Выбрать главу

Ktoś, kto nigdy nie mówi prawdy, potrafi kłamać z całego serca i z pełnym przekonaniem. Na dowolny temat.

Znowu poczułam, że wszystkie mięśnie tężeją mi ze strachu.

– Wysoki Sądzie – zaczął Grzegorz tonem nabrzmiałym boleścią, aż głos mu drżał – staję tu dziś upokorzony, by nie powiedzieć, złamany. Przez siedem łat znosiłem emocjonalny chłód mojej żony, jej obojętność i nielojalność.

Trudno powiedzieć, że się tego nie spodziewałam, ale mimo wszystko zatkało mnie. Ty wuju pieprzony!

Nie będę mówił, co było. Było, minęło. Nawet perspektywa rozprawy rozwodowej nie powstrzymała mojej żony od publicznego romansowania z przypadkowym amantem, człowiekiem młodszym od niej i żonatym. Ja nie wiem, co trzeba mieć zamiast serca… żeby na oczach dziecka…

Chwileczkę – przerwała mu sędzia tym samym tonem, jakim nieco wcześniej prosiła protokolanta o przymknięcie okna, bo trudno rozwodzić ludzi w huku młotów pneumatycznych. – Pan, składając pozew, wnosił o rozwód bez orzekania winy. Czy to oznacza, że zmienił pan zdanie?

– Słucham? – odezwał się Grzesiek, jak ktoś wybudzony z hipnozy albo ściągnięty za nogę z wyżyn natchnienia.

– Czy chce pan, aby sąd orzekał rozwód z winy żony?

Zamarłam.

– To znaczy ja… nie, nie chcę – odpowiedział mój mąż i odwracając się w moją stronę, dodał: – Nie będziemy mierzyć ani ważyć tej winy.

Cóż za łaska, pomyślałam.

Czy w takim razie ma pan coś jeszcze do powiedzenia? – zapytała sędzia.

Nie. Właściwie nie – odparł Grzegorz nieco stłumionym głosem.

Walczyły we mnie łzy i chichot, ale szczęśliwie nic już nie musiałam mówić. Mogłam dyskretnie zastosować sposób, jakiego aktorzy używają podczas przedstawienia, kiedy dopada ich atak śmiechu w scenie bohaterskiej albo serce rozdzierającej – kilka oddechów. Niewidocznych.

Moja twarz pozostała całkowicie bez wyrazu do końca zeznań świadków. Było ich tylko dwoje: Elka i Michał. W swoich zeznaniach oboje koncentrowali się raczej na naszym rodzicielstwie niż na ekscesach.

Po dwudziestu minutach przerwy sąd rozwiązał nasze małżeństwo bez orzekania winy.

Głos Elki przywołał mnie z dusznej sali sądowej do jej chłodnej kuchni.

– Dasza – powiedziała miękko – chcesz jechać do Stanów, to jedź, nie chcesz, to nie jedź. Tylko nie szukaj dziury w całym.

Ale ja nie wiem…

A myślisz, że Marcin wie?

Marcinie mój i nie mój, dziś znów jest święto – list od Ciebie. Nie ma tego, co na zewnątrz – jestem tylko ja i Twój list. I czytanie – jeden raz, drugi…

Pytasz, kim dla mnie jesteś. Jesteś kimś, komu chcę zaufać, przy kim mogłabym poczuć się bezpieczna. Trudno o tym pisać, bo to, co się nam zdarzyło, trwało tak krótko.

Wiem na pewno, że serce bije mi szybciej, kiedy z Tobą rozmawiam, wiem, że dzięki Tobie znów czuję, tęsknię i czekam. Kiedyś powiedziałam Elce, że zazdroszczę jej tego, że po tylu latach małżeństwa nadal tęskni za swoim mężem, jeśli nie widzi go dłużej niż trzy dni. Tak dawno tego nie czułam – tęsknota za dzieckiem, które wyjeżdża na wakacyjny obóz, to jednak coś zupełnie innego.

Nie chcę sobie wyobrażać, jak będzie. Nigdy nie jest tak, jak sobie wyobrażamy. Wszystko zależy od nas, od tego, co wybierzemy. Wszystko jest możliwe. Trzeba tylko, jak Piotruś Pan, mieć piękne i cudowne myśli.

Nie muszę już pisać pamiętnika, bo o wszystkim, co czuję, mogę napisać Tobie.

Trzymam Cię za rękę,

Dasza

3

A jednak nie dane mi było zakończyć małżeństwa i pozostać kowbojem, co odwraca się i z pustymi rękami odjeżdża ku zachodzącemu słońcu. Niecały miesiąc po tym, jak wróciłem do Stanów, zadzwonił do mnie mój prawnik z prośbą o natychmiastowe spotkanie.

