Выбрать главу

Nic dziwnego, że moja siostra wolała wynajmować mieszkanie w Zielonej Górze, rodzinnym mieście swego męża, niż korzystać z dawnego mieszkania macochy. W swoim czasie zostało ono przepisane na Jolkę ze względu na jakieś regulacje prawa spółdzielczego – Danka nie miała własnych dzieci. Teoretycznie siostra była więc jego właścicielką, ale nigdy nim nie dysponowała.

Mieszkanie stało puste „na wszelki wypadek, żebyś miała do czego wracać”, o czym Danka przypominała Jolce przy każdej wizycie. W pewnym sensie był to z jej strony przejaw matczynej troski, ale nie zazdrościłem swojemu szwagrowi, szczególnie że macocha mówiła o tym swobodnie również w jego obecności.

Nie zazdrościłem też Daszy, która z nieprzeniknioną miną dopijała właśnie herbatę. Ona jakoś tak potrafi. W końcu jest aktorką.

W każdym razie miałem tu już dożywotnio przegwizdane, więc bez specjalnych ceregieli dałem jej znak, że wystarczy tych rodzinnych serdeczności i spadamy.

To była nasza pierwsza noc od wyjazdu Daszy ze Stanów. Niezwykła noc po tygodniach tęsknoty i fantazji pomieszanych ze wspomnieniami. Nic nam nie przeszkadzało, ani smutek kompletnie urządzonego, ale od dawna bezpańskiego mieszkania, ani rozkładana kanapa i dziecko płaczące za ścianą, ani miarowy stukot dobiegający z ledwie ciepłych kaloryferów.

Piękna noc, choć początek zwiastował burzę z przelotnymi opadami łez. Przeze mnie.

Przywiozłem ze Stanów pakiecik różnokształtnych prezerwatyw i pokazałem je Daszy, mówiąc:

– Pomyślałem sobie, że moglibyśmy tymczasem wstrzymać się z dzieckiem.

Chciałem, żeby było dowcipnie i lekko. Ale się przeliczyłem. Nie wziąłem pod uwagę, że Dasza spędziła upojne popołudnie w towarzystwie moich starych. Trudno było to uznać za wyrafinowaną grę wstępną.

To już nie chcesz być ojcem? – zapytała takim tonem, że powinienem był w tym momencie zakończyć temat i nie wiem, zacałować ją albo załaskotać na śmierć. Ale się w porę nie zorientowałem.

Chcę. Tylko nie chcę dowiedzieć się przez telefon, że jesteś w ciąży.

A co to za różnica?

Co to za różnica? To zasadnicza różnica, bo… Bo inaczej to sobie wyobrażałem. Chciałem, żeby wszystko było tak, jak sobie wymyśliłem, wymarzyłem. No dobrze – zaplanowałem: romantycznie, szczególnie, wyjątkowo, w czasie i okolicznościach, które zdążyłem już sobie obmyślić. Nie jak z jakiegoś romansu. Czy watykańskiej ruletki. Żadnej improwizacji.

Po prostu nie chcę dowiadywać się przez telefon – powiedziałem.

Bo co? Bo inaczej to sobie zaplanowałeś? Bo nie będziesz miał nad tym kontroli od pierwszej minuty?

Rozgryzła mnie jak fistaszka. Zapomniałem, że zdążyliśmy się już co nieco poznać.

O czym ty mówisz? – wzruszyłem ramionami i próbowałem zabrać jej ten nieszczęsny pakiet w neonowych kolorach.

O twojej potrzebie planowania i kontrolowania – odparła.

Mojej potrzebie kontrolowania? To ja się zaparłem, że za żadne skarby nie wyjadę z Polski, bo straciłbym kontrolę nad sytuacją?

Przyglądała mi się chwilę tym swoim spojrzeniem, które na ogół zwiastowało atak i natychmiastowy odwrót. Okulary zdjęte, oczy duże i wymowne. Na wszelki wypadek też zdjąłem okulary. Energicznie podeszła bliżej. Już się przestraszyłem, ale nie, nie trzasnęła mnie w pysk ani nie wyszła.

– Przypominam ci – powiedziała zupełnie spokojnie – że mam córkę, całkiem podrośniętą i niegłupią. Przede wszystkim to ona nie chciała wyjechać do Stanów.

Co racja to racja, pomyślałem. Powiedziała Daszy: „Po moim trupie”. – Wesoła dzieweczka! Zawstydziłem się, ale tylko trochę, bo trochę się też ucieszyłem. To była zupełnie inna rozmowa. Dasza zaczynała wyjaśniać nieporozumienia. Zrobiła milowy krok, ku mnie, ku naszemu wspólnemu życiu. Tak to rozumiem, tak mogliśmy iść dalej, z nią mogłem się kłócić i godzić do końca świata.

