– Mój niezapomniany, były mąż stał się mrocznym upiorem tego świata... Choć przecież w istocie jest on jego Stwórcą. Jednak raczej zdechnę, niż pozwolę moim potomkom się do niego modlić... Nie patrz tak na mnie, Reku. Przecież to tylko bajka. I nikt nie przyzna za nią Srebrnego Wulkanu.
Rek położył jej dłoń na ramieniu.
Po chwili wahania jego druga ręka znów legła na jej brzuchu.
Irena drgnęła od tego dotyku. Zamarła i wstrzymała oddech.
Tam, w czerwonym kosmosie, pływał nie narodzony syn wampira. Bezpiecznie ssąc bezzębnymi jeszcze dziąsłami maleńki palec.
Zebrać popiół co do okruszka, ani odrobinki nie uronić – i bez tego cały dywan jest uwalany... Przenieść przez korytarz. Pochylając się, przejść przez zawalony śniegiem przedpokój i mrużąc oczy od ostrego światła, wysypać zawartość wiadra na czarny jak wulkan kopiec popiołu... Na oślepiająco białym śniegu wznosi się czarna, lekko posiwiała hałda. Wygląda pięknie. Rek twierdzi, że wiosną posłuży jako nawóz.
Szambo śmierdziało. Choć na mrozie nie było to zbyt uciążliwe, wiosną się zacznie...
Zresztą kiedy zrobi się ciepło, Rek zdąży już wszystko lepiej urządzić. Wedle norm sanitarnych. Wykopie głębszy dół, dalej od domu.
Irena spojrzała na swoje dłonie. Nie ma co, żałosny widok. Trzeba będzie coś wymyślić. Może smarować olejem?
Tu, wzdłuż drogi, dobrze byłoby posadzić szpaler słoneczników. Niemożliwe, żeby nie było tu żadnego ziarenka – wiosną na pewno jakieś się znajdzie.
Ten, który siedział w jej brzuchu, wyraźnie drgnął. Wsłuchała się w siebie z niepokojem – niewątpliwie nie potrzeba nam przedwczesnego porodu... chociaż w zasadzie wszystko jest możliwe.
Stała jeszcze przez chwilę i wróciła do domu.
W zagraconym gabinecie było zimno, nieczynny komputer stał na podłodze, obok monitor odwrócony ekranem do ściany; na pustym biurku niczym samotna łata leżała zbutwiała kartka.
Irena usiadła za stołem, oparła głowę na zaplecionych palcach i zamknęła oczy.
Rek wróci po zachodzie słońca. Wybrał się na poszukiwanie szyszek... dziwaczny pomysł, choć zapewne sensowny. Gdzieś tam muszą przecież rosnąć jadalne szyszki, jeśli nałuskać z nich ziaren i wycisnąć je, to może wyjść z tego całkiem przyzwoity olej. Rek nieźle to wymyślił. Zanim postawimy wzdłuż drogi wartę ze słoneczników... Dzieciaka trzeba będzie przecież czymś myć. Mydła na razie nie ma. Ani jodyny...
Przesunęła dłonią nad białą kartką.
Najpierw będzie musiała przypomnieć sobie wszystkie dziecięce wierszyki... i wymyślić nowe. Jeśli jej się to uda. A potem bajki. Zrozumiałe bajki, w których nie będzie zwierząt ani ludzi... Brrr. Nie, o ludziach i zwierzętach opowie mu potem – kiedy opanuje znane, oczywiste słowa... Takie jak dom, śnieg, las, wzgórza... Wujek Rek... A może jednak powinien nazywać go tatą?!
A potem trzeba będzie wymyślać przygody... dalekie podróże – w góry, do lasu, na drugą stronę przepaści... Skarby, fantastyczne znaleziska... na przykład urządzenie do rozłupywania orzechów, wprawiane w ruch wielkim, przerdzewiałym kołowrotem.
A potem...
Potem będzie musiała wymyślić opowiadania o miłości.
Irena opuściła ramiona.
Wątpliwe, by jej dzieci miały jakiś wybór. Konflikt krwi...
Krew. „Hemoglobina". Wstrząsnął nią dreszcz.
Niepotrzebne rozważania. Nie na czasie. Chociaż początki były niezłe: szyszki, słoneczniki, bajki...
A gdyby tak skonstruować generator... jakieś dynamo... może udałoby się uruchomić komputer?
Przecież farma Jana potrafiła być w pełni autonomicznym gospodarstwem.
