Do wyjścia.
Podniosła głowę.
Rek przeszedł już cały most. Odwrócił się i wyciągał rękę.
Podczas gdy pomiędzy rycerzem a Ireną pozostał jeszcze spory fragment lodowego mostu. Całkiem spory.
Wszystko, o czym myślał teraz rycerz, wyraźnie malowało się na jego twarzy. Męczeńsko wyginały się blade brwi, Rek nienawidził się za to, że nie potrafił jej od tego odwieść... przekonać... czy w ostateczności przemilczeć i zostawić wszystko tak, jak było.
W uszach Ireny – złudzenie czy kolejny żart wiatru? – zabrzmiała nagle wesoła muzyka, w której nieoczekiwanie dla samej siebie, rozpoznała to samo banjo, które towarzyszyło jej w trakcie atrakcji o nazwie „Droga donikąd". A po chwili zwrócona ku niej twarz się wykrzywiła. Rek zobaczył coś za jej plecami.
Lód pod nią drgnął. Obejrzała się, wczepiając w most rękami i nogami.
Dziwaczna konstrukcja dosłownie w oczach straciła blask, zmatowiała, pokryła siatką pęknięć. Most nie był już mostem; niczym kręgosłup zdechłego smoka gubił kręg za kręgiem – odłamki lodu bezdźwięcznie leciały w przepaść; co prawda Irena nie słyszała żadnego dźwięku oprócz wycia wiatru i widziała jedynie nieskończony taniec słońca na lodowych graniach.
Droga donikąd.
Most już nie istniał. Jego odłamki, wirując, spadały na dno przepaści – jeśli oczywiście ono istniało...
Rek zaczął krzyczeć.
Dzyń, dzyń, dzyń, dźwięczało banjo w uszach Ireny.
Ciemność.
Rozdział 15
Po prostu sprasowany wiatrem śnieg. Przypadkowe wzory i nisko stojące słońce, podkreślające każdą nierówność terenu.
Irena stalą, bezsilnie mrugając na wpół oślepionymi, załzawionymi oczami. Coś dziwnego stało się z jej percepcją światła – biała, pokryta śniegiem przestrzeń rozpościerała się przed nią we wszystkich odcieniach czerwieni.
Pozbawiony liści zagajnik. Pagórki. Wiatr ucichł... A czy w ogóle wiał? Na miejscu jej domu, jej wiecznego domu, znajdowała się malownicza sterta głazów.
Czerwone światło przeszło w fiolet. Potem w błękit, zniknęła mgła przed oczami i świat znowu był biały.
Usiąść na śniegu?
Zawahała się. I powoli ruszyła przed siebie.
Pod jej stopami przymilnie poskrzypywał śnieg.
Ten, który mieszkał wewnątrz niej, ucichł.
Wokół panowała cisza. Kopuła wyblakłego nieba, talerz migoczącego śniegu; skrzyp, skrzyp...
A u podnóża pagórka zdała sobie sprawę, że jest w stanie myśleć. Bez wysiłku. Beznamiętnie.
Semirol.
Rek.
Jan osłaniał jej ucieczkę i najprawdopodobniej stracił życie.
Bezinteresowny rycerz Rek został odcięty od niej jak nożem. Pozostał sam w poprzednim modelu. Na skraju przepaści.
Westchnęła. Jej uczucia były przytępione – pozostała sucha konstatacja faktów.
Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, Reku; rzekła na głos, jakby rycerz mógł ją słyszeć... Tak bardzo bym chciała, byś przeżył. Żebyś nie spadł w tę przepaść, próbując mnie ratować... Ani nie zamarzł na śnieżnym pustkowiu. Przeżyj, bezinteresowny; okaż mi tę ostatnią przysługę...
Znów zaczęło wiać, wiatr był słaby i ciągle zmieniał kierunek. Powinna raczej myśleć o własnym bezpieczeństwie. Za pół godziny stanie się to jej głównym zmartwieniem.
Czy Andrzej może do tego dopuścić?!
Andrzej nie uchronił jej przed sądem i więzieniem. Dopuścił do poczęcia i ucieczki. Miał na swoim sumieniu Jana, Trosza, Objawienie, Reka, zawalenie się lodowego mostu...
