Выбрать главу

– Wszystko będzie dobrze, Reku. Wygodne zdanie. Ujdzie nawet w roli zaklęcia.

* * *

Wrócił później niż zwykle. Kilka razy wychodziła na drogę wypatrywać go; nic tylko namalować obraz: „Samotna kobieta czeka przed domem na męża, a wokół rozpościera się śnieżna równina".

Dostrzegła go z daleka. Rycerz szedł na zrobionych własnoręcznie nartach – czasem zwykłym krokiem, czasem puszczając się biegiem.

Wyglądał na bardzo zmęczonego. Jego twarz była mokra od potu.

– Co?...

– Śnieg robi się mokry. Ciężko się idzie.

Po raz pierwszy od wielu dni coś przed nią ukrywał. Mało tego, uważał, że przemilczenie tego będzie lepsze dla nich obojga.

– Co znalazłeś, Reku?

Ciężko oddychał. Wytarł czoło rękawem. Ciągle jeszcze milczał.

Cierpliwie czekała. Pozwoliła mu zdjąć narty, wejść do domu, przebrać się, rozgrzać dłonie nad ogniem.

Drogo ją to kosztowało.

– Ireno!...

– Co?!

– Tam jest... most. Przez przepaść. Wyglądał jak śnieżny nawis. Potem śnieg stopniał i... nie wiem, jak to możliwe, ale tam jest most na drugą stronę...

Ugięły się pod nim nogi. Opadł na fotel, oparł ręce na kolanach, próbując zwalczyć wstrząsające nim dreszcze.

Irena milczała.

Świat dla dwojga. Świat kropelka.

A kto powiedział, że modele się nie rozwijają? Nie zmieniają? Nie rosną?!

Odkrywcy nowych lądów... loty w kosmos... A co tam kosmos; co może równać się z takim drobiazgiem jak uchylone drzwi więziennej celi, z wąską szczeliną, przez którą...

– Nie wierzę, że nie próbowałeś przez niego przejść – wyszeptała.

Rek opuścił wzrok.

– Przecież mógł się zawalić... a wtedy zostałabym tu sama... Od razu pożałowała tych słów. Zbyt żałośnie zabrzmiały. Blade brwi Reka zeszły się nad nosem w dwa znaki tyldy.

– Prawie... przeszedłem na drugą stronę... a potem... Zamilkł.

I tak wiadomo, co było potem. Wyrzut, który wyrwał się Irenie z ust, mógł dotyczyć każdego, tylko nie Reka. Czego jak czego, ale odpowiedzialności nie można mu było odmówić. Gotów był raczej umrzeć, niż zostawić ją tu samą.

Przez chwilę wyobraziła sobie, jak z dna przepaści podnosi się roztrzaskany trup Reka i idzie do niej – wiedziony poczuciem obowiązku.

Drgnęła.

W kominku dopalał się ogień. Trzeba było dorzucić drew, jednak Irena nie ruszała się z miejsca, patrząc na drżące i pokryte odciskami ręce siedzącego przed nią mężczyzny.

– Wróciłem – rzekł Rek szeptem. – Gdyż pomyślałem... Przecież lód może w każdej chwili... a jeśli zostałbym po tamtej stronie, a pani po tej?!

– Jak długo się utrzyma? – Irena zdziwiła się, jak sucho i rzeczowo zabrzmiał jej głos.

Rek wzruszył ramionami.

– Odwilż... wiatr... nie wiem.

* * *

Rzeczywiście był wiatr. I to jaki. Irena zmrużyła oczy.

Powolne spacery na nartach są pożyteczne dla przyszłych matek. Oczywiście trzeba znać miarę... i w żadnym wypadku się nie denerwować, nie panikować, nie...

Rek unikał jej wzroku. Najwyraźniej uważał, że jego wina jest niewybaczalna – nie potrafił ukryć... mało tego, w ogóle nie zamierzał ukrywać...

Jak tu pięknie.

Prawdziwy cud natury, niech go diabli porwą. Czy to kaprys natury, czy może czyjaś przedziwna wola stworzyła ten lodowy pomost, ogromną, porośniętą soplami brodę, kryształowe arcydzieło. A na drugą stronę tylko ręką podać.

Ciekawe, co znajduje się na dnie? To zresztą nieistotne. Hologram, powietrze, woda, kamienie, czy po prostu nic, pustka...

Rek powiedział coś cicho, jednak wiatr porwał jego słowa, zanim Irena je usłyszała, i rycerz musiał je powtórzyć, prawie krzycząc.

