Zdecydowanym krokiem pokonała ostatni stopień i z tacą w ręku skierowała się do pokoju gościnnego. Przeniosła tam Stiga, gdy zachorował, bo we wspólnej sypialni nie dało się wytrzymać jego stękania i jęków. Musiała się wysypiać, żeby móc się nim jak najlepiej opiekować.
– Kochanie? – Ostrożnie otworzyła drzwi. – Nie śpij, przyniosłam twoją ulubioną zupę. Rosół z kurczaka.
Stig uśmiechnął się blado.
– Nie jestem głodny, może później – odparł słabym głosem.
– Nie mów głupstw. Nigdy nie wyzdrowiejesz, jeśli nie będziesz porządnie jadł. No już, podnieś się trochę, to cię nakarmię.
Pomogła mu się podnieść i oprzeć wyżej na poduszce. Sama usiadła na brzegu łóżka. Karmiła go jak dziecko, wycierając mu co chwila kąciki ust, z których ulewała się zupa.
– No widzisz, smaczna, co? Już ja wiem, czego trzeba mojemu kochanemu mężowi. Jedz porządnie, a niedługo staniesz na nogi.
Odpowiedział tym samym bladym uśmiechem. Lilian pomogła mu się ułożyć i poprawiła koc w nogach.
– Doktor będzie?
– Kochanie, już zapomniałeś? Przecież Niclas jest lekarzem, mamy w domu własnego doktora. Wieczorem do ciebie zajrzy. Powiedział, że musi się jeszcze zastanowić nad diagnozą i skonsultować z kolegą z Uddevalli. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Lilian jeszcze raz poprawiła posłanie męża, chwyciła tacę z pustą wazą i wyszła na schody. Potrząsnęła głową. Jakby mało miała spraw na głowie, musi być jeszcze pielęgniarką.
Rozległo się pukanie do drzwi. Lilian pospieszyła na dół.
Ciężko uderzył ręką w drzwi. Wicher się wzmógł, miał siłę sztormu. Padały na nich drobne kropelki wody, ale nie z góry – nie był to deszcz – lecz z boku, od morza, wzbite przez wiatr. Świat poszarzał. Po jasnoszarym niebie ciągnęły się pasma ołowianych chmur. Morze nabrało burego koloru, w niczym nieprzypominającego letniego błękitu. Wzburzone fale pieniły się. Matka Patrika mawiała, że na morzu pasą się gęsi.
Drzwi się otworzyły. Patrik i Martin głęboko nabrali powietrza, jakby nabierając sił. Kobieta, która stała przed nimi, była o głowę niższa od Patrika, wyjątkowo szczupła. Miała krótko obcięte włosy z wyraźną trwałą, równo ufarbowane na trudny do określenia odcień brązu, i wyskubane brwi, które podkreśliła ołówkiem, co nadawało jej dość komiczny wygląd. W samej sytuacji nie było jednak nic komicznego.
– Dzień dobry, jesteśmy z policji. Poszukujemy pani Charlotte Klingi.
– To moja córka. O co chodzi?
Miała nieprzyjemny, ostry głos. Dzięki Erice Patrik wiedział co nieco o matce Charlotte i domyślał się, że słuchanie jej przez cały dzień musi być naprawdę męczące. Ale to drobiazg. Wkrótce przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Proszę ją zawołać.
– Ale o co chodzi?
Patrik nalegał.
– Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z pani córką. Może będzie pani tak uprzejma. – Przerwał, słysząc kroki na schodach. Za chwilę w drzwiach ukazała się znajoma twarz Charlotte.
– Cześć, Patriku, miło cię widzieć. Co tu porabiasz?
Nagle na jej twarzy pojawił się niepokój.
– Coś się stało Erice? Dopiero co z nią rozmawiałam, wydawało mi się, że wszystko w porządku.
Patrik podniósł rękę w geście zaprzeczenia. Martin stał obok. Milczał. Wbił wzrok w sęk w podłodze. Lubił swój zawód, ale w tym momencie przeklinał swój wybór.
– Możemy wejść?
– Przestraszyłeś mnie. Patriku, co się stało? – Przez głowę przemknęła jej pewna myśl. – Chodzi o Niclasa? Miał wypadek, tak?
