywiście panują tu zwykłe zimy. Ale co dalej? Czy las zdąży odrosnąć, jeśli rok po roku będziemy ścinać drzewa?!

Rok po roku...

Trzeba nasuszyć jabłek. Nazbierać ziół rosnących w miejscu, gdzie znajdował się ogród sąsiadów.

I nauczyć się przyrządzać je z konserwami. Żeby się nie przejadły. Żeby śmiertelnie zmęczony Rek mógł smacznie zjeść po powrocie do domu.

Dom. Wrócić do domu.

W komórce znalazła igłę i mocne, jeszcze nieprzegniłe nici. Pocięła koce i wykorzystując szkolne doświadczenia sprzed dwudziestu lat, uszyła sobie i Rekowi po ciepłym kombinezonie. Widząc ją w nowej odzieży, Rek zmienił się na twarzy – zacisnął jednak zęby i pogodził się z jej nowym wyglądem; tym bardziej że zdaniem Ireny kombinezon zupełnie przyzwoicie na niej leżał.

Sam Rek bardzo dbał o swój ubiór. Zwykł nawet pracować rozebrany do pasa; jednak tylko wtedy, kiedy w pobliżu nie było Ireny. Nie chciała go podglądać, ale kilkakrotnie stanęła w pewnej odległości, obserwując, jak opada topór; jak na białej skórze Reka grają suche mięśnie i blizny – na ramieniu, łopatce i boku – wyglądające niczym ekstrawaganckie ozdoby.

Czy Rek potrafił się modlić? „Oglądanie pani codziennie jest nagrodą, której nie mogę oczekiwać". I teraz został nagrodzony iście po królewsku, choć taki nadmiar łaski doprowadzał go raczej do zgrzytania zębami.

Biedny Rek.

Jest gotowy zestarzeć się u boku jedynej na świecie kobiety. Ścinać drzewa, oczyszczać miejsce pod pole, siać i zbierać plony – rękami, które przywykły jedynie do miecza. Wychowywać cudzego syna.

Przyglądała się rycerzowi z troską. Troską, jaką matka okazuje choremu dziecku.

* * *

Zdążyli przenieść do domu wszystkie jadalne i względnie jadalne zapasy żywności. Rozpętała się wichura i beczkowaty kształt wkopanej w ziemię budowli przyniósł duże korzyści. Śnieg zalepił i bez tego niemal całkowicie matowe „iluminatory", rozwiązując także problem niedomykających się drzwi. Irena i rycerz po kolei dorzucali drew do kominka, słuchali wycia wiatru i milczeli.

– W szanującym się kraju każdy policjant potrafi przyjąć poród. Ale przecież nie jest pan policjantem?

Rycerz taktownie to przemilczał. Irena westchnęła.

– Pewnie poradzę sobie sama... kiedyś czytałam coś na ten temat. Wiele moich koleżanek ma już dzieci. Wszystko jest gotowe. Wygotowałam szmatki, przygotowałam na wszelki wypadek sterylną igłę, nici, nóż...

Mówiła to z udawaną beztroską, jakby rozpatrywała jakiś banalny problem. Rek wyczuł trwogę w jej głosie. Uśmiechnął się z ledwie zauważalną ironią.

– Zbytnio się tym pani... ekscytuje. Widywałem kobiety, które rodziły w polu podczas żniw. Zawijały noworodka w pieluchę i wracały do pracy. Przyjęcie porodu to drobiazg. Inna sprawa, że będziemy musieli harować jak woły, żeby wykarmić siebie i dziecko. Nie da się tu polować ani łowić ryb... pozostaje więc pole i ogród. Jeśli będziemy co roku wybierać i zasiewać wyłącznie najlepsze ziarna, uzyskamy nowe odmiany.

Ireną wstrząsnął fakt, że Rek tak dobrze wyczuł jej nastrój. Z jednej strony, nieuchronność banalnego porodu... Z drugiej zaś – wszystkie te cyklopowe plany na wiele lat naprzód, ich długa i zdeterminowana przyszłość, dwie mróweczki pełznące po szosie... A tam, na końcu niewyobrażalnie długiej podróży, czeka na ich... no właśnie, co?!

