Выбрать главу

– Dla mojej mamy – rzuciła Pola do mikrofonu.

Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,

Tęskność zawrotna przybliża nas.

Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,

Cudnie spokrewnią się ciała nam.

Dziwnie brzmiał w tej sali tekst, który w każdej linijce balansował między liryczną prostotą a banałem. Widownia – w większości ludzie w moim wieku i starsi – znała go doskonale, już czułam, jak się szykują, by go rytmicznie zatłuc oklaskami, ale wtedy, gdy już wszyscy wiedzieli, co dalej, Pola… przerwała. Spojrzała znad gitary na ręce już gotowe do wyklaskiwania rytmu refrenu, odczekała, aż opadną, a potem spokojnie, czysto i wolniej, niż można się było spodziewać, zaśpiewała:

Jest już za późno!

Nie jest za późno!

Jest już za późno!

Nie jest za późno!

– Jest nadzwyczajna – szepnął Marcin.

Pokiwałam głową, ocierając łzy. Popatrzyłam na niego z dumą, choć zdawałam sobie sprawę, że nie ma w tym żadnej mojej zasługi. Nie mam pojęcia, skąd wiedziała, jak nie poddać się sali, umknąć przed przymusem zabawiania i „w rączki klaskania”.

Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,

Siebie zachwycić i wszystko w krąg…

śpiewała moja córka, a ja czułam ciepło i szorstkość dłoni Marcina.

Nie jest za późno!

Nie jest za późno!

Po koncercie Pola chciała jeszcze zostać na ogólnoszkolnym dżemie, gdzie wszyscy grali i śpiewali ze wszystkimi. Rozumiałam ją, musieli coś zrobić z nagromadzoną adrenaliną i rezerwami energii. Ostatecznie, czemuż innemu służą nasze, aktorów, popremierówki.

– Jak jej stosunki z ojcem? – zapytał Marcin, kiedy ruszyliśmy spacerkiem w stronę centrum.

– Wspaniałe.

– Naprawdę? Są blisko?

– Myślę, że Pola jest jedyną osobą na świecie, o której można powiedzieć, że Grzesiek ją kocha – powiedziałam z przekonaniem.

Nie okłamuje jej? – drążył.

Oczywiście, że okłamuje. Ale ona go i tak kocha.

Ma do ciebie pretensje, że się z nim rozstałaś?

Nic mi o tym nie wiadomo. Przecież wie, że ojciec od lat ma inną żonę, a ja jestem sama.

Jak myślisz, liczy się z tym, że to się może zmienić?

Nie sądzę – roześmiałam się. – Jest przekonana, że jej towarzystwo w zupełności mi wystarcza.

Przeszliśmy pod Zamek, a potem w dół, do mostku na Łynie. Przez cały ten czas prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Myślałam o tym, jak szybko się skończy ten kilkudniowy sen. Marcin wracał do Stanów – trudno, żeby zrezygnował z pracy – ja za miesiąc kończyłam sezon i teoretycznie mogłabym do niego przyjechać. Ale tylko teoretycznie.

Chodziła mi po głowie scena ze „Złotego klucza”, jednej z najpiękniejszych baśni, jakie napisano dla teatru lalek: „Dlaczego ja, Duda, mam źle na świecie? – Bo nie przykręcasz”. Nie zamierzałam „przykręcać”, okłamywać Marcina ani samej siebie. Szczególnie samej siebie.

Nie tym razem.

Zawróciliśmy. Wstąpiliśmy do jednej z tych odpicowanych nowych kawiarenek w okolicy Zamku. Usiadłam i rozejrzałam się po sali, w paru miejscach dostrzegając znajomych.

– Kiedy będziesz mogła do mnie przyjechać? – usłyszałam Marcina.

Uśmiechnęłam się tylko.

– Kiedy? – powtórzył.

– Nigdy – powiedziałam. – Nie stać mnie na taką podróż.

– Ale ja nie pytam, czy cię stać – zniecierpliwił się. – To chyba oczywiste, że kupię ci bilet.

– Oczywiste? – podniosłam głos zaczepnie. – Nic mi o tym nie wiadomo.

Musieliśmy przerwać, bo podeszła kelnerka i Marcin zaczął składać jakieś niezwykle skomplikowane zamówienie. Ja milczałam – nie wiem, czemu poczułam się tak dotknięta jego propozycją. Dzisiaj myślę sobie, że łatwiej mi było wtedy okazać urazę niż bezbrzeżne zdziwienie tym, że ktokolwiek chce mi coś ułatwić.

– Nie chciałem cię obrazić – powiedział, kiedy dziewczyna odeszła do innego stolika.