Byłem wtedy w Kolorado, ale znałem człowieka nie od wczoraj i wiedziałem, że nie ścigałby mnie bez potrzeby. Bez większego bólu skróciłem do minimum biznesowe spotkania i wróciłem następnego ranka. Prosto z lotniska pojechałem do kancelarii. Przyjął mnie, zaledwie recepcjonistka przekazała wiadomość, że jestem na dole. Trudno powiedzieć, czy był bardziej zażenowany, czy rozbawiony wieściami, jakie miał mi do przekazania. Ale dobrze, że nie czekał, aż wrócę z delegacji.

Wiedziałem już wcześniej, jak wygląda rozwód w Kalifornii. Wiedziałem, że Helen w majestacie prawa dostanie alimenty, których wysokość przyprawiłaby o zawał każdego rozwiedzionego bezdzietnego mężczyznę w mojej rodzinnej części świata. Miałem to gdzieś, chciałem zakończyć to małżeństwo na spokojnie i z pewną… dozą wielkoduszności. Ale kiedy prawnik poinformował, że moja leniwa jak kojot żona oprócz tego, co już ustaliliśmy, zażądała comiesięcznych alimentów na swoje dwa koty, moja wielkoduszność zgasła jak wypalona zapałka. Całkiem serio rozważałem morderstwo, porwanie, wysłanie w przestrzeń kosmiczną – w dowolnej kolejności. Pół dnia chodziłem wokół telefonu, siadałem na rękach, by nie zadzwonić do Helen i nie powiedzieć, co o niej myślę.

Kości zostały rzucone! A raczej koty. Na cztery łapy.

Chciałem w środku nocy dzwonić do Polski, ale w porę uświadomiłem sobie, że po tamtej stronie oceanu ludzie również wychodzą do pracy. Doczekałem do rana, żeby dodzwonić się do Białegostoku po południu. Długo nie mogłem się połączyć. Wreszcie dziecinny głos poinformował mnie, że mama jest na zebraniu. Odczekałem jeszcze półtorej godziny i w końcu usłyszałem w słuchawce nieco schrypnięte „słucham” siostry Maziuka.

Nie wiedziałem, jak ją zapytać, czy wie, co jej rodzice wyrabiali przy trumnie Andrzeja. Coś zacząłem wywodzić, ale mi przerwała.

Chodzi o te pamiątki Andrzeja po romansie z twoją żoną? – zapytała z brutalną precyzją.

Tak. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego…

– I co się zmieniło? – znowu mi przerwała.

Helen zażądała alimentów na koty – odpowiedziałem.

Ja pytam serio.

A ja serio odpowiadam. Chce, żebym jej płacił na utrzymanie kotów. Siedemset, kurwa, dolarów miesięcznie! – wyjaśniłem i w tej samej chwili dotarło do mnie, jak to brzmi po polsku i z tamtej perspektywy.

Sędzia sądu rodzinnego w Białymstoku Lilia Maziuk – Piekarska zapomniała języka w gębie.

– Nie wiem, co powiedzieć – przyznała. – To jakaś paranoja.

– Nie tutaj.

– Wiem. Oczywiście, że ci to prześlę. Zaraz się zorientuję, jak będzie najszybciej.

Już chciałem podziękować i zakończyć rozmowę, kiedy Lilka szybko dodała:

Następnym razem lepiej wybieraj. W każdym związku lepiej być tym, kto mniej kocha.

Postaram się – mruknąłem zaskoczony.

Postaraj się. I przyglądaj się uważnie. Może jest ktoś, kto na ciebie czeka, a ty nawet nie patrzysz w tę stronę.

Co masz na myśli? – zapytałem z amerykańska.

Co mam na myśli? – powtórzyła. – To, co ślepy by zauważył, Marcinku.

Ostatnie zdanie powiedziała ciszej i z jakąś taką… czułością, że zupełnie zbaraniałem. Marcinku?

Jąkając się nieco, zakończyłem rozmowę, ale nadal siedziałem bez ruchu, wsłuchując się w sygnał w słuchawce.

Niewiarygodne!

Więc ta jej agresja, ta jej niechęć i ciągłe przygadywanie, co ze mnie za facet…

To było nie to, co myślałem?

Fala samouwielbienia wezbrała i opadła. Słusznie mówił chyba Oscar Wilde: uczucia tych, których nigdy nie kochaliśmy, są nam doskonale obojętne.