Na zewnątrz szalała wichura. I to się nazywa dom! Lata opuszczenia i zniszczeń nie były w stanie wpłynąć na jego termoizolację i nawet najwścieklejszy poryw wiatru wywoływał jedynie lekki przeciąg, odzywał się wyciem w kominku i delikatnie kołysał językami płomieni.

– Zbudujemy kołyskę – rzekła Irena, nie wiedzieć czemu unikając wzroku rycerza. – Z największej szuflady biurka. Powinna być wygodna...

Rek zmarszczył wygięte brwi.

– W szufladzie?! Bój się Boga, Ireno! Już splotłem koszyk. Trzeba go tylko podwiesić pod sufitem; jak należy... A może zamierza pani zawiesić szufladę?!

Chichotali przez pięć minut, na chwilę milkli i znów zanosili się śmiechem – najpierw szczerze, potem już na siłę. Za oknami wył wiatr.

– Posłuchaj bajki, Reku... Nie mam teraz komputera ani papieru, więc zostanę baj arką... Więc tak... Za dwieście... A może lepiej trzysta... Zresztą co tam, za tysiąc lat w miejscu naszego obecnego domu powstanie świątynia. Wysoka świątynia, wzniesiona z kamieni, które zagradzają teraz drogę do miasta. A wokół niej powstanie stolica. Ogromne miasto z tysiącem mieszkańców i wieloma pałacami. A wokół niego rozpościerać się będą pola, pastwiska... nie, pastwisk nie będzie, chociaż kto wie? Tam, skąd nabieramy wody, powstanie święte źródełko. Drzwi do świątyni będą tradycyjnie uchylone do połowy... by każdy mógł wejść. I ludzie ci nie będą mieli nad sobą Objawienia ani praworządności wampirów. Gdyż wszyscy będą spokrewnieni. I będą upatrywać początku swego rodu w... zresztą, o tym później.

Rycerz milczał. Jego oczy robiły się coraz większe.

– Nowa ludzkość – Irena westchnęła. – Nie powstanie od razu... Najpierw oczyścimy pole i zasadzimy tę dziką różę. Potem zbierzemy najlepsze ziarenka i posadzimy znowu. Nasze dziecko... – zająknęła się. – Tak, dziecko będzie już wtedy raczkować. Gdy przyjdzie pora trzecich zasiewów, zacznie mówić...

Rek położył dłoń na jej brzuchu.

Nie było w tym dotyku akceptacji. Irena zamilkła.

– Nie mógłbym, Ireno... nie. Zabrakłoby mi... ...fantazji, dokończyła za niego Irena w myślach. Fantazji i bezczelności. Andrzejowi tego na przykład nigdy nie brakowało...

Drgnęła na samą tę myśl. Rek natychmiast cofnął rękę.

– A w świątyni, przed ołtarzem, będą stać dwa kamienne posągi. Nie będą one nas przypominać, gdyż po upływie tych wszystkich stuleci nikt nie będzie pamiętał rysów naszych twarzy... Będą to po prostu mężczyzna i kobieta. Niczego to jednak nie zmieni, gdyż wszyscy nasi potomkowie będą do nas podobni.

Irena przerywanie westchnęła. Rek spojrzał na nią, uśmiechnęła się.

– Tak... A najgorszym przekleństwem dla tych ludzi będzie słowo „modelator". Ulegnie skróceniu, wytrze się setkami języków, straci swe pierwotne znaczenie... „Do molatora z tobą!", tak będzie brzmieć najgorsze przekleństwo. Mroczni czarnoksiężnicy w jaskiniach będą zaś wywoływać złośliwego ducha Molatora i najbardziej wytrwali zdołają zrekonstruować jego imię; to, którego nie wolno wymawiać na głos – Andrzej!

Poryw wiatru silniej uderzył w pochyły dach. Kominek niemal zgasł. Po chwili jednak płomień zapłonął ze zdwojoną siłą, pochłaniając prawie całe leżące wewnątrz drewno.

– Nie wolno tak mówić – wymamrotał Rek i Irenie wydało się, że pobladł.

– No, mamy już przynajmniej początek – roześmiała się.