Выбрать главу

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Polę, jak stoi na stołku, do połowy wychylona z okna dachowego, i pali, strzepując popiół do metalowej rynienki.

Zbaraniałyśmy obie.

– Dlaczego to robisz, dziewczynko? – zapytałam, siadając na jej łóżku.

– Oj, mamo, to nic wielkiego – mruknęła bez przekonania.

– Ja nie pytam, czemu palisz, pytam, czemu mnie okłamujesz?

Wyrzuciła peta przez okno, zeskoczyła ze stołka i stanęła przede mną z rękami na biodrach. Nie wiem, jak wyglądałam w indyjskiej sukience, a raczej namiocie, siedząc z ośmiomiesięcznym brzuchem na jej niskim łóżku – może jak stóg siana, może jak kupka nieszczęścia, dość że po chwili zrezygnowała z wojowniczej pozy.

Bo ty się tak wszystkim denerwujesz, że strach – oświadczyła.

Co: strach?

No strach coś powiedzieć. Z tobą się w ogóle nie da rozmawiać.

Skąd ja znałam ten tekst?

Dotarły do mnie dwie prawdy – jedna stara, druga nowa.

Stara, że gdzie dwóch się bije, tam zawsze oberwie ten trzeci. I zupełnie dla mnie nowa: że stoi przede mną córka, która – tak się składa – jest również córką swojego ojca. Nie, nie była kłamczucha, choć właśnie przyłapałam ją na kłamstwie, ale jedno musiała odziedziczyć wraz z jego połową chromosomów – instynktowną umiejętność odwracania kota ogonem i błyskawicznego przerzucania nawet najsłuszniejszego zarzutu na tego, kto stoi najbliżej. Czyli na mnie.

Niezłe. Ale nie ze mną.

– Na twoim miejscu mimo wszystko bym próbowała – wydusiłam po chwili.

Nie wiem, czy udałoby się nam wtedy porozmawiać, bo do pokoju wszedł wściekły Marcin.

Co ty sobie do cholery wyobrażasz? – zaczął bez ogródek. – Masz mnie i matkę za jakichś kompletnych kretynów?

Nie wiem, o co ci chodzi – odparła Pola swobodnie.

Chodzi mi o twoje zachowanie.

A kto ty jesteś, żeby mi mówić, jak mam się zachowywać?

Pola! – włączyłam się.

Co: Pola! – krzyknęła. – On nie jest moim ojcem.

Ale mieszkam z tobą pod jednym dachem i…

Przepraszam bardzo, nikt mnie nie zapytał, czy ja chcę mieszkać pod tym jednym dachem – warknęła Pola.

Wyszła z pokoju, gwizdnęła na Figę i tyleśmy ją widzieli.

– Tak jakby jeden zero dla niej – mruknął Marcin.

– Tak jakby – westchnęłam i zaczęłam podnosić się z o wiele za niskiego tapczanu mojej córki. – W ogóle nie dopuściła do rozmowy o tym, co zrobiła. Najpierw postawiła do kąta mnie, a potem ciebie.

– A potem sobie poszła.

– Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam…

No, co sobie wyobrażałaś? – Marcin jednym ruchem ustawił mnie w pionie, o ile w ósmym miesiącu ciąży można mówić o pionie.

Że się nam jednak uda.

To znaczy co?

– No, że uda się stworzyć szczęśliwą rodzinę.

Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

Takie rodzinne szczęście to masz w reklamach margaryny. Nasza rodzina będzie normalna.

Będziemy się żreć, krzyczeć i trzaskać drzwiami?

To też – objął mnie. – Zrozum, ona walczy o zachowanie swojego starego miejsca w nowej sytuacji, a nie rozumie, że musi tę walkę przegrać. Nie utrzyma waszego starego układu, bo on już nie istnieje.

– To rozumiem – machnęłam ręką zniecierpliwiona. – Mnie tylko bokiem wychodzą te ciągłe wrzaski.

– Wolałabyś, żeby się do mnie słodko uśmiechała, a intrygowała po cichutku? – zapytał.

Tu mnie miał. Bo ja zapewne wybrałabym właśnie taką ścieżkę wojenną. Byłoby cichutko, miło i… nie do zniesienia.

Parę dni później nastąpiło apogeum buntu mojej córki.

W połowie tygodnia Pola zapowiedziała, że w piątek wybiera się na piżamowe party do koleżanki z klasy, o której mówiła wyłącznie Laszuk – żadna z jej nowych znajomych nie miała imienia – tylko pseudo, w ostateczności nazwisko. Nie widziałam problemu, piżamowe przyjęcia były czymś, co znałam z naszego dawnego życia. Wiem, że to głupie, ale chwilami, wrzucona na obrzeża kolejnej awantury, naprawdę tęskniłam do tych dawnych spokojnych czasów, kiedy ja czułam się średnio szczęśliwa, ale przynajmniej w domu był święty spokój.

