Выбрать главу

Myślę, że to nie fair wobec mojej żony.

A pytał pan ją o to?

Jak pani to sobie wyobraża?

– Zwyczajnie. Może się okazać, że ona też miewa takie myśli. Żona, zdaje się, była aktorką? Pokiwałem głową.

Skąd pan wie, że nie fantazjuje o powrocie do pracy? O ciekawych projektach, na których mogłaby się skupić w stu procentach, o wspaniałych kreacjach, które pokazywałaby na festiwalach…

Rozumiem – przerwałem jej.

Musiałem jakoś maniakalnie nawracać do sprawy Trześniewskiego. Podczas kolejnej sesji terapeutka zaproponowała, żebym napisał list do ojca Poli.

Po co? – zdziwiłem się.

Żeby mu powiedzieć, co panu leży na sercu czy na wątrobie.

Od miesięcy się u nas nie pokazał, co niby mam mu napisać?

Popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się lekko.

Może mu pan na przykład podziękować.

Myślałem, że to żart. Kiepski.

Za co niby?

– Na przykład za to, że zrezygnował ze swego pierwszego małżeństwa i dzięki temu zrobił miejsce dla pana.

– I ja mam być mu wdzięczny?

– Tak myślę – pokiwała głową. – Może też pan napisać, o co ma pan do niego pretensję.

Żachnąłem się, zmieniłem temat i się pożegnałem, bo czas się kończył. Wróciłem do domu, wykąpałem Ulę, posłuchałem z Polą kawałka płyty, którą Doti przywiozła po południu, a potem, nic nie mówiąc, siadłem przy stole w kuchni i machnąłem list do Trześniewskiego. Podziękowałem, że się zwinął z życia Daszy, ale też napisałem, że nie może być tak, żeby jako ojciec Poli tak po prostu umył ręce od tego wszystkiego.

Dopiero kiedy wrzuciłem list do skrzynki, następnego dnia wieczorem powiedziałem Daszy, co zrobiłem.

Ani trochę się nie przejęła.

To się chłopak zdziwi – mruknęła, nie patrząc na mnie.

Co ty robisz? – zapytałem, wietrząc histerię albo coś gorszego, bo Dasza, siedząca przy stole w jadalni, metodycznie przecinała pampersy; jednego po drugim.

Pola oświadczyła mi właśnie, że nie chce spać z pampersem – powiedziała Dasza, a łzy jej pociekły po obu policzkach.

– I myślisz, że to już?

Skoro radzi sobie z tym sama za dnia…

To wspaniale – powiedziałem radośnie, ale westchnęło mi się raczej ciężko.

Przyjrzała mi się przez chwilę, otarła łzy i sięgnęła po kolejnego pampersa.

Masz już dosyć? – zapytała.

A ty nie?

Ciebie pytam.

Pokiwałem głową bez słowa. Zrobiło mi się gorąco.

– Marcin – Dasza jednym cięciem skasowała pampersa – ja wiem, ile zrobiłeś dla Poli i dla mnie. Gdyby nie ty… Nieważne. Nie mam jak odwdzięczyć ci się za to wszystko… Mogę tylko… – Podniosła głowę. – Jeśli chcesz odejść, ja to zrozumiem.

Omal się nie roześmiałem.

Czy ona wiedziała, o czym zdarza mi się rozmyślać? Czy czuła moje wątpliwości, widziała mój strach? Czy przyszło jej do głowy, że tysiąc razy chciałem tym wszystkim walnąć o ziemię i pójść, gdzie oczy poniosą?

Skończyłaś? – upewniłem się.

Tak.

To daj nożyczki. Co tam jeszcze masz?

Zapasowe cewniki.

Dawaj gnoje!

Boże, jak ja czekałam na tę chwilę!

Pocięliśmy wszystko. Psu udało się dorwać i solidnie przeżuć jeden cewnik. Potem pomyślałem, że komuś by się jeszcze mogły przydać te pampersy i te cewniki, ale trudno. Chcieliśmy pociąć to gówno i pocięliśmy. A potem poszliśmy do łóżka. Po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy.

Następnego dnia napisałem jeszcze jeden list. Do Helen.

Zupełnie nieoczekiwanie nowa szkoła Poli zachowała się nadzwyczajnie. W maju, zaraz po egzaminie, wpłaciliśmy wpisowe, niemałe zresztą, tym samym deklarując, że od września Pola zacznie tam naukę. Dzień po rozpoczęciu roku szkolnego zadzwoniła do nas wychowawczyni jej klasy. Dopiero wtedy ocknęliśmy się i doszliśmy do wniosku, że trzeba się tam przynajmniej pojawić.

