Siedział przy biurku i kończył pisać meldunek z wyjazdu do pobicia, gdy zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i z westchnieniem sięgnął po słuchawkę. Lepiej mieć to za sobą. Usłyszał znajomy głos lekarza sądowego Torda Pedersena. Wymienili uprzejmości i przeszli do rzeczy. Pionowa zmarszczka na czole Patrika była pierwszą oznaką, że usłyszał nie to, czego się spodziewał. W miarę jak słuchał, zmarszczka się pogłębiała. W końcu z trzaskiem rzucił słuchawkę na widełki. Przez chwilę zbierał myśli. Wstał, wziął notes i poszedł do Martina. W zasadzie najpierw powinien pójść do szefa komisariatu, Bertila Mellberga, ale chciał porozmawiać z kimś, do kogo miał zaufanie, a szef niestety nie należał do takich osób. Spośród wszystkich kolegów jedynie Martin spełniał to kryterium.
– Martin?
Gdy Patrik stanął w drzwiach, Martin rozmawiał przez telefon. Pokazał mu gestem, by usiadł. Już chyba miał kończyć, bo poczerwieniał jak burak i tajemniczo powiedział:
– Eee… ja też, eeeee… nawzajem.
Patrik nie odmówił sobie przyjemności podrażnienia się z młodszym kolegą.
– Z kim rozmawiałeś?
W odpowiedzi usłyszał mruknięcie i Martin poczerwieniał jeszcze bardziej.
– Pewnie doniesienie o popełnieniu przestępstwa, zgadłem? A może kolega ze Strömstad? Albo z Uddevalli? A może Leif G. W., który chce pisać twoją biografię?
Martin kręcił się na krześle. Wreszcie wymamrotał:
– Dzwoniła Pia.
– Ach, Pia! Popatrz, nigdy bym na to nie wpadł. Zaraz, ile to minęło… ze trzy miesiące, co? Jak na ciebie to rzeczywiście rekord – drażnił się z nim Patrik. Dotychczas Martin znany był z krótkich i nieudanych romansów. Z reguły zakochiwał się w kobietach zajętych, które chciały się zabawić na boku. Tymczasem Pia była wolna i w dodatku bardzo miła i poważna.
– W sobotę miną trzy miesiące naszej znajomości. – Oczy Martina zabłysły. – Postanowiliśmy razem zamieszkać. Dzwoniła, żeby mi powiedzieć, że znalazła świetne mieszkanie w Grebbestad. Chcemy je obejrzeć wieczorem. – Już się nie czerwienił i nie ukrywał, że jest zakochany po uszy.
Patrik przypomniał sobie siebie i Erikę z początków znajomości. SD, czyli sprzed dziecka. Był obłędnie zakochany, ale teraz ten burzliwy stan wydawał się równie odległy jak sen erotyczny. To wpływ nieprzespanych nocy i brudnych pieluch.
– A kiedy ty pojmiesz Erikę za małżonkę i uczynisz z niej przyzwoitą niewiastę? Chyba nie chcesz, żeby twoje dziecko pozostało nieślubne…
– Chciałbyś wiedzieć, co? – Patrik się roześmiał.
– Przyszedłeś, żeby rozmawiać o moim życiu prywatnym czy masz do mnie jakąś sprawę? – buńczucznie zapytał Martin.
Patrik spoważniał. Z tego, z czym przyszedł, nie należało żartować.
– Dzwonił Pedersen. Przekazał mi wstępne ustalenia protokołu z sekcji. Przyjdzie faksem. Otóż to nie był wypadek. Sara została zamordowana.
– Co ty mówisz? – Martin był tak zaskoczony, że machnął ręką i przewrócił kubek z długopisami. Potoczyły się po całym biurku. Nie zaprzątał sobie nimi głowy, całą uwagę skupił na Patriku.
– Na początku, podobnie jak my, założył, że to był wypadek. Nie miała na ciele żadnych śladów przemocy, była ubrana stosownie do pory roku, chociaż bez kurtki, ale mogła jej się przecież zsunąć w wodzie i odpłynąć. Ale najważniejsze, że miała w płucach wodę. – Patrik umilkł.
Martin rozłożył ręce i zmarszczył brwi.
– To niby ma dowodzić, że to nie był wypadek?
– To była słodka woda.
– Jak to słodka?
– Właśnie. Nie miała w płucach morskiej wody, jak można by przypuszczać, skoro utonęła w morzu, lecz słodką. Prawdopodobnie z wanny. Pedersen znalazł też resztki mydła i szamponu.
– To znaczy, że została utopiona w wannie – powiedział Martin z powątpiewaniem. Trudno mu się było przestawić. Do tej pory byli pewni, że chodzi o tragiczny, lecz jednak zwykły wypadek.
