Rozmyślał też o dziewczynie o czarnych włosach i błękitnych oczach. Miał świadomość, że to zakazany teren. Nie wolno mu nawet o niej myśleć. Cóż, to silniejsze od niego. Kiedy witając się z nią, poczuł dotyk jej skóry, zapragnął przytrzymać jej dłoń. Zmusił się, by natychmiast ją wypuścić. Nie chciał igrać z ogniem. Spotkanie stało się dla niego jedną wielką udręką. Wskazówki zegara przesuwały się powoli, pełzły po cyferblacie, a on myślał tylko o tym, żeby się nie odwrócić i nie spojrzeć na siedzącą w kącie dziewczynę.
Nigdy dotąd nie widział tak pięknej istoty. Nie ma porównania z dziewczynami i kobietami, które w życiu spotkał. Były z zupełnie innego świata. Westchnął i obrócił się na bok. Starał się zasnąć. Dzień jak zawsze zaczynał się dla niego o piątej, nawet jeśli myśli krążące po głowie nie pozwalały mu spać.
Usłyszał stuknięcie, jakby kamień uderzył o szybę. Jedno uderzenie, więc pomyślał, że na pewno mu się zdawało. Wokół panowała cisza, zamknął oczy. I wtedy znów usłyszał stuknięcie. Nie miał wątpliwości – ktoś rzucał kamykami w okno. Usiadł na łóżku. Pewnie koledzy, z którymi czasem chodził na piwo. Ze złością pomyślał, że jeśli obudzą wdowę, u której wynajmuje pokój, porachuje się z nimi. Od trzech lat dobrze mu się u niej mieszka, nie chce, żeby się skarżyła.
Ostrożnie podniósł haczyk i otworzył okno. Zajmował pokój na parterze, widok zasłaniał wielki krzak bzu. Wytężył wzrok, żeby zobaczyć, kto stoi w bladym świetle księżyca.
A gdy zobaczył, nie wierzył własnym oczom.
Erika długo się wahała. Dwa razy wkładała kurtkę i znów ją zdejmowała. W końcu się zdecydowała. Przecież nie ma nic złego w ofiarowaniu pomocy. Inna rzecz, czy Charlotte będzie miała dość sił, żeby się z nią zobaczyć. Erika wiedziała, że nie usiedzi w domu, gapiąc się przed siebie, kiedy jej przyjaciółka przeżywa piekło na ziemi.
Po drodze natykała się na ślady szalejącego dwa dni wcześniej sztormu. Przewrócone drzewa, śmieci, sterty rupieci rozrzuconych wśród zalegających na ziemi czerwonych i żółtych liści. Za sprawą sztormu zniknęła brudna, jesienna powłoka otulająca osiedle. Pachniało świeżością, powietrze było przejrzyste niczym starannie wypucowana szyba.
Erika przyspieszyła kroku. Maja wrzeszczała na całe gardło. Uznała widocznie, że leżenie w wózku, gdy się nie śpi, jest kompletnie bez sensu, więc głośno protestowała. Od jej krzyku Erice waliło serce. Na czole pokazały się krople potu. W pierwszym odruchu chciała się zatrzymać, wyjąć Maję z wózka i utulić. Opanowała się. Do domu matki Charlotte było już blisko; po chwili była na miejscu.
Dziwne, że jedno zdarzenie do tego stopnia może zmienić ogląd świata. Dotychczas Erika uważała, że domy stojące nad zatoką poniżej kempingu w Sälvik, zwrócone frontem do morza i pobliskich wysp, wyglądają jak perły rozrzucone wzdłuż drogi. Teraz wydało jej się, że atmosfera tego miejsca jest wyjątkowo ciężka, zwłaszcza w pobliżu domu Florinów. Znów się zawahała, ale głupio jej było zawracać, skoro już tu doszła. Niech ją wyproszą, jeśli uznają, że chwila nie jest odpowiednia. Przyjaciół poznaje się w biedzie. Nie chciała, żeby ją zaliczono do tych, którzy z przesadnej delikatności, a częściej ze zwykłego tchórzostwa odsuwają się od przeżywających ciężkie chwile przyjaciół.
Sapiąc, pchała wózek pod górę. Dom Florinów stał na wzniesieniu. Przy wjeździe do garażu musiała na chwilę przystanąć, żeby wyrównać oddech. Maja wrzeszczała głośniej, niż się dopuszcza w miejscu pracy. Zablokowała koła i wzięła małą na ręce.