– Nie obraziłeś, ja tylko…

Przepraszam, jeśli poczułaś się niezręcznie – przerwał mi. – Ale tak strasznie się boję, że za chwilę znikniesz, znowu… Po prostu bardzo chcę, żebyś do mnie przyjechała… żebyście obie przyjechały…

Nie stać mnie – powtórzyłam z uporem.

Ale mnie stać. I już – powiedział, biorąc mnie za rękę. – Porozmawiamy spokojnie i wszystko uzgodnimy.

Widziałam, jak Karolina, jedna z moich starszych koleżanek, omal nie wylała sobie latte na dekolt, bo usiłowała tak się wykręcić, by dojrzeć, kto siedzi ze mną przy stoliku.

– Tak. Uzgodnimy – mruknęłam.

Uzgodnimy, zapłacę, cóż za romantyczna konwersacja, pomyślałam kwaśno i w tym samym momencie szarpnęłam sobie cugle.

Naprawdę chciałabyś, żeby przespał się z tobą i zniknął w sinej dali? Tak byłoby lepiej? Tak jak zawsze?

Marcin chciał coś mi dać, coś mi ułatwić i było to dla mnie niepojęte. We wszystkich moich dotychczasowych związkach to ja się starałam, to ja dawałam, ułatwiałam, znajdowałam dojścia i wyjścia. Kiedy przestawałam stawać na głowie, związek zdychał i po raz kolejny okazywało się, że od początku jechał tylko na mojej energii.

To, co działo się teraz między nami, było zaledwie nadzieją, przeczuciem, że być może przydarzy nam się coś więcej niż parę miłych chwil. Nie było jeszcze mowy o związku, a ja już dostałam tyle, że nie umiałam tego spokojnie przyjąć. Nie ufałam darom, które miałyby przyjść ot, tak.

Szarzało, chociaż sroki na drzewach wokół bloku jeszcze nie zaczęły swoich porannych sprzeczek, kiedy obudziłam się z płytkiego snu. Otworzyłam oczy i napotkałam uważne spojrzenie Marcina. Nie wiem, czy w ogóle zasnął. Leżał z ręką pod głową i przyglądał mi się… Bez okularów. Ciekawe, jak długo.

Co jest? – zapytałam, przysuwając się bliżej.

Zaskoczyłaś mnie.

Ciekawe czym? Mam się bać?

Skądże – odnalazł moją dłoń i położył ją sobie na sercu. – Zaskoczyło mnie, że chciałaś ze mną spać.

Chciałam. To chyba nic złego – mruknęłam. – Można spać ze sobą i nawet się nie dotknąć.

Tak? – roześmiał się. – Ja z pewnością od początku myślałem o czymś innym.

Nie mogłam się nie roześmiać. Przewróciłam się na plecy.

– Nie wiedziałam, że to się stanie tak szybko – przyznałam.

– Bo to było tempo amerykańskie – zażartował.

Nie, pomyślałam, to było święto.

Tej nocy już nie zasnęliśmy. O wschodzie słońca dotarło do mnie, że nic mi się nie wydawało, nie uległam nastrojowi chwili, a może nawet pierwszy raz w życiu się nie pomyliłam.

Potem odprowadziłam Marcina na pierwszy poranny pociąg do Warszawy. W taksówce jadącej na dworzec dał mi czek, żebym miała czym opłacić wizę. Już bez gadania schowałam go po prostu do torebki, chociaż nadal nie mieściło mi się w głowie, że nagle wszystko stało się możliwe.

Już kiedyś byłam w takim stanie, w takim miejscu, w którym czułam, że wszystko się może zdarzyć. Ale tamto nie budziło euforii ani nadziei.

Dopiero po wyprowadzce Grzegorza zrozumiałam, jak dalece osobnym życiem żyliśmy i jak dalece był nieobecny w mojej codzienności, nie mówiąc już o codzienności naszej córki. Na szczęście Pola nie miała żadnego porównania i najdziwniejsze zachowania ojca przyjmowała ze spokojem właściwym tylko małym dzieciom. Uwielbiała Grześka.

Zostałam w ledwie oswojonym mieście z małym dzieckiem – obca i mało komu znajoma. Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdyby nie to, że parę miesięcy później do Olsztyna zjechała Elka z mężem i trojgiem dzieci. Przynajmniej miałam się komu porządnie wypłakać.

Pola kończyła już karierę przedszkolną, kiedy pierwszy raz napomknęłam o rozwodzie. Byłam zmęczona comiesięcznym telefonowaniem do Wrocławia, zawsze w sprawie pieniędzy. Grzegorz, któremu po roku czekania na okazję udało się zatrudnić w teatrze dramatycznym, nie uchylał się od płacenia.