Patrik kiwnął głową. Ernst otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy Patrik wtrącił:
– Tak czy inaczej, będziemy go jeszcze sprawdzać. Trzeba jak najprędzej ustalić, czy ma z tym coś wspólnego. Na tym etapie trzeba iść szerokim frontem. A w ogóle musimy dowiedzieć się więcej o Sarze i jej rodzinie. Pomyślałem, że zaczniemy z Ernstem od rozmowy z nauczycielami. Może wiedzą coś o problemach tej rodziny. Wiemy tak mało, że dobrze byłoby skorzystać z pomocy miejscowej prasy. Bertil, możesz nam w tym pomóc? – Brak odpowiedzi. Powtórzył nieco głośniej: – Bertil?
Nadal bez odpowiedzi. Mellberg stał oparty o framugę, zatopiony we własnych myślach. Zareagował dopiero, gdy Patrik odezwał się jeszcze głośniej.
– Przepraszam. Co mówiłeś? – spytał.
Patrik kolejny raz pomyślał: i to ma być szef?
– Pytałem, czy mógłbyś pogadać z prasą. Powiedzieć im, że chodzi o morderstwo, więc interesują nas wszelkie spostrzeżenia. Wydaje mi się, że będziemy potrzebować pomocy społeczeństwa.
– Ależ oczywiście – odrzekł Mellberg. Sprawiał wrażenie, jakby przebudził się z głębokiego snu. – Pogadam z prasą.
– Dobrze. Na tym etapie nie da się dodać nic więcej – powiedział Patrik, splatając dłonie. – Czy są jakieś pytania?
Nikt się nie odezwał. Po chwili, jak na sygnał, wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Ernst. – Patrik zatrzymał kolegę już w drzwiach. – Czy możesz być gotów do wyjazdu za pół godziny?
– Dokąd? – zapytał jak zawsze skwaszony Ernst.
Patrik odetchnął głęboko. Czyżby mu się wydawało, że coś mówił? Może tylko poruszał ustami.
– Do szkoły, do której chodziła Sara. Porozmawiać z jej nauczycielami. – Patrik powiedział to z naciskiem.
– Aha. Niech będzie, za pół godziny – odrzekł Ernst i odwrócił się.
Patrik spojrzał z wściekłością na narzuconego przez szefa partnera. Da mu jeszcze parę dni. A potem po cichu, wbrew Mellbergowi, weźmie sobie do pary Molina.
9
Strömstad 1924
Urok nowości towarzyszący ich spotkaniom wyraźnie zblakł, choć na początku rozkoszowała się każdą chwilą spędzoną z Andersem. Trwało to całą zimę. Wraz ze zbliżaniem się wiosny nadeszło znudzenie. Już nie bardzo wiedziała, co ją wcześniej tak bardzo w nim pociągało. Owszem, nie dało się zaprzeczyć, że jest przystojny, ale wyrażał się jak wieśniak i lekko czuć go było potem. W dodatku noc już nie dawała tak gęstej zasłony, coraz trudniej było jej przekradać się do jego mieszkania. Siedząc przed lustrem w swoim pokoju, postanowiła z tym skończyć.
Ubrała się i zeszła na dół zjeść śniadanie z ojcem. Była zmęczona po wczorajszym spotkaniu z Andersem. Pocałowała ojca w policzek, usiadła do stołu i obojętnie zabrała się do obierania jajka. Ze zmęczenia i od zapachu jajka zrobiło jej się niedobrze.
– Serce moje, co się dzieje? – spytał zaniepokojony August.
– Zmęczona jestem – odpowiedziała słabym głosem. – Źle dziś spałam.
– Biedactwo – powiedział ze współczuciem. – Zjedz, a potem idź do siebie i odpocznij. A może doktor Fern by cię zbadał? Całą zimę byłaś jakaś mizerna.
Agnes ukryła uśmiech za serwetką. Spuściła wzrok i odparła:
– Rzeczywiście, to pewnie przez te zimowe ciemności. Zobaczysz, przyjdzie wiosna i zaraz dojdę do siebie.
– Hm, oby. Ale pomyśl, może jednak doktor cię obejrzy, co?
– Dobrze, ojcze – odpowiedziała Agnes, wmuszając w siebie łyżeczkę jajka.
Nie powinna tego robić. Kiedy tylko wzięła do ust ugotowane białko, żołądek podszedł jej do gardła. Zerwała się i, zakrywając ręką usta, pobiegła do łazienki. Ledwo zdążyła podnieść klapę, i zwymiotowała wczorajszy obiad zmieszany z żółcią. Łzy napłynęły jej do oczu. W końcu przestała wymiotować, wytarła usta i na trzęsących się nogach wyszła z łazienki. Ojciec czekał na nią z zatroskaną miną.
– Serce moje, co się dzieje?
Agnes tylko potrząsnęła głową i przełknęła ślinę, żeby pozbyć się ohydnego smaku żółci.
