– Może pójdziesz z nami na spacer? – spytała Erika. – Maja jest już śpiąca, a jeśli się kawałek przejdziemy, na pewno zaśnie w wózku.
– Niech będzie, ale naprawdę tylko kawałek – mruknął Dan. – Na dworze jest paskudnie. Tak się cieszyłem, że się wreszcie rozgrzeję.
– Żeby tylko zasnęła – przekonywała Erika. Dan z niechęcią włożył buty.
Dotrzymała obietnicy. Dziesięć minut później byli z powrotem. Maja, osłonięta od deszczu, spokojnie spała na dworze.
– Masz elektroniczną nianię? – spytał Dan.
Erika potrząsnęła głową.
– Nie, od czasu do czasu wyglądam.
– Trzeba było powiedzieć, sprawdziłbym, czy nasza gdzieś się nie uchowała.
– Pewnie będziesz teraz częściej zaglądać – powiedziała Erika. – Następnym razem przyniesiesz.
– Właśnie, przepraszam, że tak długo cię nie odwiedzałem – tłumaczył się Dan. – Ale pamiętam, jak wyglądają pierwsze miesiące z małym dzieckiem, więc…
– Nie musisz się tłumaczyć – odparła. – Masz rację. Dopiero zaczynam dojrzewać do spotykania się z ludźmi.
Usiedli na kanapie przed nakrytym stolikiem. Dan z zapałem zabrał się do jedzenia ciepłych bułek.
– Mmmmm… – zamruczał. – Sama piekłaś? – Nie ukrywał zdziwienia.
Erika rzuciła mu kwaśne spojrzenie.
– A może? Nie musisz się tak dziwić. Ale rzeczywiście, to nie ja. Upiekła je teściowa, kiedy tu była.
– Tak podejrzewałem. Jak na ciebie są mało przypalone – drażnił się z nią Dan.
Erice nie udało się wymyślić żadnej riposty. Dan w zasadzie miał rację. Wypieki zupełnie jej nie wychodziły.
Rozmawiali chwilę o tym i owym. Wreszcie Erika podniosła się.
– Wyjrzę na chwilę, zobaczę, co u Mai.
Uchyliła drzwi i zajrzała do wózka. Dziwne. Musiała się zsunąć pod kołderkę. Ostrożnie poluzowała osłonę i podniosła kołderkę. Ogarnęło ją przerażenie. Mai nie było.
Martin usiadł i wtedy strzeliło mu w krzyżu. Uniósł ramiona wysoko nad głowę, żeby odciążyć kręgosłup. Podczas przeprowadzki nanosił się kartonów i mebli. Czuł się jak staruszek. Przydałoby się spędzić kilka godzin na siłowni, chociaż właściwie byłaby to musztarda po obiedzie. Pia mówiła, że podoba jej się, że jest wysoki i szczupły, więc nie widział powodu, żeby coś zmieniać. Ale krzyż bolał go jak cholera.
Musiał przyznać, że mieszkanie urządzili naprawdę ładnie. Pia decydowała, co gdzie postawić, i wyszło dużo lepiej niż w jego dotychczasowych, kawalerskich mieszkaniach. Żałował tylko, że nie udało mu się zachować więcej swoich rzeczy. Krytyczne spojrzenie Pii wytrzymała tylko wieża stereo, telewizor i regał Billy. Reszta trafiła do śmietnika. Najtrudniej było mu rozstać się ze starą skórzaną kanapą. Zawsze stała w salonie. Wprawdzie czasy jej świetności dawno minęły, ale te wspomnienia…
Może właśnie dlatego Pia tak zdecydowanie oznajmiła, że kanapę trzeba wyrzucić i kupić w Ikei nową, Tomelillę. Zgodziła się za to, żeby zatrzymali stary sosnowy stół kuchenny, ale od razu dokładnie przykryła go obrusem, co do centymetra.
Ale w końcu to drobiazgi, pojedyncze ziarenka piasku, które w żadnym wypadku nie mogą zakłócić pracy maszyny. Na razie Martin nie widział żadnych złych stron życia we dwoje. Uwielbiał wieczorne powroty do domu, do Pii, lubił leżeć na kanapie i gapić się na jakiś beznadziejny program w telewizji z Pią opierającą mu głowę na kolanach, kłaść się do nowego podwójnego łóżka i razem z nią zasypiać. Wszystko było tak piękne, jak sobie wymarzył. Koledzy uważali, że powinien żałować, że skończyła się era kawalerskich imprez, ale nie brakowało mu ich, tak jak nie brakowało mu kaca. Pia, cóż, Pia jest doskonała.
