Выбрать главу

Uśmiechała się. Nie pozwoli, żeby ktoś, kto ją zdradził, pozostał bezkarny.

Anna obudziła się z wciąż tym samym poczuciem beznadziei. Już nie pamiętała, kiedy udało jej się przespać całą noc. Leżąc w ciemnościach, nieustannie zastanawiała się, jak razem z dziećmi wydostać się z pułapki, w którą sama się wpędziła.

Lucas spokojnie spał obok. Czasem odwracał się we śnie i obejmował ją ramieniem, a ona musiała zaciskać zęby, żeby ze wstrętem nie wyskoczyć z łóżka. Nie chciała się narażać na to, co w pewnością by wtedy nastąpiło.

Miała wrażenie, jakby w ostatnich dniach wszystko przyspieszyło. Coraz częściej wpadał w furię. Zupełnie jakby wpadli w spiralę, która kręci się coraz szybciej i, jak świder, wbija coraz głębiej. Ocaleć może tylko jedno z nich dwojga, nie wiadomo tylko które. Już nie mogli żyć oboje. Kiedyś czytała o teorii, że gdzieś istnieje druga, równoległa Ziemia, na której każde stworzenie ma swego bliźniaka. Jeśli się spotkają, obaj natychmiast zginą. Właśnie tak wyglądała jej relacja z Lucasem, tyle że ich wzajemne unicestwianie się trwało dłużej i było znacznie boleśniejsze.

Od wielu dni nie wychodzili z domu.

Anna usłyszała głos Adriana dochodzący z materaca leżącego w rogu pokoju i cichutko wstała, żeby go wziąć na ręce. Lepiej nie budzić Lucasa.

Poszła z nim do kuchni i zaczęła szykować śniadanie. Lucas ostatnio prawie nic nie jadł i schudł tak, że ubranie na nim wisiało, ale i tak domagał się trzech posiłków dziennie o stałych, wyznaczonych porach.

Adrian się mazał, nie chciał usiąść na swoim krzesełku. Próbowała go uciszyć, ale był w paskudnym nastroju. On też bardzo źle sypiał, nękały go koszmary. Zachowywał się coraz głośniej. Nic nie pomagało. Anna z przerażeniem usłyszała, że Lucas kręci się po pokoju. W tym momencie zawołała ją jeszcze Emma. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać, ale wiedziała, że to nic nie da. Musi być twarda, a w każdym razie musi chronić dzieci.

What the fuck is going on here![8] – Lucas stanął w drzwiach, znów z tym dziwnym wyrazem oczu: pustki, szaleństwa, chłodu. Anna wiedziała, że to zapowiedź tego, co nieuchronne. – Can’t you get your children to shut the fuck up?[9] – Jego głos nie brzmiał groźnie. Brzmiał niemal przyjaźnie. I właśnie tego tonu bała się najbardziej.

– Robię, co mogę – odpowiedziała piskliwym głosem, po szwedzku.

Siedzący na krzesełku Adrian wpadł w histerię. Zaczął głośno krzyczeć i walić łyżką w stół.

– Nie jeść! Nie jeść! – powtarzał raz za razem.

Anna desperacko starała się go uciszyć, ale nakręcił się tak, że nie mógł przestać.

– Nie musisz jeść. Nie musisz – powiedziała uspokajająco i zaczęła go wyjmować z krzesełka.

He’s gonna eat the bloody food[10] – powiedział spokojnie Lucas. Anna zadrżała. Adrian zaczął wierzgać, bo wbrew obietnicy nie postawiła go na podłodze, tylko próbowała zmusić, żeby znów usiadł na krześle.

– Nie jeść, nie jeść! – krzyczał pełnym głosem. Anna musiała go przytrzymać siłą.

Lucas z zawziętą determinacją wziął ze stołu kromkę chleba. Jedną rękę przytrzymywał Adrianowi głowę, drugą zaczął mu wciskać chleb do ust. Mały machał rękami, najpierw ze złości, potem ze strachu. Zaczął się dusić, chleb zatkał mu gardło.

Anna przez chwilę stała jak sparaliżowana, ale nagle obudził się w niej instynkt macierzyński. Strach przed Lucasem znikł. Myślała tylko o tym, że musi ratować swoje dziecko. W przypływie gniewu warknęła na Lucasa, odepchnęła go i wydłubała Adrianowi chleb z ust. Łzy płynęły mu po policzkach. Anna odwróciła się do Lucasa.

