W końcu doczekaliśmy się, Pola wyłuszczyła, o co chodzi.
Chciałabym podpisać kartę na obóz.
Ale to chyba do internisty – zdziwiła się lekarka.
Tak, tylko pani doktor w przychodni powiedziała, że powinien mnie obejrzeć okulista – wyjaśniła Pola.
A co się dzieje?
No właśnie nie wiem, trochę źle widzę.
Co to znaczy? – Okulistka podeszła do tablicy z literami.
Mam taki jakby czarny pasek przed oczami. Widzę nad nim i pod nim, ale w środku nie widzę.
Trochę się zdziwiłem, bo na nasz użytek tak precyzyjnie tego nie określała. Po prostu narzekała, że oczy ma zmęczone.
Okulistka zbadała jej wzrok, popatrzyła dziwnie na mnie, potem na Polę.
Nie widzę tu problemu optycznego – powiedziała.
To chyba dobrze – bąknąłem.
Cokolwiek się dzieje, problem jest raczej neurologiczny. – Sięgnęła po słuchawkę i dodała: – Wie pan, ja szybko sprawdzę, czy neurolog nie mógłby jej teraz przyjąć.
Trochę się spłoszyłem tym pośpiechem, ale lekarka stanowczo nalegała, żeby to zrobić zaraz. Po półgodzinie przyjęła nas starsza pani. Rzuciła okiem na Polę, przeczytała, co zapisała w karcie okulistka, chwilę się przy niej pokręciła, podrapała w stopy, zrobiła jej prosty test – taki sam robi drogówka w Stanach, żeby ustalić, czy kierowca jest trzeźwy: prawą ręką złapać się za lewe ucho, palcem dotknąć nosa, przejść kilka metrów po linii prostej. To ostatnie zdecydowanie nie wyglądało dobrze.
– Trzeba natychmiast zrobić rezonans magnetyczny – powiedziała.
Zanim udało mi się sformułować jakiekolwiek pytanie, zabrała nas i prawie pobiegliśmy do recepcji. Tu zaczęli dzwonić i szukać, gdzie by to można zrobić jeszcze dzisiaj. Okazało się, że tylko w Centralnym Szpitalu Kolejowym.
W drodze do samochodu zadzwoniłem do Daszy, która siedziała w domu z Ulą.
Słuchaj, nie wiem, o co chodzi, okulista powiedział, że to nie jest problem z oczami, a neurolog kazał zrobić rezonans magnetyczny.
Dobrze – odpowiedziała spokojnie – zaraz podzwonię, gdzie to można zrobić.
Nie dzwoń. Kazali nam jechać natychmiast.
Gdzie?
Do szpitala kolejowego czy jakoś tak.
A gdzie to jest?
Coś mi tłumaczyli, ale zaraz sprawdzę na mapie.
Dużo wam to zajmie?
Skąd mogę wiedzieć?
– Nie, nie, po prostu nie wiem, co z obiadem.
To była nasza ostatnia rozmowa, w której istotny był jakiś obiad.
Jechaliśmy z Polą do tego szpitala, narzekaliśmy na upał, o czymś rozmawialiśmy, nie pamiętam, o czym konkretnie, ale były to jej rozważania z serii: chciałabym, żeby świat był fair, bo wtedy wszystko byłoby prostsze.
Ale świat jest nie fair. I niczego nie upraszcza.
W szpitalu już na nas czekali, bo nie musiałem tłumaczyć, o co chodzi, od razu przeszliśmy do wielkiej sali z całą tą maszynerią i maleńkim pokoikiem operatorki, która ją obsługiwała. Podali kontrast, ułożyli Polę, pouczyli, żeby się nie ruszała, pokazali, co ma przycisnąć, gdyby miała dość i chciała chwilkę odpocząć. Wjechała w sam środek tego dziwnego bolidu z wielkim niebieskim logo GE i tabliczką, że to dar od kogoś tam, a ja – nawet nie pytając, czy mogę, czy nie mogę – wszedłem do pokoju operatorki, usiadłem z tyłu i patrzyłem z nią w ten ekran.
Po chwili kobieta odwróciła się i spojrzała na mnie.
– Pan jest ojcem?
– Nie – powiedziałem – jestem ojczymem.
To bardzo panu współczuję.
Ale co się dzieje?
– Niech pan popatrzy. – I pokazała mi na ekranie jasnoszary placek w mózgu Poli. – Ja się na tym aż tak nie znam, musi pan porozmawiać z lekarzem, ale to mi wygląda na guz. Widzi pan?
Chyba byłem w szoku, bo nie zrozumiałem, co jest nie tak, widziałem ten placek, ale jeszcze to do mnie nie docierało. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, a właściwie zdawałem, tylko mój rozum jeszcze tego nie wiedział. Zaczęło mi szumieć w uszach, nie wiem, w głowie – jakbym odpływał. Nie wierzyłem, nie rozumiałem, nie chciałem zrozumieć, chciałem do domu!
