Obmyślił plan i zachwyciła go jego genialna prostota: zatrzyma Morgana na przesłuchanie, szybko zmusi go, żeby się przyznał, i będzie miał mordercę. W dodatku pokaże Mellbergowi, że bierze sobie do serca słowa zwierzchnika, podczas gdy Hedström nie tylko jest niekompetentny, ale jeszcze podważa jego opinię. Wtedy na pewno mu się uda wrócić do łask.
Wstał i energicznie ruszył do drzwi. Czas pokazać, co to prawdziwie rzetelna robota. W korytarzu rozejrzał się, czy nikt nie widzi, że wychodzi. Droga wolna.
29
Göteborg 1957
Mary stała w strugach deszczu i nie czuła zupełnie nic. Ani nienawiści, ani radości. Tylko wszechogarniającą pustkę.
Mama stała koło niej i płakała, jeszcze bardziej elegancka niż zwykle. Do twarzy jej było w czarnym, żałobnym stroju. Wszyscy dostrzegli dramatyczny rys jej urody. Drżącą ręką upuściła samotną czerwoną różę na trumnę męża, a potem ze szlochem rzuciła się w objęcia Pera-Erika. Jego żona stała tuż za nim. Na jej pospolitej twarzy malowało się współczucie. Nie miała pojęcia, ile razy mąż uprawiał miłość z kobietą, która właśnie wypłakiwała się na jego ramieniu.
Mary patrzyła na to z bólem. Wolałaby, żeby to u niej matka szukała pocieszenia. Kolejny raz ją odtrąciła. Znów naszły ją wątpliwości. Odrzuciła je. Nie wolno tak myśleć, to byłby koniec wszystkiego.
Deszcz chłodził jej pozbawioną wyrazu twarz. Sztywna z zimna zbliżyła się do otwartego grobu i niezgrabnie chwyciła palcami różę. Tkwiący w środku potwór poruszył się. W milczeniu uniosła rękę nad błyszczącą w dole trumną. Patrzyła, jak jej palce wypuszczają kolczastą łodygę i kwiat nieznośnie powoli opada w dół. Wydawało jej się, że stuk łodygi o drewniane wieko trumny odbił się echem, ale nikt z uczestników pogrzebu chyba tego nie zauważył. Widocznie tylko jej w głowie zahuczało.
Po chwili, która jej wydała się wiecznością, poczuła, że ktoś lekko chwyta ją za łokieć. Żona Pera-Erika uśmiechnęła się do niej serdecznie i dała znak, że pora iść. Przed nimi szli pozostali żałobnicy z Agnes i Perem-Erikiem na czele. Per-Erik obejmował ramieniem jej matkę.
Rzuciła okiem na idącą obok kobietę. Dziwiła się, jak może być tak niemądra i naiwna, jak może nie widzieć, jak między parą idącą przed nimi iskrzy. Miała dopiero trzynaście lat, ale było to dla niej równie oczywiste jak to, że pada deszcz. Głupia kobieta, wkrótce się przekona, jak się sprawy mają.
Czasem Mary czuła się zbyt dojrzała jak na swój wiek. Na ludzką głupotę odpowiadała pogardą, niezwykłą u nastolatki. W końcu miała doskonałą nauczycielkę. Mama nauczyła ją wszystkiego, przede wszystkim, że każdy pilnuje tylko własnego nosa i sama musi się postarać, żeby dostać od życia to, czego chce. Wpoiła jej, że nic nie może jej stanąć na przeszkodzie. Mary była pojętną uczennicą. Czuła się teraz mądra i doświadczona, zasługiwała na szacunek matki. Przecież udowodniła, że jest zdolna do największych poświęceń. Wiedziała, że matka odpłaci jej za tę miłość z nawiązką. Już nigdy nie będzie musiała siedzieć w ciemnościach piwnicy i czuć, jak panoszy się w niej potwór.
Kątem oka dostrzegła, że żona Pera-Erika przygląda jej się z troską. Uzmysłowiła sobie, że uśmiecha się szeroko, i szybko spoważniała. Mama zawsze powtarza, że trzeba zachowywać pozory. A mama zawsze ma rację.
Sygnał karetki był bardzo głośny i słychać go było z daleka. Stig chciał usiąść i zaprotestować, zażądać, żeby zawrócili i odwieźli go z powrotem do domu. Ale ciało już go nie słuchało. Gdy próbował mówić, z jego ust wydobywał się tylko charkot. Widział zaniepokojoną twarz Lilian.
– Ćśśś… nic nie mów. Oszczędzaj siły. Zaraz będziemy na miejscu, w Uddevalli.
