Выбрать главу

– Zamierzasz tu przesiedzieć sprawę? – zwróciła się do mnie. – Tak się nie da.

A co mam zrobić? – zapytałam. – Uściskać rodzinę męża, postawić flaszkę na stole i do rana opowiadać im historię swego życia?

Wyjdziesz stąd sama czy mam cię wyciągnąć za nogę?

A babcia odpowiada pytaniem na pytanie – zauważyło dziecko rezolutnie.

Podniosłam się z podłogi i posłusznie wyszłam do swoich gości.

Mam nadzieję, że powiedzieliście o wszystkim Jagodzie – wydusiłam, kiedy już jako tako pozbierałam myśli.

Bo ty nie masz czym się martwić – mruknęła mama.

Tak – odparł Tomek z ożywieniem. – Za jej namową podjął terapię.

To się leczy? – zdziwiłam się.

Ja tam nie wiem. To ona mówi, że Grzesiek kłamie, żeby się dowartościować, bo ma te, no…

Kompleksy – podpowiedziała uprzejmie moja matka, a ja spojrzałam na nią oczami jak spodki.

– No, kompleksy, właśnie. Cholera wie, może i tak.

Koń by się uśmiał, pomyślałam. Facet, który sprowadził mnie i moje poczucie własnej wartości do parteru, a może jeszcze niżej, będzie teraz pracował nad wzmocnieniem swojej samooceny, żeby mieć siłę zmierzyć się z prawdziwym sobą. A ja? Co mam zrobić ze sobą i swoim zmarnowanym życiem?

– Mamusiu – zawołała Pola, stając w drzwiach – jeszcze nic nie jadłam od drugiego śniadania! Ja chyba jestem chora!

Prawidłowa odpowiedź stała przede mną w czerwonych rajstopkach i granatowej sukience z osiedlowego lumpeksu.

„OPADŁY MGŁY”

czerwiec – grudzień 2001

1

Daszo najmilsza, nawet nie wiesz, jak wspaniale było mi z Tobą przez te kilka dni. Poczułem, że gdzieś we wszechświecie są dla mnie możliwe ład i uspokojenie, za którymi tęsknię. Trzeba było tylu lat…

Nie wierzyłem, że nasze drogi kiedyś jeszcze się zejdą. To, co się stało, przeszło moje oczekiwania.

Chce mi się żyć. Od dawna tak dobrze się nie czułem. Widzę światło w tunelu. Wierzę, że to nie błysk lusterka, co było moją młodzieńczą obsesją, skąd wiele pomyłek w życiu i wiele pesymizmu.

Jest mi trudno iść przez rozwód. Z każdym dniem wyczuwam w Helen coraz więcej gniewu. Ciągle wini mnie za to, co się z nią dzieje, za to, że nagle musi iść do pracy, że została sama. Nie taki był jej plan.

Były to dobre łata w moim życiu i jestem jej za nie wdzięczny. Mam, nadzieję, że jest coś, za co i ona jest mi wdzięczna. To, co się z nami stało, jest konsekwencją naszych wyborów: ona wybrała, że nie będzie mieć dzieci, ja wybrałem dzieci – nie ma tu miejsca na kompromis.

Nie mogę przez całe życie jej utrzymywać. Nie chcę, to się kłóci z moim poczuciem sprawiedliwości.

Piszę Ci o tym, byś spróbowała mnie zrozumieć.

Nie wiem, co się z nami stanie. Nie wiem, co każde z nas wybierze. Bardzo chcę być z Tobą, ale mogę tylko liczyć na to, że Ty też tego zechcesz. Bardzo tego pragnę, ale to nie jest ogień, który mogę w Tobie zapalić. Muszę poczekać, aż sam się zatli.

Będzie dobrze. Byleby wojny nie było, jak mówiła moja babcia.

Tęsknię,

Marcin

Dasza żyła jak Ostatni Mohikanin albo amisz. Nie miała i nie potrzebowała w domu komputera ani Internetu. Nie, nie głosiła w tym względzie jakichś teorii, po prostu uważała, że to obszar rzeczywistości, który jej w żaden sposób nie dotyczy. Była aktorką. Teatr lalek – jak każdy teatr – żyje wyłącznie chwilą, jest ulotny, jednorazowy i nieodwołalnie przemija w czasie rzeczywistym. Do budowania kolejnych ról Dasza potrzebowała swojego ciała i głosu, a nie wiadomości z internetowych serwisów. Jej pamiętnikiem (sam widziałem, choć nie zaglądałem, no, może trochę) był szary brulion z pozaginanymi w trójkąt stronami (jak w czwartej klasie). Pomysł pisania internetowego dziennika, do którego miałby zaglądać ktokolwiek poza nią, wydałby jej się ekshibicjonistyczną perwersją. Miała jedną pensję i jedno pustawe konto w oddziale PKO na swoim osiedlu. Do jego opróżniania wystarczała jej karta bankomatowa, a i ją traktowała z nieufnością.

