Выбрать главу

Reżyser dał mi miesiąc, bym udowodniła, że mimo wszystko nadaję się na scenę. Ostatecznie wstawiła się za mną przewodnicząca ZASP – u.

Jeszcze w liceum przeczytałam, że dziewczynki wychowywane przez samotne matki nieświadomie poszukują tatusia w każdym napotkanym mężczyźnie i najczęściej wybierają kogoś, kto – jak nieobecny tatuś – jest nieuchwytny, nigdy nie będzie prawdziwie blisko, a przede wszystkim zawsze trzeba będzie zasłużyć na łaskę jego obecności.

Długo wydawało mi się to konstrukcją tyleż zgrabną, co nieprawdziwą. Dopiero jako dorosła kobieta, samotna, a więc zmuszona do refleksji nad sobą, zrozumiałam, że wszystkie moje nieszczęśliwie spełnione dotychczasowe miłości stanowiły modelowe potwierdzenie tej tezy.

Oddzieliłam się od Grześka na długo przed faktycznym rozstaniem. Tylko dzięki temu mogłam znieść jego nadranne powroty, nagłe znikania i kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Na każdy temat.

Chwilami zastanawiałam się, jakim sposobem mój mąż w ogóle jest w stanie podać prawdziwą datę czy godzinę. Nic dziwnego, że został aktorem, człowiekiem, który w pracy wypowiada wyłącznie cudze teksty i udaje kogoś, kim nie jest. Był faktycznie stworzony do tego zawodu i błyskawicznie wyrósł na lokalną gwiazdę. Nawykowo mijał się z prawdą i niemal zawsze uchodziło mu to na sucho, a nawet stanowiło część jego ekscentrycznego wizerunku.

Nie przesadzam – w końcu sama z entuzjazmem dałam się nabrać.

Był jednym z tych cudownych mężczyzn, których lepiej podziwiać z daleka – jak obrazy impresjonistów. Lepiej przyglądać się z bezpiecznej odległości, jak brylują i błyszczą, podkochiwać się nawet, czemu nie, ale w żadnym wypadku nie podchodzić bliżej. Bo z bliska nie sposób nie dostrzec szczegółów. Z bliska widać, że żaden nie pasuje do olśniewającej całości. Fantazja staje się nieodpowiedzialnością, zmienność i gotowość na wszystko – niedojrzałością, coraz to nowe pomysły na siebie – niezdolnością do przyjęcia na trwale odpowiedzialności za cokolwiek. Uroczy Piotruś Pan z bliska staje się upiornym Grzesiem Kłamczuchem.

Jak każda notorycznie okłamywana żona, miałam na podorędziu zestaw złotych i srebrnych myśli dotyczących małżeństwa, obowiązku i dobra dziecka. Pomagało.

Najtrudniej było mi się przyzwyczaić do tych trochę współczujących, a trochę pogardliwych spojrzeń podczas prób, w bufecie, nawet na scenie. Współczuły mi starsze koleżanki – potem, nie do końca zorientowane, z oburzeniem przyjęły wiadomość, że spakowałam i wystawiłam za drzwi Grześka razem z walizkami. Miałam być ponad to i znosić swój los z godnością, ale nie sprostałam, jak szeptały po kątach, „nie stanęłam na wysokości zadania”, choć trudno mi nawet dzisiaj stwierdzić, co mogły mieć na myśli. Może długotrwały bolesny trójkąt? Albo i inny wielokąt?

Do tego z kolei zupełnie nie nadawał się mój mąż – stąd pogardliwe spojrzenia młodszych koleżanek i stażystek. Każda z nich przynajmniej przez jakiś czas żyła w przekonaniu, że jest lub była jedynym obiektem uczuć Grześka. Zmieniał je częściej niż niektóre z nich bieliznę – wiem, że to złośliwe i niewybredne, ale niewybredne złośliwości to jedyna broń permanentnie upokorzonych – a dziewczyny już po roku pogubiły się w swoich sojuszach i koalicjach. Ale dzięki temu rozrastającemu się z każdym miesiącem klanowi wdów po moim mężu nie musiałam nawet dociekać, na kim aktualnie zawiesił swoje ciężkie spojrzenie – skoncentrowana nienawiść rywalek była mi wystarczającą wskazówką.

O tym, że w końcu spakowałam rzeczy Grześka, zdecydowała Jagoda, jego kolejna wybranka. Pewnego pięknego dnia (naprawdę, w samym apogeum wiosny) stanęła w drzwiach naszego mieszkania na Nagórkach i zażądała:

– Wyjaśnijmy sobie wszystko, Dasza.

Nie bardzo wiedziałam, co miałabym jej wyjaśniać, ale szybko okazało się, że „my” oznacza jej monolog, a wyjaśnienia to w istocie przemyślany komunikat.