Przestał stawiać opór, nie miał siły. Bolało go znacznie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Wszystko stało się tak szybko. Rano czuł się całkiem nieźle, nawet trochę zjadł. Ale ból przypomniał o sobie. Zaczął się nasilać, a w końcu stał się nie do zniesienia. Gdy Lilian przyszła do niego z przedpołudniową herbatą, z przerażenia aż upuściła tacę. Stig już nie był w stanie mówić. Wtedy się zaczęło. Przyjechała karetka na sygnale, usłyszał ciężkie kroki na schodach, ostrożnie ułożyli go na noszach, a potem wstawili do samochodu. Jechali bardzo szybko, ale tego już nie do końca był świadom.
Strach przed szpitalem był chyba gorszy od bólu. Stale miał przed oczami swego ojca na szpitalnym łóżku, skulonego, wynędzniałego, jakże innego od hałaśliwego, wesołego mężczyzny, który wysoko podrzucał do góry swego synka, a potem, gdy już podrósł, siłował się z nim dla żartu. Wiedział, że skoro znalazł się w szpitalu, to znaczy, że umiera. To tylko kwestia czasu.
Chciał podnieść rękę i pogłaskać Lilian po policzku. Krótko byli ze sobą. Prawda, dochodziło między nimi do nieporozumień, był nawet poważny kryzys i zastanawiał się nad rozstaniem, ale udało im się porozumieć. Teraz Lilian musi sobie znaleźć kogoś innego, z kimś innym będzie się starzeć.
Będzie mu brakowało Charlotte i jej dzieci. Dziecka, poprawił się, i w okolicy serca poczuł inny ból, nie fizyczny. Niezłomnie wierzył w życie po śmierci. Uważał, że to jedyna dobra strona tego, co się stało. Wierzył, że w innym, lepszym świecie spotka Sarę i dowie się, co właściwie się wydarzyło tamtego ranka.
Na policzku poczuł dłoń Lilian. Tracił przytomność i przyjmował to z wdzięcznością. Zamknął oczy. Cudownie będzie nie czuć bólu.
Ernst, smagany silnym wiatrem, zmierzał do domku Morgana. Po drodze jego entuzjazm nieco osłabł, ale teraz obudził się na nowo. Miał zdobycz w zasięgu ręki.
Zapukał energicznie i po krótkiej chwili usłyszał kroki. Ukazała się chuda twarz Morgana. Tym swoim dziwnym, monotonnym tonem zapytał:
– Czego chcesz?
Ernst był tak zaskoczony jego bezpośredniością, że musiał zebrać myśli. Po chwili odparł:
– Pojedziesz ze mną na komisariat.
– Dlaczego? – spytał Morgan. Ernst się rozzłościł. Co za dziwak!
– Musimy pogadać.
– Zabraliście moje komputery. Nie mam komputerów. Zabraliście mi – powtarzał jednostajnym głosem Morgan. Ernst dostrzegł szansę.
– Właśnie dlatego musisz jechać. Chcemy ci oddać komputery. Już zrobiliśmy, co trzeba. – Ernst był dumny ze swojej pomysłowości.
– To dlaczego nie przywieźliście ich z powrotem? Przecież zabraliście je stąd.
– Chcesz te swoje komputery czy nie? – Ernstowi kończyła się cierpliwość.
Morgan wahał się, rozważał wszystkie za i przeciw. W końcu perspektywa odzyskania komputerów przeważyła nad obawą przed wyprawą w nieznane.
– Pojadę z tobą. Żeby odebrać komputery.
– Fajnie, dobry chłopak – odrzekł Ernst z zadowoleniem. Morgan poszedł po kurtkę.
Przez całą drogę milczeli. Morgan patrzył przez szybę po swojej stronie. Ernst nie widział potrzeby, żeby podtrzymywać rozmowę, oszczędzał siły na przesłuchanie. Weźmie tego głupka na spytki, na pewno się rozgada.
Kiedy dotarli na miejsce, Ernst musiał rozwiązać kolejny problem: jak wprowadzić Morgana, żeby nikt go nie zauważył. Nie mógł dopuścić, żeby coś mu przeszkodziło w realizacji tak sprytnego planu. Wpadł na świetny pomysł. Zadzwonił z komórki do recepcji i zmienionym głosem oznajmił Annice, że przywiózł paczkę i czeka przed tylnym wejściem. Odczekał chwilę, mocno trzymając Morgana, a potem prędko pobiegł do głównego wejścia, w nadziei, że Annika tymczasem poszła na tyły. Udało się. W dyżurce nikogo nie było. Szybko przeciągnął Morgana przed recepcją i weszli do najbliższego pokoju przesłuchań. Zamknął drzwi na klucz, uśmiechnął się zwycięsko i kazał Morganowi usiąść. Ktoś zostawił półotwarte okno, żeby się wietrzyło. Jedno skrzydło pod naporem wiatru uderzało o futrynę, ale Ernst nie zwracał na to uwagi. Chciał jak najprędzej przystąpić do przesłuchania, zanim ktoś tu zajrzy.