Kilka długich sekund stała przed drzwiami z uniesioną dłonią. Gdy w końcu zapukała, serce waliło jej jak młotem. Był wprawdzie dzwonek, ale wydawało jej się, że dźwięk przeszywający cały dom zabrzmiałby zbyt natrętnie. Upłynęło trochę czasu i już miała odchodzić, gdy usłyszała kroki. Otworzył Niclas.
– Cześć – powiedziała cicho.
– Cześć – odpowiedział Niclas. Na tle jego bladej twarzy wyraźnie odcinały się czerwone obwódki oczu. Pomyślała, że wygląda, jakby już umarł, tylko utknął na ziemskim padole.
– Przepraszam, nie chciałabym przeszkadzać, ale pomyślałam… – nie znajdowała słów. Zapadła przytłaczająca cisza. Niclas patrzył na swoje stopy. Erika była o włos od tego, aby zawrócić na pięcie i uciec do domu.
– Wejdziesz?
– A mogę? – zapytała. – To znaczy… myślisz, że mogłabym jakoś… – znów szukała właściwego słowa – pomóc?
– Dostała silne środki uspokajające i nie całkiem jest… – Nie dokończył zdania. – Ale bez przerwy powtarza, że powinna do ciebie zadzwonić. Może się uspokoi, jak z tobą porozmawia.
Erika pomyślała, że jeśli po tym, co się wydarzyło, Charlotte martwi się, że nie zadzwoniła, to znaczy, że jest w zupełnej rozsypce. Mimo to, kiedy już weszła za Niclasem do salonu i zobaczyła Charlotte, nie zdołała powstrzymać okrzyku przerażenia. O ile Niclas wyglądał jak półżywy, o tyle Charlotte tak, jakby już jakiś czas przeleżała w ziemi. Ze znanej Erice energicznej, ciepłej i pełnej życia kobiety nie zostało nic. Ciało leżące na kanapie przypominało pustą skorupę. Ciemne włosy okalające twarz Charlotte były zmierzwione i przepocone. Matka dokuczała jej z powodu lekkiej nadwagi. Erika uważała jednak, że przyjaciółce jest z nią do twarzy. Wyglądała jak bujna chłopka z obrazów Andersa Zorna. Teraz jednak, gdy leżała skulona pod kocem, jej cera i ciało wyglądały niezdrowo, jak surowe ciasto.
Charlotte nie spała. Martwy wzrok wbiła w przestrzeń. Trzęsła się, jakby miała dreszcze. Nawet nie myśląc o zdjęciu kurtki, Erika rzuciła się do niej i uklękła przy kanapie. Odłożyła Maję, która dostosowała się do nastroju i choć raz zachowała spokój.
– Charlotte, tak strasznie mi przykro. – Erika rozpłakała się. Ujęła twarz Charlotte, ale oczy przyjaciółki pozostały puste, nie zareagowała.
– Ona tak cały czas? – Erika zwróciła się do Niclasa.
Stał na środku pokoju, kołysząc się lekko. Skinął głową i przeciągnął ręką po oczach.
– To od tabletek. Ale kiedy je odstawiamy, zaczyna krzyczeć. Jak ranne zwierzę. Nie mogę tego znieść.
Erika znów zwróciła się do Charlotte. Głaskała ją po głowie. Najwyraźniej od kilku dni się nie kąpała ani nie przebierała. Unosiła się nad nią woń potu i udręki. W pewnej chwili poruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie dało się tego zrozumieć. Po kilku próbach niskim, ochrypłym głosem wykrztusiła:
– Nie mogłam przyjść. Powinnam zadzwonić.
Erika potrząsnęła głową, wciąż głaszcząc ją po głowie.
– Nie szkodzi. Nie myśl o tym.
– Nie ma Sary – powiedziała Charlotte, kierując na Erikę wzrok pełen przejmującego bólu.
– Wiem, Charlotte. Nie ma Sary. Ale jest Albin i jest Niclas. Powinniście się nawzajem wspierać. – Erika miała świadomość, że to banały, ale może właśnie prostota tych słów dotrze do Charlotte.
Tymczasem Charlotte uśmiechnęła się gorzko i stłumionym głosem powiedziała:
– Wspierać się nawzajem. – Jej uśmiech przypominał raczej grymas. Słowa Eriki powtórzyła tak, jakby chciała powiedzieć coś więcej. A może Erice się zdawało. Silne środki uspokajające miewają nieoczekiwane skutki uboczne.