– Nie wejdziemy na niego!

Słoneczniki wzdłuż drogi... nowa ludzkość, domy i pałace, kołyska bez krat...

Po co się oszukiwać. Nie będzie oczywiście żadnej nowej ludzkości, a dziecko musi się urodzić; tam, w ciepłym domu, czekają na nie łóżeczko, pieluchy i...

– Nie wejdziemy na niego, Reku! Nie możemy...

... ryzykować, dodała już w myślach. Nie będziemy ryzykować. Przecież nie wiadomo nawet, co znajduje się po drugiej stronie. W najlepszym wypadku śnieżne pustkowie, w najgorszym...

Im bardziej Irena wpatrywała się w przeciwległy brzeg, tym bardziej wydawało jej się, że widzi łańcuszek śladów na śniegu. To złudzenie. Nie ma żadnych śladów. Wiatr pokrył śnieg jakimiś wzorami, a słońce odbija się od każdej nierówności...

Po jakiego diabła tu przyszła?! Czy naprawdę ma prawo dokonać tego wyboru? Gdyby była sama... ale w jej wnętrzu mieszka on. Sama może mieć w pełnej pogardzie domowe ognisko i dach nad głową, lecz dla niego jest to kwestia życia lub śmierci.

Ocal go, powiedział Semirol. Oddając za niego życie, jeśli będzie trzeba.

Ze wszystkim można się pogodzić i do wszystkiego przywyknąć. Posegregować, zaplanować na wieki naprzód; no dobrze, może i nie na wieki, ale na pewno na lata...

I to jest prawdziwy koszmar. Szydercza lina prowadząca... dokąd? Najprawdopodobniej donikąd. Przynęta. Pułapka. Test.

Wiatr się nasilił. Pęczek wiszących niczym wymiona pod brzuchem mostu sopli lodu oderwał się ciężko i poleciał w dół. Gdzie już to widziała? W jakimś filmie? W kreskówce? Albo komiksie?

– Reku...

Objął ją, próbując osłonić przed wiatrem.

– Niech pani nie płacze, Ireno.

– Przecież jest nam tu dobrze, Reku – rzekła przez łzy. – Czeka nas tu dobre życie...

Kiwnął potakująco.

– Możemy go wychować...

Synka wampira, ironicznie podpowiedział wiatr. Kolejna kiść sopli spadła w przepaść.

– A jeśli tam jest wyjście?

Sama nie słyszała własnych słów. Rek je jednak usłyszał. Ścisnął jej dłoń. – Ireno...

– Albo nie... ty idź. Nie bój się, most wytrzyma. Tylko popatrz...

Rek zacisnął usta. Jego twarz przybrała surowy i skupiony wyraz – jak przed pogromem małego targowiska na skrzyżowaniu.

– Nie. Nie ma mowy.

* * *

Najciekawsze, że prawie nie był śliski. Ostry lód ciął palce, był nieziemsko piękny; nisko stojące słońce przełamywało się w jego głębi, migotały zastygłe w środku bąbelki powietrza.

Wydawało się, że nigdy się nie skończy.

Irena posuwała się do przodu – centymetr po centymetrze, na czworakach, czasem dosiadając mostu, czepiając się rękami i nogami za najmniejszy nawet występ. Przepaść w żadnym stopniu jej nie niepokoiła. Nie hipnotyzowała swą głębią, nie wołała – jakby w ogóle jej nie było, jakby ten niezwykłej urody lodowy most był przerzucony nad wyfroterowanym parkietem.

Choć upadek na parkiet także bywa bolesny.

Krew z rozciętego palca poplamiła lodowe arcydzieło.

Potem przestała myśleć. Poruszała się jak owad, odruchowo poruszając mięśniami; do przodu, do przodu...

W jej głowie pojawiło się wspomnienie.

Wesołe miasteczko i atrakcja zwana „Drogą donikąd". Przyglądanie się temu z dołu było ciekawe i wesołe, a przemierzanie przeźroczystego łuku nad placem okazało się nieoczekiwanie męczące i straszne... w dodatku wiatr podwiewał jej sukienkę, co chwilę obnażając uda. Pełzła przed siebie, z przyzwyczajenia przeklinając Andrzeja – choć to właśnie do niej należał pomysł pokonania „Drogi donikąd". Przeklinając organizatorów, którzy torturowali ludzi za ich własne pieniądze. Oraz przeklinając gapiów, którzy przyglądali im się z dołu i pokazywali palcami... i tak, złorzecząc na czym świat stoi, dotarła na drugą stronę.