– To, co pani robi, jest absolutnie niewybaczalne. Może pani dać córce szansę, żeby mogła zamknąć tę sprawę, ale pani odmawia. To nie tylko niewybaczalne, to po prostu nieludzkie.
Poprosił Göstę, żeby odprowadził Lilian do celi. Nie mógł już na nią patrzeć. Miał wrażenie, że widzi przed sobą samo zło.
– Cholerne baby, ciągle je człowiekowi narzucają – mruczał Mellberg. – Nawet w pracy nie ma spokoju. Nie rozumiem, po co te parytety. Głupi byłem. Myślałem, że sam sobie dobiorę pracowników, ale nie, przysyłają mi jakąś babę, co ledwie włożyła na grzbiet mundur i nauczyła się zapinać guziki. Czy to jest w porządku?
Simon nie odpowiadał, patrzył w talerz.
Zwykle Mellberg nie jadał obiadów w domu, ale postanowił, że będzie to kolejny etap projektu ojciec i syn. Tak się starał. Przygotował nawet warzywa, chociaż zazwyczaj nie trzymał nic takiego w lodówce. Z irytacją zauważył, że Simon nie ruszył ani ogórka, ani pomidorów. Ograniczył się do makaronu i klopsików, na które wylał ogromne ilości keczupu. Niech mu będzie, keczup to w końcu też pomidory.
Postanowił zmienić temat, bo poczuł, że skoczyło mu ciśnienie. Przeszedł do przyszłości syna.
– No więc? Zastanowiłeś się, czy chcesz iść do pracy? Jeżeli uważasz, że liceum nic ci nie da, załatwię ci jakąś robotę. Nie każdy ma dryg do nauki, ale jeśli jesteś choć w połowie tak praktyczny jak twój stary… – zarechotał.
Inny rodzic, z tych nieudolnych, martwiłby się, że syn nie ma żadnego pomysłu na życie, ale Mellberg był optymistą. To chwilowy dołek, nie ma się czym przejmować. Zastanawiał się, co woli: żeby został adwokatem czy lekarzem. Zdecydował, że adwokatem. Lekarze już nie zarabiają tak dobrze. Zanim mu się uda pchnąć chłopaka w tym kierunku, musi się trochę cofnąć, zapewnić mu swobodę ruchów. Może jak pozna trudy życia, to pójdzie po rozum do głowy? Wprawdzie matka Simona poinformowała go, że chłopak ma pały prawie ze wszystkich przedmiotów, co rzecz jasna było pewnym utrudnieniem, ale Mellberg myślał pozytywnie. Po prostu dom nie zapewnił mu wystarczającego wsparcia. Bo przecież inteligencji mu nie brak. Chyba że matka natura zrobiła im kawał.
Simon leniwie jadł klopsiki i nawet nie próbował odpowiedzieć.
– Co powiesz na to, żeby pójść do pracy? – powtórzył Mellberg z rosnącą irytacją. Stara się jakoś z nim porozumieć, a jemu nie chce się nawet ust otworzyć.
Simon chwilę milczał, a potem, wciąż przeżuwając, powiedział:
– Nie, nie wydaje mi się.
– Jak to nie wydaje ci się? – wybuchnął Mellberg. – A co ci się wydaje? Że będziesz u mnie mieszkał, jadł i obijał się całymi dniami? To ci się wydaje?
Simon nawet nie mrugnął.
– Nie, wrócę do matki.
Mellberg poczuł się tak, jakby go zdzielono obuchem. Dziwne, jakby serce go zabolało.
– Wrócisz do matki? – powtórzył głupio, jakby nie wierzył własnym uszom. Rzeczywiście, tej możliwości w ogóle nie wziął pod uwagę. – Myślałem, że ci u niej było źle. Że nienawidzisz tej jędzy, tak mi powiedziałeś, jak przyjechałeś.
– E tam, matka jest w porządku – odparł Simon, patrząc w okno.
– A ja? – płaczliwie spytał Mellberg. Nie potrafił ukryć rozczarowania. Żałował, że był tak surowy. Może chłopak nie musi od razu iść do roboty. Jeszcze zdąży się napracować. Jak teraz trochę zwolni, to świat się nie zawali.
Przedstawił synowi swój nowy punkt widzenia, ale rezultat nie był zadowalający.
– Nie o to chodzi, matka na pewno też pogoni mnie do roboty. Chodzi o kumpli. W domu mam kumpli, a tu nie znam żywej duszy, no i… – nie dokończył.