Poprosiłam Polę o numer telefonu domowego owej Laszuk i zajęłam się szykowaniem kolejnej wersji bojowej torby do szpitala – w tamtym czasie było to moje ulubione zajęcie.

Marcin wrócił właśnie z dwudniowego wyjazdu do Brukseli, nawet nie wypytywał o Polę, która już zdążyła wyjść.

Próbował mnie namówić na kino, ale ja byłam już na ostatnich nogach, biegałam, pomyłka, toczyłam się do łazienki co kwadrans i wychodzenie z psem uważałam za szczyt mojej aktywności poza domem.

Po kolacji, która dla Marcina była obiadem, po prostu rozłożyliśmy się na kanapie przed telewizorem. Około dziesiątej zadzwoniłam życzyć Poli dobrej nocy. Telefon – dzwoniłam na numer domowy – odebrała jej koleżanka.

Dobry wieczór, mówi mama Poli, czy mogę ją prosić?

Dobry wieczór. Pola jest w łazience – poinformował rezolutny głos. – Powiem, jak wyjdzie, że pani dzwoniła.

Dobrze – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.

Co u niej? – zapytał Marcin, przerywając pasjonującą wędrówkę po kanałach.

– Nie rozmawiałam z Polą. Była w łazience. Spojrzał na mnie z zainteresowaniem, ale w tej samej chwili zadzwoniła Pola. Z komórki.

Cześć mamuś. Chciałaś coś? – spytała wesoło.

Dzwoniłam życzyć ci miłych snów.

Ale my się jeszcze nie wybieramy spać.

No to miłej zabawy.

Dobra. No, to pa – rzuciła i się rozłączyła.

Gdzie, mówiłaś, ona jest? – zapytał Marcin.

U koleżanki z klasy – powiedziałam, ale już w chwili, gdy to mówiłam, byłam pewna, że coś jest nie tak. Jeszcze nie wiedziałam co, ale poczułam się nieswojo.

– Co się dzieje? – zapytał Marcin. – Jedziemy rodzić?

– Nie, nic mi nie jest – mruknęłam i zaczęłam oglądać film.

Po jakiejś półgodzinie zorientowałam się, że wprawdzie gapię się w ekran, ale nie mam pojęcia, co to za film, kim są ci przejęci ludzie ani czym się tak przejmują. Nic nie mówiąc, zadzwoniłam do koleżanki Laszuk. Odebrała natychmiast, zupełnie jakby warowała przy telefonie.

– Pola się właśnie myje – odpowiedziało dziewczę. – Zaraz do pani oddzwoni.

Rozłączyłam się. Ale Pola nie oddzwoniła. Zadzwoniłam na jej komórkę. Milczała. Po paru minutach spróbowałam jeszcze raz, z takim samym rezultatem.

Marcin wyłączył telewizor.

Idziemy – zakomenderował.

Gdzie?

Na górę. Do komputera. – Popatrzyłam na niego tępo. – Chodź, chodź, jeśli mogę za duże pieniądze włamywać się do systemów bankowych, to chyba dam radę rozpracować Gadu – Gadu, nie sądzisz?

Nie sądziłam. Szczerze mówiąc, w tym momencie dotarło do mnie, że o nowej pracy Marcina wiem tyle, że zaczyna się rano i kończy późnym popołudniem, i że zbyt często wiąże się z wyjazdami.

Powlokłam się za nim na górę, ale zrezygnowałam z siadania na tapczanie. Marcin, widząc to, podsunął mi obrotowy fotel Poli, a sam pracował na stojąco.

– Naprawdę tym się teraz zajmujesz? Włamywaniem do komputerów?

Zatańczył palcami po klawiaturze.

– Głównie to gadaniem o tym, że takie włamanie jest możliwe.

– I co? Bardzo się boją?

Nie bardzo – powiedział, nie odrywając oczu od ekranu. – Tak naprawdę to wyobraźnię uruchamia dopiero wiadomość, że pracownik firmy może zainstalować po kryjomu szpiega na cudzym komputerze.

Jakiego szpiega?

Taki szpieg monitoruje klawiaturę i zrzuca na dysk albo gdzieś do sieci wszystko, co się pisze i klika. W ten sposób spryciarz może się dowiedzieć, co właściciel klawiatury pisze w mailach do szefów albo kontrahentów, ukraść wyniki jego pracy, poznać hasła dostępu i temu podobne dane. A wiesz, co jest najśmieszniejsze?