Выбрать главу

Bez większych sporów ustaliliśmy sumę, jakiej mogłam oczekiwać, ale za każdym razem musiałam poprosić, żeby on, po długiej litanii swoich problemów i niezaspokojonych potrzeb, na koniec zaznaczając, że odejmuje sobie od ust, łaskawie dał. Chciałam uregulować swoją sytuację i przynajmniej formalnie uniezależnić kwestie finansowe od jego widzimisię.

Była sobota, przed południem graliśmy „Jasia i Małgosię” dla dzieci z katolickiej szkoły podstawowej. Pamiętam, że w finale, podczas braw i ukłonów, na scenę wdrapała się któraś z nauczycielek i gromkim głosem oznajmiła:

– A dzieci, które kibicowały wilkowi, mają grzech, bo zdradziły Jasia i Małgosię.

Brawa umilkły jak nożem uciął i przez chwilę aktorzy stali się widzami żywego obrazu: pięćdziesiątka dzieci w kamień zamieniona. Kolega, który grał wilka, rewelacyjnie go grał, po prostu zdębiał. My też. Z tego wszystkiego zaczęliśmy bardzo głośno i trochę nieskładnie śpiewać jeszcze raz finałową piosenkę. Ale dzieci wybrały ewakuację do szatni.

To dopiero był teatr. A może nawet cyrk.

Na ogół w takie dni Pola szła do sąsiadów dwa piętra niżej. Starsi państwo, których dwie wnuczki wyjechały do Australii, zajmowali się nią, kiedy była taka potrzeba, z entuzjazmem i za symboliczne pieniądze. Byli naprawdę kochani. Pola nachodziła ich o dowolnych porach, a kiedy bywała na mnie zła, groziła, że przeprowadzi się do nich „na zawsze”. W tę sobotę jednakże moja córka została w domu z babcią – mama przyjechała poprzedniego dnia z jedną ze swoich rzadkich wizyt.

Skończyłam przedstawienie. Przy wejściu do garderoby zaczepiła mnie portierka, mówiąc, że moja matka dzwoniła z domu kilkanaście razy i mam jak najszybciej oddzwonić. Natychmiast pobiegłam z nią do dyżurki, ale najbujniejsza fantazja aktorki lalkowej nie przygotowała mnie na tę rozmowę:

– Czy możesz się zwolnić i natychmiast wrócić do domu?

– powiedziała moja matka bez wstępów, odebrawszy telefon.

– Już skończyłam. Co się stało? – zapytałam przerażona.

Przyjechał ojciec Grzegorza i brat – odpowiedziała krótko.

Mamo, Grzegorz jest sierotą i nie ma braci! – zawołałam, wyobrażając sobie dwóch bezwzględnych bandytów, których matka w niepojętym zaćmieniu umysłowym wpuściła do domu! Wypiją herbatę, zamordują ją z zimną krwią, a Polę sprzedadzą handlarzom żywym towarem.

Byłoby lepiej, gdybyś tu przyjechała – powiedziała moja matka i odłożyła słuchawkę.

Był koniec miesiąca, ale natychmiast wezwałam taksówkę, choć już w drodze żałowałam, że nie zadzwoniłam jeszcze na policję. Mimo woli zagapiłam się na licznik, zastanawiając się, z czego będę musiała zrezygnować w przyszłym tygodniu – dyscyplina samotnej matki działa bez względu na sytuację. Dotarłam na Orłowicza, przeleciałam jak wiatr cztery piętra bez windy i wpadłam do domu, spodziewając się najgorszego.

Matka otworzyła drzwi i bez słowa przepuściła mnie do kuchni, która w moim dwupokojowym mieszkaniu pełniła również rolę salonu. Obaj siedzący tyłem do wejścia mężczyźni zerwali się i ruszyli mnie powitać. Pola, która dotrzymywała im towarzystwa, pomachała mi rączką, ale minę miała dziwną. Znałam tę minę. Pojawiała się w sytuacjach, kiedy Pola nie wiedziała, co ma o czymś myśleć i czekała na moją reakcję, by się rozpogodzić albo nachmurzyć.

Cześć – uśmiechnęłam się do niej. – Czy mi się zdaje, czy już dawno nie przebierałaś Laury?

Ojej! – Zafrasowana Pola popędziła do swego mikroskopijnego pokoiku.

Rzut oka wystarczył, żeby rozwiały się wszelkie wątpliwości, choć sytuacja wydawała się rodem z kolumbijskiej telenoweli. Młodszy z mężczyzn wyglądał jak mocniejszą kreską narysowany Grzesiek z przyciemnionymi włosami. Starszy miał twarz inaczej ciosaną, ale jego sylwetka i włosy – ni to jasne, ni to siwe – powiedziały mi wszystko, czego potrzebowałam, choć nie od razu to do mnie dotarło.

