Przyglądał się bezradnie, jak Asta się pakuje. Gdyby nie była tak pewna, że właśnie to chce zrobić, sam jego widok byłby dla niej takim zaskoczeniem, że z pewnością nie udałoby jej się spakować. Nigdy nie widziała, żeby Arne był bezradny. Gniew dodawał jej energii, pomagał układać ubrania w walizce, największej, jaką mieli. Nie wiedziała, jak ją wyniesie ani tym bardziej dokąd z nią pójdzie. To nieważne. Ani minuty dłużej nie zostanie z nim pod jednym dachem. W końcu spadły jej łuski z oczu. Już nie miała wątpliwości. Wcale nie jest tak, jak mówi Arne. Arne nie jest ani wszechmocny, ani doskonały. Jest człowiekiem słabym, żałosnym, czerpie przyjemność z poniżania innych. A jego wiara wcale nie jest taka głęboka. Nagle zobaczyła jasno i wyraźnie, że Słowo Boże nagina do swoich poglądów. Jeśli Bóg jest taki, jak mówi Arne, to ona ma go dość.
– Asta, nie rozumiem, dlaczego mi to robisz – mówił płaczliwym głosem, jak mały chłopiec. Nie chciało jej się odpowiadać. Stał w drzwiach i załamywał ręce. Asta wyjmowała swoje ubrania z szuflad i szaf, sztuka po sztuce. Już nie wróci. Będzie lepiej, jeśli od razu zabierze wszystko. – Gdzie ty się podziejesz? Przecież nie masz dokąd pójść!
Teraz już błagał. To, co się działo, było tak niezwykłe, że Astę przeszył dreszcz. Na szczęście podchodziła do życia praktycznie, nie rozpamiętywała straconych lat. Co było, to było, ale nie zamierza zmarnować ani jednego dnia z tych, które jej jeszcze pozostały.
Arne, widząc, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli i że może jej nie odzyskać, podniósł głos:
– Asta, dość tych głupstw. Natychmiast rozpakuj walizkę.
Na chwilę przerwała i rzuciła mu spojrzenie pełne gniewu i nienawiści. Podsumowała czterdzieści lat zniewolenia. Arne wzdrygnął się, a potem zgarbił pod tym spojrzeniem. Odezwał się ściszonym, żałosnym głosem człowieka, który wie, że na zawsze utracił władzę:
– Ja nie chciałem… Teraz już wiem, nie powinienem tak do niej mówić. Ale zupełnie nie okazywała szacunku, jeszcze zaczęła mi odpowiadać. I wtedy usłyszałem głos Boga, kazał mi wkroczyć i…
Asta przerwała mu szorstko:
– Arne Antonssonie. Bóg nigdy do ciebie nie przemówił i nie przemówi, bo jesteś na to za głupi, jesteś głuchy na jego głos. A co do tej twojej gadki, której słuchałam przez czterdzieści lat, że nie zostałeś pastorem, bo ojciec przepił pieniądze na twoją naukę, to powiem ci, że pieniądze były. Twoja matka trzymała je mocno w garści i nie pozwoliła ojcu przepić więcej, niż musiała. Przed śmiercią powiedziała mi, że nie chciała wyrzucać pieniędzy w błoto. Złośliwa była, ale i mądra. Wiedziała, że nie nadajesz się na pastora.
Arne z trudem łapał oddech. Bladł coraz bardziej. Wydawało się, że zaraz dostanie zawału. Asta czuła, że mimo woli mięknie. Ale Arne obrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Odetchnęła. Nie sprawiało jej przyjemności dobijanie go, ale nie miała wyboru.
27
Göteborg 1954
Nie mogła zrozumieć, jak to się dzieje, że wszystko robi źle. Znowu za karę musiała siedzieć w piwnicy. Pokaleczona pupa bolała jeszcze bardziej. Za szczególnie złe zachowanie matka biła ją końcem paska ze sprzączką. Gdyby jeszcze mogła zrozumieć, co w tym złego, że weźmie sobie jedno ciasteczko. Tak smacznie wyglądały i tyle ich kucharka upiekła… cóż to szkodzi, że jednego ubędzie. Matka bezbłędnie wyczuwała moment, gdy dobierała się do jakiegoś smakołyku. Zjawiała się bezszelestnie i można tylko było mieć nadzieję, że ma dobry dzień i kara nie będzie zbyt dotkliwa.
Dawniej, kiedy matka wymierzała karę, błagalnie patrzyła na ojca, ale zawsze odwracał wzrok i siadał z gazetą na werandzie. Potem już nawet nie liczyła na to, że jej pomoże.
