Zaczęła dokumentować wszystko, co się dało. W domu towarowym po drodze do przedszkola stał automat fotograficzny. Robiła zdjęcia śladów pobicia. Zapisywała godziny i daty, a notatki chowała w ramce fotografii ślubnej. Nawet jej się podobało, że to takie symboliczne. Wkrótce będzie miała dość dowodów, żeby z ufnością złożyć los swój i dzieci w ręce społeczeństwa. Musi po prostu wytrzymać. I wyjść z tego cało.
Kiedy zajeżdżali pod szkołę, właśnie zaczynała się przerwa. Dzieciaki wyległy na dwór porządnie poubierane i bawiły się, nie zważając na przeszywający wiatr. Patrik dygotał z zimna i przyspieszył kroku, żeby jak najprędzej znaleźć się w budynku.
Za kilka lat jego córka prawdopodobnie pójdzie do tej szkoły. Przyjemna myśl. Wyobraził sobie podskakującą na korytarzach Maję, jasnowłosą, ze szczerbą w środku buzi, zupełnie jak Erika na zdjęciach z dzieciństwa. Miał nadzieję, że Maja będzie podobna do matki. Była prześlicznym dzieckiem. Według niego taka pozostała.
Zapukali w otwarte drzwi najbliższej klasy. Była przyjemna, jasna, z dużymi oknami, udekorowana rysunkami dzieci. Za biurkiem siedziała młoda kobieta zajęta jakimiś papierami. Drgnęła, słysząc pukanie.
– Słucham?
Mimo młodego wieku zdążyła nabrać charakterystycznego nauczycielskiego tonu i Patrik musiał się powstrzymać, żeby nie wyciągnąć się jak struna.
– Jesteśmy z policji. Szukamy kogoś, kto uczył Sarę Klingę.
Posmutniała i skinęła głową.
– To ja. – Wstała i wyciągnęła do nich rękę. – Beatrice Lind. Uczę w klasach od pierwszej do trzeciej.
Wskazała im ławki. Patrik poczuł się jak wielkolud i bardzo rozbawił go widok Ernsta usiłującego wcisnąć swe wielkie ciało w małą ławkę. Spojrzał na nauczycielkę, ale od razu spoważniał i przeszedł do rzeczy.
– To straszna tragedia – powiedziała drżącym głosem Beatrice. – Dziecko jest, a następnego dnia już go nie ma… – Drżał jej podbródek. – I do tego utonęła…
– Okazało się, że to nie wypadek. – Patrik zdziwił się, że wiadomość nie rozeszła się jeszcze po Fjällbace. Na twarzy Beatrice malowało się zdumienie.
– Co takiego? To nie był wypadek? Przecież utonęła…
– Sara została zamordowana – odparł Patrik, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to brutalnie. Łagodniejszym tonem dodał: – Śmierć nie nastąpiła wskutek wypadku i dlatego musimy dowiedzieć się o Sarze czegoś więcej. Jakim była dzieckiem? Czy szkole wiadomo o jakichś problemach rodzinnych albo czymś w tym rodzaju?
Widać było, że nauczycielka jest zaskoczona. Musiała się z tym oswoić. Po chwili powiedziała:
– Co by tu powiedzieć, Sara była… – szukała właściwego słowa – bardzo żywym dzieckiem. Miało to i dobre, i złe strony. Kiedy była obecna, w klasie nie było chwili spokoju. Szczerze mówiąc, trudno było utrzymać porządek. Miała cechy przywódcze, ciągnęła za sobą inne dzieci i jeśli w porę się jej nie przeszkodziło, powstawał chaos. Jednocześnie… – Beatrice znów się zawahała. Widać było, że waży każde słowo. – Była niesłychanie twórcza. Świetnie rysowała, miała zmysł estetyczny i wręcz niespotykaną wyobraźnię. Była po prostu dzieckiem bardzo twórczym, zarówno w dokazywaniu, jak i w robieniu konkretnych rzeczy.
Ernst niecierpliwie poruszył się na krześle.
– Słyszeliśmy, że miała jeden z tych literowych problemów, DAMP, czy jak się to nazywa – powiedział lekceważącym tonem.
Beatrice rzuciła mu ostre spojrzenie. Ernst aż się skurczył, co Patrik odnotował z zadowoleniem.
– Rzeczywiście miała zaburzenia psychoruchowe i zaburzenia percepcji. Zorganizowaliśmy dla niej dodatkowe lekcje. Dzięki temu, że dziś dużo wiemy na ten temat, możemy takim dzieciom zapewnić wszystko, co niezbędne do funkcjonowania. – Zabrzmiało to jak wykład. Najwyraźniej bardzo ją to interesowało.