Stanisław Trześniewski. – Starszy z mężczyzn chwycił moją dłoń i zaczął ciągnąć ją w górę, jak to się często zdarza ludziom jego pokolenia, nawykłym do całowania po rękach.

Tomek – rzucił drugi.

– Nie bardzo rozumiem… – zaczęłam – to znaczy, Daria Trześniewska – dodałam niezwykle inteligentnie i zamilkłam.

Nie wiem, jak długo stalibyśmy w potrójnym zakłopotaniu, gdyby nie moja matka, która postanowiła przyjąć na siebie rolę narratora tej obłędnej opowieści. Na całym świecie nie było chyba drugiej osoby, która w takiej sytuacji poinformowałaby po prostu:

– Pan Trześniewski przyjechał z Włodawy poznać Polę, no i ciebie oczywiście. Nie mógł zrobić tego wcześniej. Grzegorz powiedział mu sześć lat temu, że dziecko zmarło przy porodzie, a ty zwariowałaś i do końca życia pozostaniesz w zakładzie zamkniętym.

Czy wspominałam, że moja mama jest nauczycielką matematyki?

– I co się zmieniło? – zapytałam zaciekawiona, a może kompletnie ogłupiała.

Zapomniał, że to powiedział – oznajmiła matka rzeczowym tonem. – Przywiózł do domu kandydatkę na kolejną żonę, a rodzice wytłumaczyli mu, że raczej nie dostanie rozwodu, jeśli pierwsza jest w wariatkowie.

Rodzice? – szepnęłam, a może jęknęłam.

Żona, niestety, nie mogła przyjechać – wyjaśnił pospiesznie mój… hm, teść. – Nie najlepiej się czuje po tym wszystkim, potrzebuje trochę czasu, żeby się oswoić, sama pani rozumie.

Nie, nic z tego nie rozumiem – przerwałam mu. – To niemożliwe, ja byłam jego żoną. Przecież normalnie studiował, funkcjonował, pracował, byłam przy tym…

Sama nie wiem, czemu nagle zaczęłam bronić Grzesia Kłamczucha, z którym od dawna nie chciałam mieć nic wspólnego. Może dlatego, że jednak miałam… sześcioletnią dziewczynkę, która kochała swojego ojca.

– Nie wiedzieliśmy, że w ogóle poszedł na studia. Mówił nam w tajemnicy, że handluje kradzionym węglem z Ruskimi i zarabia jakieś kosmiczne pieniądze – wyjaśnił Tomek znużonym głosem.

Zaczęłam się śmiać. Grzesiek i kosmiczne pieniądze! Czułam, że jeszcze słowo, a ten śmiech przejdzie w szloch albo jakąś histerię.

– I co wy na to? – wydusiłam zaciekawiona.

– Matka, wiadomo, zamartwiała się – odezwał się ojciec Grześka – a ja nawet uwierzyłem. Miałem trochę pretensję, że nic nie zobaczyliśmy z tych kosmicznych pieniędzy.

– I przez tyle lat nikt tego nie sprawdził? Nikt go nie odwiedził, nie zainteresował się, czy przypadkiem nic mu nie grozi?

– Dorosły był – wyjaśnił. – Potem dostaliśmy wiadomość, żeby go nie szukać, bo ma kłopoty i musi jakiś czas się ukrywać. Przed UOP.

Gdzie niby? – zaśmiałam się. – W teatrze lalek?

W Puszczy Białowieskiej.

O Boże! – jęknęła mama.

– Aha – wychrypiałam, zastanawiając się, co powinnam powiedzieć albo zrobić.

Nie miałam pojęcia. Nie byłam bohaterką telenoweli. Nikt nie napisał kwestii, którą mogłabym teraz wygłosić, wykrzyczeć, wyjęczeć. Nie miałam siły myśleć. Dlatego odwróciłam się i weszłam do pokoiku Poli. Zamknęłam za sobą drzwi i powolutku osunęłam się po nich na podłogę.

Jak tam Laura? – zapytałam.

Szykuje królewskie szaty na spotkanie z dziadkiem i babcią drugą – wysapało dziecko, mocując się z mikroskopijnymi guziczkami w różowej kreacji balowej ulubionej lalki.

Było to obezwładniająco konkretne i jasne podsumowanie, choć z nas dwóch to Pola była małą księżniczką.

Ktoś szarpnął drzwiami, rozległo się energiczne pukanie. Na czworakach przesunęłam się bliżej Poli. Drzwi się otworzyły i weszła moja mama. Popatrzyła na nas z góry, parsknęła śmiechem. Zaskoczyła mnie, bo w kuchni wyglądała tak, jakby najwyższym wysiłkiem powstrzymywała histerię, szał, nie wiem co, coś gwałtownego i okropnego.