Znów niepotrzebna mysi. Co ją teraz obchodzą losy Nicka, Elzy i Sita... I samego Jana, który na koniec powiedział: „Ocal go"?
„Iluminator", i bez tego mętny, pokryty był od zewnątrz warstwą szronu. W słońcu migotały barwne iskierki.
A potem na białą, szklaną taflę legł cień. I natychmiast zniknął.
Przez kilka sekund Irena siedziała bez ruchu, jakby próbowała uchwycić uciekającą jej myśl. Potem wydała z siebie zduszony okrzyk.
Rek?!
Nawet jeśli wrócił wcześniej, po co miałby chodzić wokół domu?
Pomyślała o tym, już zbiegając do przedpokoju.
Był zawalony śniegiem. Wydeptany placyk przed drzwiami i jak okiem sięgnąć – Irena zmrużyła oczy – jedynie śnieg, czarne sylwetki drzew i żadnego żywego stworzenia.
Grzęznąc w śniegu po kolana, obeszła przypominającą beczkę budowlę. Zatrzymała się pod oknami gabinetu.
Tak, promienie niskiego słońca padały na pokryte szronem okna. Tak, na niebie nie było ani jednej chmurki.
A na śniegu nie było żadnych obcych śladów. Jedynie ślady stóp Ireny. Bezkształtne, gdyż „buty" były wykonane z przypadkowych materiałów.
Nie ma więc czym zawracać sobie głowy. To tylko nerwy. Wydawało jej się. To tylko złudzenie.
Pod wieczór temperatura gwałtownie spadła. Wiatr wdzierał się przez uchylone drzwi i nie pomagały żadne zasłony, koce ani barykady z poduszek.
W przedpokoju Rek wysypał na podłogę drogocenne szyszki. Szyszkami można było palić w kominku, gdyż zapas drewna nie był znowu taki duży. Po założeniu na siebie uszytych z pledów kombinezonów i okutaniu się kilkoma warstwami koców Irena i rycerz położyli się spać na kanapie w salonie – objęci, aby się ogrzać.
Karuzela na podwórku. Skrzypiąca karuzela, huśtawki i piaskownica...
Irena drgnęła.
Rek nie spał. Przyglądał się jej.
– Nie jest ci zimno? – zapytała szeptem.
– Nie.
– Zdrętwiała ci ręka?
– Nie...
Na zewnątrz hulał wiatr.
Najwyraźniej Rek Dzika Róża był szczęśliwy.
Zapewne w młodości marzył o wolności i bohaterskich czynach. A także o sławie, choć życie bezinteresownego rycerza z góry skazane było na niesławę. Być może młody Rek marzył również o kobiecie – tej jedynej, nieosiągalnej, która równie przypominała realne, uległe dziewki, jak słońce łojową świecę.
Romantyczny Rek.
Tylko o jednym nigdy nie marzył – że uwolni się od kaprysów Objawienia, obudzi w pustym świecie i wszystkie jego codzienne, bohaterskie czyny będą poświęcone legendarnej autorce Chmiel.
– Śpij już.
– Śpię... – zamknął oczy.
Jakże długo nie mógł odzwyczaić się od oglądania na Objawienie! Do tej pory mu się to nie udało... I to właśnie jemu, który od dziecka był przyzwyczajony do życia wbrew jego regułom! Jakże dziwiło go, a nawet lękało, kiedy okazywało się, że powodzenia i klęski zdarzały się same z siebie, niezależnie od postępków, które można by uznać za dobre albo złe.
Zresztą obiektem takich postępków była teraz jedynie Irena. I nieraz mróz przechodził jej po plecach, gdy zastanawiała się, co by było, gdyby ich relacje z Rekiem regulowało Objawienie.
A co by było, gdyby w świecie Interpretatorów, w modelu, w którym został Jan, Objawienie nagle „zdechło"?!
Najczęściej podobne rozważania kończyły się atakami mdłości. W jej stanie nie było to nic dziwnego... W brzuchu poruszyło się dziecko i Irena od razu poczuła, jak naprężył się Rek.
Poczuł to. Przez kombinezony z pledów, przez warstwy ogrzewających ich koców wyczuł ruch wewnątrz Ireny. Tam, gdzie niecierpliwie wierciła się nowa istota, oczekująca na swą kolej, by popatrzeć na słońce.
– Nie śpisz?
Rek otworzył oczy.
Jego wyschnięte wargi musnęły jej skroń. Po czym natychmiast się cofnęły, oczekując... na co? Na niezwłoczną zemstę Objawienia? Na siarczysty policzek?...