August objął ją i zaprowadził do salonu, posadził na kanapie i położył dłoń na czole.
– Agnes, jesteś zlana zimnym potem. Dzwonię po doktora Ferna, musi cię zbadać.
W odpowiedzi Agnes kiwnęła tylko głową. Wyciągnęła się na kanapie i zamknęła oczy. Pokój wirował jej pod powiekami.
Anna żyła w sztucznym świecie, bez kontaktu z rzeczywistością. Wprawdzie uważała, że nie miała wyboru, ale i tak dręczyły ją wątpliwości, czy na pewno postąpiła słusznie. Zdawała sobie sprawę, że nie ma co liczyć, że ktoś ją zrozumie. Po co wracała do Lucasa, gdy już zdołała się od niego uwolnić? Dlaczego wróciła po tym, co zrobił Emmie? Miała na to jedną odpowiedź: dlatego że wydawało jej się, że i dla niej, i dla dzieci to jedyna szansa przeżycia. Lucas i wcześniej bywał niebezpieczny, ale panował nad sobą. Teraz jakby coś w nim pękło. Znikło opanowanie, szaleństwo zaczęło się nasilać w zatrważającym tempie. Tak to widziała. Przeczuwała to szaleństwo, tkwiło w nim od zawsze. Na początku chyba właśnie to ją w nim pociągało. Teraz była śmiertelnie przerażona.
Wybuch jawnego szaleństwa wywołało nie tylko odejście Anny z dziećmi. Złożyło się na to dużo więcej. Nie szło mu również w pracy, która dotąd była pasmem sukcesów. Kilka nieudanych transakcji – i koniec kariery. Krótko przed powrotem do męża Anna przypadkiem spotkała jego kolegę. Powiedział jej, że kiedy sprawy przybrały niepomyślny dla niego obrót, zachowywał się coraz bardziej irracjonalnie. Wybuchał, bywał agresywny. Zwolnili go w trybie natychmiastowym po tym, jak zaczął dusić ważnego klienta. Klient złożył doniesienie na policję. Rozpoczęcie dochodzenia w tej sprawie było tylko kwestią czasu.
Wieści o stanie jego umysłu były bardzo niepokojące, a gdy zdemolował Annie mieszkanie, dotarło do niej, że nie ma wyboru: jeśli nie wróci i nie podporządkuje mu się, zrobi krzywdę jej i dzieciom. Jedyny sposób, żeby zapewnić Emmie i Adrianowi jaki taki spokój, to trzymać się jak najbliżej nieprzyjaciela.
Taki był tok jej rozumowania, choć jednocześnie wiedziała, że wpadła z deszczu pod rynnę. Stała się więźniem we własnym domu, mając za strażnika Lucasa, agresywnego i nieobliczalnego. Zmusił ją, by zrezygnowała z połówki etatu w Sztokhomskim Domu Aukcyjnym. Anna uwielbiała tę pracę. Z domu było wolno jej wychodzić tylko na niezbędne zakupy i odprowadzać, i przyprowadzać dzieci. Sam nie znalazł pracy, a w końcu przestał szukać. Musieli opuścić piękne duże mieszkanie na Östermalmie i stłoczyć się w dwóch pokoikach na przedmieściu. Dopóki nie bił dzieci, była gotowa wszystko przetrzymać. Znów była obolała i posiniaczona. Było tak, jakby włożyła dobrze znany, stary kostium. Tyle lat tak żyła, że nierealny wydawał jej się krótki okres wolności, a nie obecna sytuacja. Robiła wszystko, żeby dzieci nic nie zauważyły. Przekonała Lucasa, że powinny nadal chodzić do przedszkola, i udawała przed nimi, że żyją normalnie. Ale nie miała pewności, czy udało jej się je zmylić. Choćby Emmę, która miała już cztery lata i początkowo była zachwycona, że wróciła do taty, a teraz coraz częściej badawczo przyglądała się mamie.
Anna wmawiała sobie, że podjęła właściwą decyzję, chociaż rozumiała, że dłużej nie może tak żyć. Bała się coraz bardziej, bo Lucas stał się zupełnie nieobliczalny. Pewnego dnia puszczą wszystkie hamulce i wtedy ją zabije. Jak przed nim uciec? Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Eriki i nie poprosić jej o pomoc, ale, po pierwsze, Lucas stale pilnował telefonu, a po drugie – coś ją powstrzymywało. Tyle już razy prosiła siostrę o pomoc. Ten jeden raz sama musi sobie poradzić, jest dorosła. Stopniowo ułożyła plan działania. Musi zebrać tyle dowodów przeciw Lucasowi, aby nie mógł obalić zarzutu, że stosuje wobec niej przemoc. Wtedy mogłaby wraz z dziećmi liczyć na ochronę policji. Chwilami chciała uciekać z nimi do najbliższego schroniska dla kobiet, ale była na tyle zorientowana w przepisach, że wiedziała, że bez dowodów byłoby to rozwiązanie tymczasowe. Potem znowu trafiłaby do piekła.