Najdziwniejsze było jednak to, że jej córka żyła w tym samym mohikańskim stylu. Nie prowadziła bloga, nie tkwiła na Gadu – Gadu, nie robiła nic z tego, co dla wszystkich nastolatków znanych mi z widzenia i ze słyszenia stanowiło istotę i sens życia. To prawda, słuchała muzyki na odtwarzaczu kompaktowym, ale już informacji szukała w encyklopediach i słownikach, a jeśli czegoś nie mogła znaleźć w domu, szła do biblioteki. No i czytała książki, co samo w sobie było dla mnie zdumiewające.

Po tylu latach znowu zacząłem pisać listy. Uznałem, że bezpieczniej będzie na komputerze, od tak dawna nie pisałem odręcznie tekstów dłuższych niż lista zakupów… Sam się odzwyczaiłem od swoich bazgrołów i nie wyobrażałem sobie, by ktokolwiek poza mną miał cierpliwość je odszyfrowywać. Dziwnie było drukować jedną czy dwie kartki, wkładać je do koperty i jechać na pocztę. Potrafiłem pojechać na pocztę na lotnisku, jeśli okazywało się, że się spóźniłem i nie udało mi się dopaść listonosza. A te listy szły parę dni, nie całe tygodnie jak kiedyś. Niesamowite!

Czułem się jak neoluddysta, który odrzuca nowoczesność z jej formami komunikacji, co w połączeniu z moją pracą – zajmowałem się bezpieczeństwem informatycznym w dwudziestu co najmniej firmach – stanowiło mocno schizofreniczną mieszankę.

Więc listy, czekanie na listy i telefony – potem już codzienne. Nic innego się wtedy nie liczyło, tylko te listy i wydzwanianie. W życiu tyle nie rozmawiałem przez telefon, co wtedy.

Ciężko mi było się przełamać w tych rozmowach. Brakowało mi obrazu, nie czułem intymności, spotkania, dotyku, zapachu. Od lat używałem telefonu jako narzędzia biznesowego. Jeśli chciałem być bliżej kogoś, pisałem albo „fatygowałem się” osobiście. Ostatecznie mailowałem.

Daszo najcudniejsza, sobota rano, leniwa. Smutno, boleśnie. Ale żyję, piję herbatę, słucham muzyki, rozmawiam z Tobą. Wiem, że coś się kończy. I coś się zaczyna.

Cieszę się każdym telefonem do Ciebie i od Ciebie. Ciągle są takie nierealne, ciągle mnie zadziwiają. Mam wrażenie, ze Cię nie znam, tak mało o Tobie wiem. A z drugiej strony – jakbym Cię znał od wieków. Jak sobie z tym poradzić? Kim ja dla ciebie jestem? Jak to będzie? Jak to sobie wyobrażasz?

Myślę sobie, że nie muszę już nic nikomu w życiu udowadniać. Wiem, co mogę, wiem, że mogę wszystko. Ciągle siebie zaskakuję – czasami niezbyt pozytywnie. Ale żyję, jestem.

Śmierć Andrzeja w jakiś sposób przyspieszyła mój własny rozpad, depresję i beznadzieję. Dziś jest lepiej. Odkryłem przez to doświadczenie trochę więcej siebie, zrozumiałem też trochę innych ludzi. Nabrałem dystansu do problemów, ale też uświadomiłem sobie swój gniew i żal.

Żyję. On nie. Ja mogę coś zmienić. On nie. Ja cierpię. On nie. Jaki z tego rachunek?

Piszę Ci o tym, bo to ciągle kołacze się we mnie, ciągle boli. Czy wiesz, że nadal pisze do mnie i dzwoni jego ostatnia dziewczyna? Ma na imię Sara. To aż dziwne, że nadal chce się ze mną kontaktować…

Następna herbata. Za oknem zaleca się do mnie wierzba płacząca (chyba). Ludzie opalają się przy basenie. Nie znam tu nikogo. Wszyscy są jacyś strasznie profesjonalnie – obcy, zamknięci w sobie. Dużo tu pracowników Oracle'a, to taka wielka firma komputerowa. Mimo że do pracy mają piętnaście minut spacerkiem, jadą tam samochodami.

Upał. Całe szczęście, że wiatr od zatoki chłodzi.