– A jak się przejawiały problemy Sary? – spytał Patrik.
– Już mówiłam. Wyjątkowa energia, czasem niekontrolowane napady złości. Ale, jak wspomniałam, była również dzieckiem bardzo twórczym. Nie można powiedzieć, żeby była niedobra, zła lub niewychowana, jak często niesłusznie określa się takie dzieci. Ona nie była w stanie zapanować nad swoją impulsywnością.
– Jak reagowały na to inne dzieci? – zainteresował się Patrik.
– Różnie. Jedne źle znosiły kontakt z nią i unikały jej, inne zachowywały spokój i zupełnie dobrze się z nią dogadywały. Jej najlepszą koleżanką była według mnie Frida Karlgren. Mieszkają zresztą niedaleko siebie.
– Już z nią rozmawialiśmy – kiwnął głową Patrik. Zaczął się kręcić, bo nogi mu zdrętwiały i w prawej łydce chwycił go skurcz. Z całego serca życzył tego samego Ernstowi.
– A rodzina? – wtrącił Ernst. – Czy Sara miała jakieś problemy w domu?
Patrik zobaczył, że kolega rozmasowuje sobie łydki, i uśmiechnął się półgębkiem.
– W tej kwestii nie mogę niestety panom pomóc – odpowiedziała Beatrice, zaciskając usta. Widać nie miała zwyczaju rozmawiać o stosunkach panujących w rodzinach uczniów. – Raz czy dwa rozmawiałam z jej rodzicami i z babcią, wydali mi się solidnymi, sympatycznymi ludźmi. W zachowaniu Sary nie było nic takiego, co by wskazywało, że w domu coś jest nie w porządku.
Zadzwonił dzwonek na lekcję. Harmider w szatni dowodził, że dzieci odpowiedziały na jego wezwanie. Beatrice podniosła się i wyciągnęła rękę na znak, że rozmowa skończona. Patrik z niejakim trudem wstał z krzesełka. Kątem oka widział, jak Ernst rozciera zdrętwiałą nogę. Pożegnali się i chwiejnym krokiem wyszli z klasy, sztywni jak staruszkowie.
– Cholera, ale niewygodne siedzenia – zauważył Ernst, kuśtykając do samochodu.
– Trudno, człowiek nie ma już tej giętkości co dawniej – odparł Patrik, moszcząc się w samochodzie. Wygodny fotel kierowcy z miejscem na nogi wydał mu się nagle niebywale luksusowy.
– Mów za siebie – mruknął Ernst. – Ja czuję się tak samo, jak kiedy byłem nastolatkiem, ale nie mogę siedzieć w miniaturowej ławce.
Patrik postanowił zmienić temat.
– Niewiele się dowiedzieliśmy.
– Według mnie z tej małej była niezła zaraza – powiedział Ernst. – W dzisiejszych czasach każdego niewychowanego dzieciaka od razu uznają za kolejny przypadek jakiejś cholernej odmiany DAMP. Za moich czasów lekarstwem na takie zachowanie było zwykłe lanie. A dzisiaj leczą toto, wałkują u psychologów, rozpuszczają. Nic dziwnego, że społeczeństwo schodzi na psy. – Ernst kręcił głową, ponuro spoglądając przez okno.
Patrikowi nie chciało się odpowiadać. Nie warto.
– Naprawdę będziesz ją karmić? Znowu? Za moich czasów nie karmiło się dzieci częściej niż co cztery godziny – powiedziała Kristina, krytycznie patrząc na Erikę, która zasiadła w fotelu, żeby podać Mai pierś, choć od ostatniego karmienia minęło zaledwie dwie i pół godziny.
Erika już wiedziała, że nie ma co się sprzeczać, i przemilczała komentarz Kristiny, kolejny tego przedpołudnia. Ale powoli zaczynała mieć dość. Teściowa nie powstrzymała się od uwag na temat niedokończonego sprzątania, po czym zaczęła jeździć po domu odkurzaczem. Mamrotała przy tym pod nosem swoją ulubioną śpiewkę o tym, że kurz wywołuje u małych dzieci astmę. Przedtem demonstracyjnie zmyła naczynia piętrzące się w zlewie, pouczając Erikę, jak powinna to robić. Otóż powinna je od razu płukać, żeby nie zaschły resztki jedzenia, potem umyć, żeby nie stały… Tłumiąc złość, Erika próbowała się pocieszać, że będzie mogła się przespać, kiedy Kristina wyjdzie z małą na spacer. Ale nie była już pewna, czy gra jest warta świeczki.