Wystarczy tych zachwytów, czas spoważnieć – zaczął szukać numeru Florinów. Miał nadzieję, że słuchawki nie podniesie ten straszny babsztyl. Matka Charlotte mogłaby służyć za wzór antypatycznej teściowej.
Na szczęście odebrała Charlotte. Martinowi serce drgnęło, kiedy usłyszał jej bezbarwny głos.
– Dzień dobry, mówi Martin Molin z komisariatu w Tanumshede.
– O co chodzi? – ostrożnie spytała Charlotte.
Martin zdawał sobie sprawę, że telefon z policji budzi w niej zarówno niepokój, jak i nadzieję, więc mówił szybko dalej:
– Chciałbym coś sprawdzić. Chodzi o to, że dostaliśmy informację, że Sarze ktoś groził dzień przed – Martin zaciął się – śmiercią.
– Groził? – zdziwiła się Charlotte. Martin wyobraził sobie jej zdumioną twarz. – Sara nic nie mówiła. Kto tak powiedział?
– Jej koleżanka, Frida.
– Dlaczego wcześniej nic nie powiedziała?
– Bo Sara kazała jej obiecać, że nie powie. To miała być tajemnica.
– Ale kto to był? – Charlotte jakby dopiero teraz oprzytomniała i była w stanie zadać dobre pytanie.
– Frida nie wie. Opisała go jako starego, siwego człowieka w czarnym ubraniu. Prawdopodobnie nazwał Sarę czarcim pomiotem. Czy znają państwo kogoś, kto odpowiadałby temu opisowi?
– Bez wątpienia – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby Charlotte. – Bez wątpienia.
Bóle nasiliły się w ostatnich dniach. Jakby głodne zwierzę darło go pazurami od środka.
Stig ostrożnie przewrócił się na bok. Żadna pozycja nie była wygodna. Bez względu na to, jak się ułożył, zawsze gdzieś bolało. Najbardziej w sercu. Coraz częściej myślał o Sarze. O tym, jak rozmawiali o różnych sprawach, długo i poważnie. Szkoła, koledzy, jej przemądrzałe rozważania o wszystkim. Pomyślał, że inni nie mieli czasu poznać jej od tej strony. Widzieli tylko, jak się zachowuje: że jest szorstka, głośna i uciążliwa dla otoczenia. A Sara buntowała się przeciwko temu i zachowywała jeszcze gorzej, awanturowała się, niszczyła różne rzeczy. Wpadła w błędne koło i nikt nie wiedział, jak je przerwać.
Spokój odnajdywała tylko u niego. Boleśnie odczuwał jej brak. Widział w tej małej tyle cech Lilian. Zwłaszcza siłę i determinację. Nawet kanciasty sposób bycia, za którym kryła się opiekuńczość i miłość.
Jakby czytając w jego myślach, Lilian wkroczyła do pokoju z tacą w ręku. Był tak pogrążony we wspomnieniach, że nie słyszał, jak wchodziła po schodach.
– Proszę bardzo, śniadanko. Kupiłam świeże bułki – zaszczebiotała. Na sam widok tacy Stigowi zrobiło się niedobrze.
– Nie jestem głodny – odparł, choć wiedział, że nie ma szans.
– Musisz jeść, jeśli masz wyzdrowieć – powiedziała Lilian mentorskim tonem pielęgniarki. – No już, pomogę ci.
Usiadła na brzegu łóżka i wzięła z tacy miseczkę ze zsiadłym mlekiem. Nabrała łyżkę, a Stig niechętnie otworzył usta. Pozwolił się karmić, choć zbierało mu się na wymioty. Wiedział, że Lilian chce dobrze i zasadniczo ma rację. Jeśli nie będzie jadł, nigdy nie wyzdrowieje.
– Jak się czujesz? – spytała, podsuwając mu bułkę z serem.
Przełknął i z wymuszonym uśmiechem powiedział:
– Chyba trochę lepiej. Całkiem nieźle spałem w nocy.
– I bardzo dobrze. – Lilian poklepała go po ręce. – Nie wolno igrać z własnym zdrowiem. Obiecaj, że powiesz, jeśli ci się pogorszy. Lennart był taki sam, uparty jak nie wiem co. Nie pozwalał się zbadać, a potem było za późno. Czasem się zastanawiam, czy jeszcze by żył, gdybym była bardziej stanowcza… – Lilian zastygła z łyżką w powietrzu i zapatrzyła się przed siebie.