Spirala wirowała coraz szybciej, wciągając ich coraz głębiej w otchłań.

Mellberg obudził się rano z nieprzyjemnym uczuciem. W nocy kilka razy budziły go koszmary. Za każdym razem śniło mu się, że został zwyczajnie i po prostu wylany. To nie może się zdarzyć. Musi znaleźć sposób, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność za ten nieszczęsny wypadek. Przede wszystkim trzeba wyrzucić Ernsta. Tym razem nie ma wyjścia. Zdawał sobie sprawę, że dotychczas był wobec niego zbyt pobłażliwy. Po prostu czuł, że łączy ich duchowe pokrewieństwo. A na pewno miał z nim więcej wspólnego niż z tamtymi ofermami. Tyle że w odróżnieniu od niego Ernst wykazał się wręcz katastrofalnym brakiem rozsądku. Dlatego musiało się tak skończyć. Popełnił kardynalny błąd. Mellberg myślał, że jest mądrzejszy.

Westchnął i spuścił nogi na podłogę. Zawsze sypiał w kalesonach. Sięgnął ręką pod brzuszysko, do rozporka, żeby poprawić to, co mu się przekrzywiło, kiedy spał. Spojrzał na zegarek. Dochodzi dziewiąta. Późno, ale wyszli z komisariatu dopiero koło ósmej wieczorem. Trzeba było dokładnie zbadać wszystkie okoliczności wypadku. Już zaczął opracowywać raport dla przełożonych. Rozmyślał nad poszczególnymi sformułowaniami. Chodziło o to, żeby powiedzieć tylko to, co niezbędne, i uniknąć gafy. Hasło dnia: zminimalizować straty.

Wszedł do dużego pokoju i z zachwytem spojrzał na Simona. Spał na wznak na kanapie, z otwartymi ustami, i chrapał. Jedna noga zwisała nad podłogą. Kołdra mu się zsunęła i Mellberg mógł z dumą stwierdzić, że przekazał synowi swoje cechy. Simon to nie jakaś chuda niedojda, lecz mocno zbudowany młody człowiek. Na pewno pójdzie w ślady ojca, niech się tylko weźmie w garść.

Trącił go palcem u nogi.

– Simon, pora wstawać.

Chłopak jakby nie słyszał. Obrócił się na bok, twarzą w stronę oparcia kanapy.

Mellberg nie przestawał go trącać. Sam czasem lubił sobie pospać, ale to przecież nie wczasy.

– Słuchaj no, wstawaj, mówię do ciebie.

Nadal nic. Mellberg westchnął. Trzeba użyć ciężkiej artylerii.

Poszedł do kuchni, odkręcił kran, poczekał, aż woda zrobi się lodowata, nalał do dzbanka i spokojnie wrócił do pokoju. Następnie z uśmiechem na ustach wylał ją na nieosłonięty tors syna. Stało się to, czego oczekiwał.

– Kurwa, co jest! – wrzasnął Simon i w jednej chwili zerwał się na nogi. Dygocąc z zimna, złapał leżący na podłodze ręcznik i zaczął się wycierać.

– O co ci chodzi? – spytał kwaśno, wciągając koszulkę z trupią czaszką i nazwą jakiegoś zespołu hardrockowego.

– Za pięć minut śniadanie – powiedział Mellberg i pogwizdując, poszedł do kuchni. Na krótką chwilę zapomniał o problemach. Cieszył się na to, co będą razem robić. Wobec braku pornoklubów i salonów gry trzeba się zadowolić tym, co jest. W Tanumshede jest muzeum rysunków naskalnych. Wyryte w kamieniach esy-floresy nie interesowały go specjalnie. Chodziło tylko o to, żeby mogli coś robić razem. Postanowił, że to będzie nić, która ich połączy. Koniec z grami telewizyjnymi dniami i nocami, koniec z telewizją do późna. Wszystko to uniemożliwia komunikację. Będą razem jeść obiady i rozmawiać, wieczorem mogą rozegrać partyjkę monopolu.

Przy śniadaniu z wielkim entuzjazmem przedstawił plan Simonowi. Był zawiedziony jego reakcją. Musiał to przyznać. Tak się starał, robił wszystko, żeby mogli się bliżej poznać. Odłożył na bok to, co jego samego interesowało, był nawet gotów poświęcić się i iść z nim do muzeum. A Simon, zamiast podziękować, gapi się w talerz płatków. Rozpuszczony jak dziadowski bicz. W samą porę matka wysłała go do ojca. Wreszcie nabierze ogłady.