– Na to wygląda. Potwierdzają to również sińce, które Pedersen znalazł na jej ciele.
– A mówiłeś, że ciało nie nosiło śladów przemocy.
– To były wstępne oględziny. Pedersen powiedział, że po odgarnięciu włosów z karku wyraźnie widać było sińce w kształcie dłoni. Ktoś siłą przytrzymał jej głowę pod wodą.
– Fuj! – Martinowi wyraźnie zrobiło się niedobrze. Patrik zareagował podobnie, kiedy się o tym dowiedział.
– A więc mamy do czynienia z morderstwem – powiedział Martin, jakby sam siebie chciał przekonać, że należy spojrzeć prawdzie w oczy.
– Tak, a w dodatku straciliśmy dwa dni. Trzeba pochodzić po ludziach, wypytać krewnych i znajomych, dowiedzieć się, czego tylko się da, o tej małej i jej rodzinie.
Martin się skrzywił. Patrik to rozumiał. To nie było przyjemne zadanie. Najbliżsi krewni dziewczynki są zdruzgotani, a tu jeszcze trzeba rozdrapywać rany. W przypadku zabójstwa dziecka aż nadto często sprawcą jest ktoś z najbliższego otoczenia. Dlatego nie wolno okazywać współczucia, które w normalnych okolicznościach byłoby oczywiste.
– Rozmawiałeś już z Mellbergiem?
– Nie – odpowiedział z westchnieniem Patrik. – Dopiero się do niego wybieram. Razem pojechaliśmy na to wezwanie, więc pomyślałem, że razem poprowadzimy śledztwo. Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Wiedział, że to pytanie retoryczne. Zgadzali się, że koledzy Ernst Lundgren i Gösta Flygare nie powinni się zajmować sprawami bardziej skomplikowanymi niż kradzież roweru. Martin kiwnął głową.
– Okej – powiedział Patrik. – No to do dzieła.
Komisarz Mellberg patrzył na leżący przed nim list jak na jadowitego węża. Nic gorszego nie mogło go spotkać. W porównaniu z tym nawet zeszłoroczny nieprzyjemny incydent z Iriną był niczym.
Choć w pokoju było chłodno, na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Z roztargnieniem je potarł. Przy okazji zsunęła się pożyczka zakrywająca łysinę. Właśnie ze złością układał ją na miejscu, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Przyklepał włosy i burknął:
– Proszę!
Hedström wydawał się niezrażony tonem Mellberga. Wyglądał za to niezwykle jak na niego poważnie. Komisarz zawsze uważał Patrika za narwańca. Wolałby współpracować z kimś takim jak na przykład Ernst Lundgren, który zwierzchników zawsze traktował z należnym szacunkiem. Co do Hedströma, miał uczucie, że gdy tylko się odwróci, tamten pokazuje mu język. Z ponurą miną pomyślał, że z czasem oddzieli ziarna od plew. Wieloletnie doświadczenie zawodowe podpowiadało mu, że pierwsi odpadają wesołkowie i mięczaki.
Na chwilę zapomniał o leżącym na wierzchu liście, ale gdy Hedström usiadł po drugiej stronie biurka, szybko wsunął go do szuflady. Zajmie się tym w odpowiedniej chwili.
– O co chodzi? – zapytał drżącym głosem. To szok, trzeba się opanować. Nie okazywać słabości, to jego życiowe motto. Wystarczy raz się odsłonić, a podwładni skoczą człowiekowi do gardła.
– Mamy morderstwo – odpowiedział krótko Patrik.
– Co to za sprawa? – westchnął Mellberg. – Czyżby któryś z naszych starych znajomych z ciężką ręką za mocno przyłożył swojej babie?
Hedström miał wyjątkowo zaciętą minę.
– Nie, chodzi o utonięcie sprzed dwóch dni. Okazało się, że to nie był wypadek. Dziewczynka została utopiona.
Mellberg cicho gwizdnął.
– Coś takiego – powiedział półgłosem. Różne myśli krążyły mu po głowie. Z jednej strony był naprawdę poruszony zbrodnią popełnioną na dziecku, z drugiej zaś zastanawiał się, jak nieoczekiwany rozwój wydarzeń może wpłynąć na jego pozycję szefa komisariatu policji w Tanumshede. Oznacza to albo cholernie dużo roboty, między innymi papierkowej, albo szansę na awans i powrót do Göteborga, czyli do centrali. Wprawdzie dotychczasowe dwa śledztwa w sprawie zabójstw, choć zakończone pomyślnie, nie przyniosły oczekiwanego skutku, ale liczył, że wcześniej czy później ktoś przekona szefostwo, że jego miejsce jest w centrali. Może przesądzi o tym nowe śledztwo.