Zresztą, o czym my mówimy – ciągnęła. – W moim wieku już się tak szybko nie zaskakuje.

Czym nie zaskakuje? – nie zrozumiałem.

Nie zachodzi się w ciążę ot tak – pstryknęła palcami. – To może potrwać.

Wróciłem do Stanów spokojniejszy i upewniony w swoich decyzjach.

Plan był precyzyjny: składam wymówienie w TGR, przyjeżdżam do Polski, CBDQ wynajmuje mi mieszkanie, weekendy spędzam w Olsztynie, szukam mieszkania dla nas wszystkich, Pola kończy gimnazjum, ja pilotuję sprawę liceum w Warszawie, w czasie wakacji przeprowadzamy się i urządzamy.

To był dobry plan. W końcu zawodowo zajmowałem się risk management, czyli podejmowaniem decyzji po analizie wszelkich możliwych zagrożeń, ich prawdopodobieństwa i przewidywalnych skutków. Wszystko na stół!

Zaczynało się na poważnie. Sam tego chciałem.

Tymczasem na początku grudnia Dasza pojechała na tygodniowy objazd, czy jak to się nazywa, w każdym razie przez tydzień tułała się z całym swoim zespołem po jakichś wiejskich szkołach i świetlicach. Dawali przedstawienie za przedstawieniem, czasami cztery jednego dnia. Tłukli się nieogrzewanym gruchotem w dwudziestostopniowym mrozie. Kierowca na co drugi spektakl spóźniał się kilka godzin, bo rozpalał ognisko pod autokarem, żeby rozmrozić paliwo. Swojskie klimaty, czyli po mojemu czysty horror.

Porozumiewaliśmy się z konieczności SMS – ami. Dasza narzekała na samopoczucie, osłabienie, ogólne rozbicie. Byłem pewien, że skończy się grypą albo i czymś poważniejszym.

Po precyzyjnych wyliczeniach dokonanych na hotelowej serwetce – byłem w tym już niezrównany – zadzwoniłem do niej z samego rana, po tym jak wreszcie wróciła do domu. Chyba nawet ją obudziłem, bo przez chwilę odpowiadała mało przytomnie, ale nie mogłem czekać ani chwili dłużej. I tak przewracałem się z boku na bok w hotelowym łóżku w Chicago.

– Jak się czujesz? – zapytałem, kiedy wreszcie dotarło do niej, kto i po co dzwoni.

– Średnio – mruknęła. – I w ogóle, wiesz co, zaczekaj parę sekund.

– Ale…

– Zaczekaj – powtórzyła i chyba gdzieś sobie poszła.

Nie wiem, ile to trwało, jak dla mnie, o wiele za długo.

Marcin? Jesteś tam jeszcze? – usłyszałem w końcu stłumiony głos.

Dasza, co się dzieje?

Muszę ci coś powiedzieć.

Wolałbym nie pamiętać, co mi wtedy przeleciało przez głowę. Poczynając od nie tak już młodego, ale nadal ponoć przystojnego ukraińskiego reżysera, poprzez nagły i niespodziewany powrót Grzegorza Trześniewskiego, propozycję objęcia posady dyrektora teatru w Kiszyniowie, wyjazdu na roczne solowe tournee do Japonii, po kłębowisko niespodziewanych a dotkliwych przypadków losowych, z których każdy mógł mnie rozdzielić z Daszą.

Cóż, przydział optymizmu życiowego odbywa się drogą losowania.

Nie bój się – powiedziała, bezbłędnie odczytując moje milczenie. – To nic…

Co się stało? – wydusiłem.

Jakby ci to powiedzieć… Jestem w ciąży – wypaliła i parsknęła nieco nerwowym śmiechem.

To żart?

Tak, taki żart losu.

Pewna jesteś?

Przed sekundą zrobiłam test. Dlatego chciałam, żebyś poczekał.

– Ale jak…

– Myślałam, że już wiesz, jak się robi dzieci.

Przypomniały mi się tamte fikuśne prezerwatywy, tamta kłótnia i to, jak długo i solennie godziliśmy się z Daszą. Kolorowy pakiecik przeleżał całą noc obok naszych okularów. Nietknięty.

Tego chciałem, prawda? Chciałem mieć dziecko z Daszą.

No to miałem.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę, nie wiem o czym, bo nic do mnie nie docierało, ale nie mogłem przecież przerwać rozmowy w pół zdania. W końcu odłożyłem słuchawkę, wstałem z łóżka, ubrałem się w to samo, co poprzedniego dnia, i zjechałem na dół.

Wszedłem do pustego o tej porze hotelowego baru. Nie mogłem popłynąć tak, jak bym chciał, bo przed południem miałem kolejne spotkanie z klientem. Musiał mi wystarczyć gin z tonikiem. Trzy giny, dla ścisłości.