Pojechaliśmy i zobaczyliśmy grupę sympatycznych ludzi, którzy z marszu zaczęli się zastanawiać, jak mogliby pomóc Poli. Dogadaliśmy się w sprawie częściowych opłat i od następnego semestru do Michałowic zaczęli przyjeżdżać nauczyciele: pani od historii, pan od matematyki, polonistka. Próbowali ją uczyć. Dasza nagrywała te lekcje na dyktafon. Pola miała za zadanie się do nich szykować, robiła to rzecz jasna ustnie i rzecz jasna nie zawsze chętnie.

Pierwszy raz pokłóciłem się z nią o historię. Pokłóciłem się z Polą, mimo tego, że przeszła nowotwór mózgu i była niepełnosprawna.

Miała przygotować się do lekcji o Mezopotamii, a ja w środku nocy nagrałem jej film dokumentalny na ten temat z ciekawym komentarzem. Przez dwa dni nie znalazła czasu, żeby się tym zainteresować.

Kiedy mam to zrobić? – ciskała się, choć w nieco zwolnionym tempie. – Mam rehabilitację!

No to co? – zapytałem.

Wiedzą, że jestem chora!

Wiedzą, że jesteś po chorobie. I co?

Ja się o chorobę nie prosiłam. To bez sensu!

Dobrze, powiesz tej kobiecie, która tu do ciebie w środku zimy przyjeżdża kolejką, że może sobie darować, bo dla ciebie to bez sensu! Tak będzie najlepiej.

Moja wina, że jestem chora?

Nie o tym rozmawiamy. Choroba nie ma nic wspólnego z tym, że olewasz panią od historii!

– Daj mi spokój!

Nie mam zamiaru.

To pożałujesz!

Oj, dziewczyno, już nie tacy mi grozili.

W tym momencie dotarło do mnie, że dzięki tamtej dziwnej rozmowie z terapeutką o ojcostwie, z poślizgiem, ale mimo wszystko, uwolniłem się od przymusu ratowania Poli. Bo Pola była już uratowana. Była i miała pozostać niepełnosprawna, ale nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Nie musiałem się z nią cackać ani nad nią trząść.

Nie byłem ojcem Poli, nie musiałem walczyć o to, by zobaczyła we mnie ojca. Byłem mężem jej matki. To ją wspierałem. To dla niej tłukłem te kamienie przy drodze. To dla niej mogłem przywołać do porządku i zmobilizować jej córkę. Po to, żeby Pola nie uznała swojej niepełnosprawności za uniwersalne zwolnienie ze wszystkiego. Bo życie to nie WF, z którego rzeczywiście dożywotnio została zwolniona! Bo bez względu na chorobę, niepełnosprawność i wszystko, co dla niej zrobimy, Pola musi poczuć się choć trochę odpowiedzialna za siebie.

Tak się tym przejąłem, że od razu poleciałem powiedzieć to Daszy. Wróciła właśnie ze szczepienia z Ulą. Ledwie żywa, bo nasza młodsza córka od paru dni stanowczo odmawiała podróżowania wózkiem. Dasza wysłuchała mnie i spojrzała takim wzrokiem, jakim patrzyła na Ulę ćwiczącą zapinanie guzików w sweterku.

Pamiętasz jeszcze, ile Pola ma lat?

Prawie szesnaście – odpowiedziałem zdziwiony.

Znasz jakichś odpowiedzialnych szesnastolatków?

No… ale ona jest po szczególnych doświadczeniach.

– Tak. Po miesiącach sikania przez cewnik, robienia kupy do pampersa i pełnej zależności od tego, kto ją przełoży na drugi bok.

Przez chwilę poczułem się jak palant. Ale zaraz potem przyszło mi do głowy, że nie muszę się już dłużej zastanawiać, kim mam być dla Poli, skoro nie mogę być ojcem. Już wiem.

Będę jej złym policjantem!

Jakkolwiek to brzmi, to był dla mnie przełom. Zacząłem przyglądać się sytuacji w domu z innej perspektywy. Mniej, by tak rzec, „polocentrycznej”.

Zacząłem dostrzegać drobiazgi, które wcześniej zupełnie mi umykały, na przykład to, jak wiele rzeczy Pola umie już zrobić sama, ale nadal automatycznie woła matkę, żeby zrobiła to za nią. A Dasza biegnie jak na gwizdek. Przy kolejnej prośbie o coś do picia nie wytrzymałem.

Nie możesz sama podjechać do lodówki i sobie wziąć? Nie widzę tu żadnych progów ani barier.

Mamo! – zawołała Pola płaczliwie.

– Mama zajmuje się Ulą – zełgałem bezwstydnie, bo Ulka spała jak suseł.

Dasza szczęśliwie bez słowa wycofała się do salonu.