Siedziała w piwnicy i trzęsła się z zimna i strachu. Słyszała jakieś szmery i wyobrażała sobie wielkie szczury i pająki. Widziała, jak podchodzą do niej coraz bliżej. Nie wiedziała, ile czasu minęło, od jak dawna siedzi w ciemnościach, ale coraz głośniejsze burczenie w brzuchu podpowiadało jej, że zapewne kilka godzin. Swoją drogą zawsze chciało jej się jeść i to dlatego matka tak jej pilnowała. Stale coś w niej wołało o jedzenie, zwłaszcza o ciastka i słodycze.
W ustach miała nieprzyjemny smak stęchłego proszku, który matka wciskała jej do ust, zanim ją zamknęła w piwnicy. Mówiła, że uczy ją pokory, że to dla jej dobra. Dziewczynka nie może być gruba, bo gdy dorośnie, żaden mężczyzna na nią nie spojrzy i zostanie sama.
Co w tym złego? Matka nigdy nie spojrzała na ojca przychylnie, nie cieszyły jej również komplementy i nadskakiwanie mężczyzn. Zawsze pełno się ich kręciło wokół jej szczupłej postaci. Już lepiej żyć samotnie niż w takim chłodzie jak jej rodzice. Może dlatego zawsze miała taki apetyt, zwłaszcza na słodycze. Może jadła i tyła, żeby łatwiej jej było znosić nieustanne zarzuty i bicie. Od dawna wiedziała, że nie potrafi sprostać oczekiwaniom matki, choć bardzo się starała. Robiła wszystko, co kazała, głodziła się, byle zgubić gromadzący się pod skórą tłuszcz, ale to nie pomagało.
Z czasem zrozumiała, kto jest winien. Matka wytłumaczyła jej, że jest taka surowa dlatego, że ojciec zbyt wiele od nich oczekuje. Początkowo dziwiła się, bo ojciec nigdy nie podnosił głosu. Wydawał się zbyt łagodny, żeby domagać się czegokolwiek. Ale im częściej matka to powtarzała, tym bardziej wierzyła.
W końcu znienawidziła ojca. Gdyby nie był taki złośliwy i paskudny, matka byłaby dla niej dobra. Nie musiałaby jej karcić i wszystko byłoby zupełnie inaczej. Przestałaby się objadać, byłaby szczupła i piękna jak matka, a ojciec byłby z nich dumny. Matka nie musiałaby wieczorami przychodzić ukradkiem do jej pokoju, płakać i szeptać do ucha, że ojciec ją dręczy. Opowiadała, jak jej ciężko, że musi ją karać. Mówiła do niej darling, zupełnie jak dawniej, a potem obiecywała, że kiedyś wszystko się zmieni. Mówiła, że człowiek robi tylko to, co musi. Obejmowała ją, co było tak niezwykłe, że sztywniała i nie była w stanie odwzajemnić uścisku. Z czasem jednak zaczęła tęsknić do chwil, gdy matka obejmowała ją i tuliła mokre od łez policzki do jej policzków. Czuła się wtedy potrzebna.
Siedząc w ciemnej piwnicy, coraz bardziej nienawidziła ojca. Za dnia ukrywała to, uśmiechała się i grzecznie dygała. Zachowywała pozory. W piwnicy mogła dać upust rosnącej nienawiści. Było jej z tym całkiem dobrze. Potwór nienawiści stał się starym dobrym przyjacielem, jedynym, jakiego miała.
– Możesz już wyjść.
Głos dobiegający z góry był ostry i zimny. Ukryła potwora. Niech siedzi w środku aż do następnej kary. Wtedy będzie mógł wyjść z kryjówki i jeszcze bardziej urosnąć.
Patrik miał właśnie zaprowadzić Kaja do pokoju przesłuchań, gdy zadzwonił telefon. Słuchał w milczeniu. Potem poszedł po Martina. Stanął przed drzwiami jego pokoju, ale przypomniał sobie, że Annika powiedziała, że pojechał do Fjällbacki. Trzeba będzie wziąć Göstę. Zaklął w duchu. Ernst nie wchodził w rachubę. Na samą myśl o nim Patrika dusiła wściekłość. Dla własnego dobra facet powinien trzymać się od niego jak najdalej.
Miał szczęście. Szedł do Gösty, gdy z recepcji doszedł go głos Martina. Ruszył szybkim krokiem.
– O, jesteś. Bardzo dobrze. Już myślałem, że nie zdążysz. Jedziemy, natychmiast.