– Może najpierw wejdźmy.
Ani Charlotte, ani jej matka nie drgnęły, więc Patrik zdecydowanym krokiem ruszył do kuchni. Za nim Martin. W tym momencie przypomniał sobie, że nie zdjęli butów. Na podłodze zostaną mokre, brudne ślady. Za chwilę będzie to zupełnie nieważne.
Gestem pokazał Charlotte i Lilian, by usiadły przy stole. Usłuchały go w milczeniu.
– Strasznie mi przykro Charlotte, ale mam… – zawahał się – straszną wiadomość. – Język sztywniał mu w ustach. Zabrzmiało to fałszywie, ale czy są słowa, które mogą dobrze oddać to, co miał do przekazania?
– Godzinę temu rybak wyłowił z morza dziewczynkę. Utonęła. Tak mi przykro, Charlotte. – Nie potrafił wykrzesać z siebie nic więcej. W głowie dźwięczały mu następne słowa, tak straszne, że nie zdołał ich wymówić. Nie były zresztą potrzebne.
Charlotte ochryple wciągnęła powietrze. Chwyciła obiema rękami za brzeg stołu, jakby po to, żeby utrzymać się w pionie, i pustymi, szeroko otwartymi oczyma wpatrzyła się w Patrika. W panującej w kuchni ciszy jej chrapliwy oddech był głośniejszy od krzyku. Patrik przełknął ślinę, powstrzymując łzy.
– To na pewno pomyłka. To nie Sara! – Lilian wodziła nieprzytomnym wzrokiem od Patrika do Martina. Patrik tylko potrząsnął głową.
– Przykro mi – powtórzył. – Widziałem ją dopiero co i nie mam wątpliwości, że to Sara.
– Przecież miała iść się pobawić do Fridy – powiedziała. – Widziałam, jak tam szła. To musi być pomyłka. Ona na pewno tam jest. – Lilian jak w transie wstała z krzesła i podeszła do wiszącego na ścianie telefonu. Wystukała numer, który znalazła w wiszącej obok podręcznej książce telefonicznej.
– Dzień dobry, Veroniko, mówi Lilian. Czy jest u was Sara? – Przez chwilę słuchała. Potem wypuściła słuchawkę, która zawisła na sznurze i bujała się w tę i z powrotem.
– Nie było jej u nich. – Lilian ciężko usiadła przy stole i bezradnie spojrzała na policjantów.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Patrik i Martin aż podskoczyli. Charlotte krzyczała wprost przed siebie, siedząc bez ruchu, z kompletnie pustym spojrzeniem. Pierwotny, wstrząsający krzyk potwornego bólu. Przeszedł ich dreszcz.
Lilian rzuciła się do córki. Chciała ją objąć, ale Charlotte szorstko ją odepchnęła.
Patrik starał się ją przekrzyczeć.
– Próbowaliśmy złapać Niclasa. Nie było go w przychodni, więc zostawiliśmy wiadomość, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Jedzie tu również pastor – mówił raczej do Lilian niż do Charlotte, do której nic nie docierało. Wiedział już, że źle to rozegrał. Powinien tu być lekarz. Mógłby jej podać środek uspokajający. Problem polegał jednak na tym, że miejscowym lekarzem był ojciec dziewczynki i nie udało mu się z nim skontaktować. Zwrócił się do Martina:
– Zadzwoń do przychodni, może uda się ściągnąć pielęgniarkę. Powiedz, żeby wzięła ze sobą coś na uspokojenie.
Martin z ulgą wyszedł z kuchni. Dziesięć minut później bez pukania wkroczyła Aina Lundby. Dała Charlotte tabletkę, a potem razem z Patrikiem zaprowadziła ją do salonu i ułożyła ją na kanapie.
– A ja nie mogłabym dostać czegoś na uspokojenie? – zapytała Lilian. – Mam całkiem zszarpane nerwy, a tu jeszcze coś takiego.
Pielęgniarka, na oko w tym samym wieku co Lilian, tylko prychnęła. Z matczyną troskliwością przykryła Charlotte kocem – szczękała zębami, jakby jej było zimno.