Mówiła i mówiła, mocno gestykulując, a przy każdym jej ruchu podzwaniały srebrne bransoletki – bardzo ładne, miała ich na każdej ręce po kilka. Słuchałam tego podzwaniania jak zahipnotyzowana. Nie odezwałam się ani słowem. Nie usłyszałam zresztą żadnych pytań.

W ciągu piętnastu minut Jagoda zburzyła fundament, na którym opierało się moje małżeństwo: to, o czym nie mówimy, nie istnieje. Mój mąż nie mógł jak zawsze kłamać jak z nut ani iść w zaparte, a ja nie mogłam jak zawsze chować głowy w piasek. Tym bardziej że zdecydowaną na wszystko wybranką okazała się właśnie Jagoda, dziennikarka Radia Olsztyn, jedyna osoba, z którą zdołałam się zaprzyjaźnić po przyjeździe do tego miasta.

Wesołe koło fortuny zatrzymało się akurat na niej tylko dlatego, że jako jedyna nie czekała aż Grześ (tylko tak o nim mówiły – i starsze, i młodsze) podejmie właściwe decyzje. Trudno się dziwić, wiedziała ode mnie, że „Grześ” nigdy, ani przez chwilę nie miał zamiaru podejmować żadnych decyzji. Było mu całkiem wygodnie ze mną, wiecznie zmęczoną żoną o odruchach strusia, a okłamywanie wszystkich dookoła stanowiło jego drugą – co ja plotę! – jedyną naturę. Dlatego postanowiła zadziałać na własną rękę, ku jego aż nadto widocznemu zaskoczeniu i konsternacji.

Mimo wszystko jednak większym zaskoczeniem okazała się dla niego wiadomość, że ja, Daria, mogę mieć serdecznie dosyć zaszczytnej roli jego żony.

Pamiętam pierwszą samodzielną wizytę Poli w nowym domu ojca. Ja nie spałam przez dwie noce z nerwów, dziecko – z podekscytowania.

– Mamo, w tym nowym mieszkaniu taty są aż trzy pokoje. I strasznie wielkie łóżko! – oznajmiła triumfalnie po powrocie. – Możemy na nim spać we dwie. Zmieścimy się tam wszyscy, naprawdę!

Biedna mała księżniczka, pomyślałam, kolejna mała dziewczynka, która jeszcze nie wierzy, że bywają życzenia niemożliwe do spełnienia.

– To dobrze – odpowiedziałam jej raźnym głosem. – Cieszę się, że wszystko w porządku.

A potem płakałam do świtu z tej uciechy.

Po długich namowach Jagoda dopięła swego i oboje z Grześkiem wyjechali do Wrocławia. Ona podjęła pracę w regionalnym ośrodku telewizyjnym, on czekał na okazję, to znaczy: pozostawał na jej utrzymaniu.

Tym samym zakończył się serial o zdradzie i rozstaniu, który miesiącami elektryzował cały teatr od garderoby po pracownie i magazyny. Wszyscy, którzy zdążyli się już podzielić na „moich znajomych” i „znajomych tamtych dwojga”, pozostali na swoich pozycjach. Zycie teatru i moje życie znowu zaczęły biec względnie przewidywalnym torem. Wydawało mi się, że jeśli chodzi o Grześka, nic mnie już nie zaskoczy.

7

Zerwałem się po czterech godzinach snu, gotowy biec, jechać, spotykać się, rozmawiać. Przy goleniu śpiewałem „Biedroneczki”, bo tak mi się jakoś skojarzyło z Daszą. Starzy chyba jeszcze spali. Nie miałem jak zapytać o weterynarkę zawsze dziewicę. Dziś potrzebowałem mojej niedziewicy.

– „U motylka plamek kilka służy ku ozdobieee” – zaciągnąłem kunsztownie, płucząc maszynkę i oglądając twarz w krótkowzrocznym zbliżeniu.

Czy mogę się jeszcze komuś podobać? Może ten nos jakoś wyprostować, odessać policzki smutnego buldoga, jakoś wydłużyć szyję. Hm, to chyba nie byłoby takie proste. A jak bym wyglądał z brodą? Mam gdzieś software do takiego modelowania. Warto kiedyś spróbować. Nowe życie, nowa twarz.

– Idiota – stwierdziłem szczerze, ale tak, żeby nikt nie słyszał.

Zlikwidować te zmarszczki przy oczach. Od tego należałoby zacząć…

A może nic nie robić. Zobaczyć, czy nie zaakceptuje mnie tak, jak stoję?

Ileż to razy posłużyłem się tym wytrychem?

Wychodząc z łazienki, zderzyłem się z Danka. W liliowym szlafroku do ziemi i z głową obwiązaną ręcznikiem wyglądała jak Królowa Śniegu.