Co ja mam teraz zrobić? Dlaczego ja? Dlaczego ona? Wszystko to naraz tłukło mi się w głowie, byłem zupełnie bezradny. Patrzyłem na Polę, która kompletnie nie zdawała sobie sprawy z sytuacji, i chyba właśnie wtedy myślałem, że wprawdzie nie jestem jej ojcem, ale wiem, co to uczucia ojcowskie.
Zaraz potem rozmawiał ze mną lekarz, ja dzwoniłem do lekarki z mojej lecznicy, a przede wszystkim do Daszy, żeby brała Ulę, jakieś rzeczy dla Poli i przyjeżdżała najszybciej, jak się da.
Poruszałem się jak we mgle, znowu działałem na autopilocie. Ja tak mam, że w naprawdę dużym stresie po prostu realizuję zadanie. Odtąd – dotąd. Kto wie, może jednak sprawdziłbym się w wojsku. Albo w wywiadzie.
2
Odłożyłam słuchawkę i przysiadłam. Coś w tonie Marcina kazało mi nie wypytywać przez telefon, co się właściwie dzieje. Zmieniłam Uli pampersa i koszulkę, posadziłam ją w leżaczku, wyjęłam z garderoby małą granatową torbę podróżną i zaczęłam pakować kapcie, piżamę, cienki szlafrok, książkę Musierowicz, którą Pola właśnie czytała, przybory toaletowe. Nie miotałam się, wszystkie ruchy czułam tak, jakbym wykonywała je w zwolnionym tempie, o niczym nie myślałam, tylko rosło mi napięcie w brzuchu. Jeszcze skarpetki, jedne dla Uli, drugie dla Poli. Zamówiłam taksówkę.
Taksówkarz przez całą drogę narzekał na rząd, Żydów, Arabów, Rosjan i swoje dzieci. Dzięki Bogu nie potrzebował rozmówcy.
Czekali na mnie na parkingu. Pola bawiła się kompozytorem w telefonie. Pewnie jak zwykle bezbłędnie wygrywała na nim linie melodyczne ulubionych piosenek. Marcin podbiegł do mnie, ledwie się wygrzebałam z samochodu, wziął Ulę na ręce i powiedział:
– Pola ma guz w mózgu. Lekarz mówi, że trzeba natychmiast operować. Musimy jechać do szpitala dziecięcego, to prawie po sąsiedzku.
Wiedziałam, jak zagrać szok i przerażenie, ale na tej najprawdziwszej ze scen poczułam się tak, jakby Marcin ugodził mnie nożem. Aż mnie zgięło wpół. Ale zaraz się wyprostowałam.
Ona wie?
Nie, jest wściekła, że to tak długo trwa.
Pojechaliśmy do szpitala i poszliśmy prosto na izbę przyjęć. Pokazaliśmy te wszystkie badania. Dopiero wtedy zobaczyłam na zdjęciach guz wielkości małej pomarańczy. Patrzyłam i patrzyłam, a w głowie tłukła mi się tylko jedna myśclass="underline" „Dlaczego?”.
Lekarz dyżurny przyjął Polę do szpitala. Potem dowiedzieliśmy się, że to był jakiś cud, bo dzieci miesiącami czekają na miejsce i nikt tam nie wchodzi wprost z izby przyjęć. Nie wiem, albo głupi ma szczęście, albo była w nas jakaś straszliwa desperacja, albo stan Poli był taki, że nie było nad czym się zastanawiać.
– Czy chcecie państwo, żeby córka wiedziała, co się dzieje? – zapytał lekarz, kiedy już było postanowione, że Pola tam zostaje.
Chcieliśmy. Zawołaliśmy ją z korytarza. Przyszła mocno zniecierpliwiona. Nie wyłączyła telefonu i przez całą tę rozmowę co rusz odzywał się natrętny sygnał przychodzących SMS – ów.
Przeszłaś dzisiaj sporo badań – zaczął lekarz – więc pewnie już się domyślasz, że coś się dzieje z twoim zdrowiem.
No, wiem – mruknęła, spoglądając na mnie triumfalnie.
Badania wykazały, że masz guz w mózgu, który trzeba szybko usunąć. Będziesz operowana.
A Pola na to:
– W porządku, tylko ja za dwa tygodnie jadę na obóz wędrowny.
Lekarz pokiwał głową.
– Wiesz, ale po operacji bywa różnie, bo to spora rana. Trochę potrwa, zanim się wszystko zagoi.
– Dobrze, miejmy to z głowy – zaproponowała Pola, a ja zamarłam, słysząc ten osobliwy kalambur. – Jak coś tam jest, niech to szybko wycinają. Może się uda przed obozem.
Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z sytuacji. Na całe szczęście.