Andrzej jest martwy. W najlepszym wypadku. Stwórca nie żyje. Objawienie nie istnieje. Wszystkie te nowe modele są jedynie kręgami tego samego leja. Irena ześlizguje się z nich jak toczący się z góry kamień.
– Nie będzie nowej ludzkości – rzekła gderliwie.
I siadła na śniegu.
Jest w dziewiątej klasie. Na szkolnym wieczorku czyta swoje wiersze.
„Chciałabym być szarą myszką
Pod skrzypiącą spać podłogą
Chlebem żywić po okruszku
I nie musieć myśleć już.
Chciałabym być czarną kotką
Bezszelestną niczym noc,
Spać w wysokich trawach lata
I nie musieć myśleć już.
Chciałabym być ciemnym punktem.
Na dalekim horyzoncie
Nie przybliżać się już nigdy
Nigdy się już nie oddalać..."
„Cóż za dziwny światopogląd" – mówi jej kolega z klasy, Sańka; nosi okulary i lubi wyszukane słowa, a ona go kocha – czasem mniej, czasem bardziej, choć wydaje jej się, że naprawdę. „Cóż za dziwny światopogląd; ja na przykład chciałbym być huraganem i łamać drzewa jak zapałki..." – „A po co łamać drzewa?!" – „To tylko taki przykład... Nie oznacza to wcale, że zacznę je łamać. Chciałbym jednak czuć, że jestem silny i dużo mogę... a przede wszystkim chcę. A ty co, zamierzasz przespać całe życie?! To do ciebie podobne, Chmiel..."
I odszedł do grupy innych uczniów; było tam hałaśliwie i wesoło. Ktoś przemycił trochę szampana w butelce po lemoniadzie i wszyscy byli pijani; choć nie tyle mikroskopijną ilością alkoholu, ile własną pomysłowością.
„A ty, Chmiel, nie chcesz się podchmielić?"
– Ireno, Ireno...
Dziecięce głosy.
Czy to znajome dzieci?!
– Ireno!
Stała bez ruchu.
Dobrze byłoby zobaczyć coś więcej, oprócz śniegu.
Przetarła oczy, w dotyku wydały jej się takie małe, a zdrętwiała ręka taka duża...
Są...
Dziesięciu malców w wieku od ośmiu do dwunastu lat gania za krążkiem po powierzchni okrągłego jeziorka. Po prawej i lewej stronie znajdują się improwizowane bramki z plastykowych skrzynek po butelkach. Od chłopców bije para. Na zaśnieżonym brzegu leży sterta bezładnie zrzuconych kurtek i płaszczy. Jaskrawe swetry i czapki migoczą w oczach, niektórzy z hokeistów mają na plecach numery; najmłodszy, pyzaty i okrągły, ma narysowaną na kurtce wyszczerzoną szczękę opatrzoną napisem: „napastnik".
Wszystko to Irena zobaczyła z najmniejszymi szczegółami. Jakby uczestniczyła w meczu. Dzieciaki krzyczały z przejęciem, łyżwy radośnie cięły lód, okręcone taśmą izolacyjną kije hokejowe uderzały w ciężki krążek.
Irena rozejrzała się, wypatrując Reka. Rycerza nie było.
Czyste wariactwo.
– Czyste wariactwo – rzekła Irena ze skargą w głosie. Padł gol. Zwycięska drużyna triumfowała; Irena drgnęła, słysząc wrzask pięciorga wyrostków.
Czy aby na pewno wariactwo?
Zrobiła krok. Potem drugi.
Chłopcy nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
Podobnie jak ich trener.
Siedział na niskiej, niepomalowanej ławce. Irena widziała jego plecy i tył głowy.
Wytarta kurtka na szerokich ramionach. Goła głowa, lekko wijące się włosy ze sporą domieszką siwizny. Dzieciaki biegały i wrzeszczały, a jedyny widz obserwował ich spokojnie, z pewnym pobłażaniem, co jakiś czas robiąc jakieś zapiski w notesie.