– A to, co robiliśmy razem, we dwóch… – powiedział Mellberg. – Wiesz, jak ojciec z synem. Myślałem, że pasuje ci spędzić trochę czasu ze swoim starym. Poznać ojca i tak dalej. – Mellberg szukał argumentów. Nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że zaledwie dwa tygodnie wcześniej tak strasznie się bał spotkania z synem. To prawda, od czasu do czasu złościł się na niego, ale mimo wszystko… Pierwszy raz w życiu wracał do domu z uczuciem radosnego oczekiwania. Teraz to się skończy.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Jesteś w porzo, zresztą nie chodzi o ciebie. W ogóle nie miało tak być, żebym się tu przeprowadzał. Matka tylko tak mówi, jak się wścieknie. Przedtem wysyłała mnie do babci, ale odkąd babcia zachorowała, pewnie nie wiedziała, co ze mną zrobić. Wczoraj z nią pogadałem. Już się uspokoiła i chce, żebym wracał. Jutro jadę, tym o dziewiątej – powiedział, nie patrząc na Mellberga. Po chwili podniósł na niego wzrok. – A tak w ogóle to fajnie było. Mówię szczerze. Jesteś równy gość, starałeś się i tak dalej. Jeśli się zgodzisz, to jeszcze przyjadę. Zgadzasz się – zawahał się, a potem dodał – tato?
Mellbergowi zrobiło się ciepło na sercu. Pierwszy raz go tak nazwał. Cholera, pierwszy raz.
Teraz łatwiej mu było przyjąć do wiadomości, że Simon wyjeżdża. Przecież jeszcze przyjedzie. Do taty.
To była najcięższa chwila w całym ich życiu. Zamykała pewien etap, a jednocześnie umożliwiała zbudowanie fundamentu pod nowy. Gdy białą trumienkę spuszczano do grobu, mocno się do siebie przytulili. Nic już nie będzie trudniejsze od ostatniego pożegnania Sary.
Postanowili, że będą sami. Nabożeństwo było krótkie, tylko pastor i oni. Stali teraz sami przy grobie. Pastor wypowiedział tradycyjną formułę i oddalił się. Rzucili do grobu jedną jedyną różę. Wyraźnie odcinała się od bieli trumny. Sara najbardziej lubiła róż. Pewnie dlatego, że gryzł się z jej rudymi włosami. Nie lubiła prostych dróg.
Charlotte tak bardzo nienawidziła matki, a jednocześnie było jej wstyd, że to uczucie jest tak silne, nawet teraz, na tym cichym cmentarzu. Może czas to złagodzi. Kątem oka spojrzała na świeży kopczyk ziemi na grobie ojca. Został pochowany po raz drugi i wtedy zwątpiła, czy kiedykolwiek przestanie odczuwać gniew i żal.
Lilian odebrała jej nie tylko Sarę, ale i ojca. Nigdy jej tego nie wybaczy. Czy to w ogóle możliwe? Ksiądz mówił o przebaczeniu, które łagodzi ból. Ale jak wybaczyć potworowi? Charlotte nie rozumiała, jak matka mogła zrobić coś tak potwornego. Bezsens tej zbrodni pogłębiał jeszcze złość i ból. Czy matka zwariowała, czy też działała w zgodzie z jakąś własną pokrętną logiką? Świadomość, że nigdy się tego nie dowie, czyniła stratę jeszcze dotkliwszą. Gdyby mogła, wydarłaby jej z gardła odpowiedź.
Wśród kwiatów przysłanych do kościoła przez sąsiadów chcących im okazać współczucie były dwa małe wieńce. Jeden od babci, matki Niclasa. W kościele leżał obok trumny, a teraz na grobie. Asta zadzwoniła z pytaniem, czy może przyjść na pogrzeb. Nie zgodzili się, tłumacząc, że chcą być sami, ale spytali, czy w czasie pogrzebu mogłaby popilnować Albina. Asta ogromnie się ucieszyła.
Drugi wieniec przysłała babcia Charlotte. Charlotte nie wiedziała dlaczego, ale nie pozwoliła położyć go obok trumny. Kazała wyrzucić. Zawsze jej się wydawało, że Lilian jest zbyt podobna do swojej matki. Instynkt podpowiadał jej, że właśnie ona jest źródłem całego zła.
Charlotte i Niclas długo stali objęci nad grobem. Milczeli. A potem wolno odeszli. Charlotte na chwilę przystanęła przy grobie ojca. Lekko skinęła głową na pożegnanie. Drugi raz.
Zamknięta w niewielkiej celi po raz pierwszy od lat poczuła się, o dziwo, bezpiecznie. Leżała na boku na wąskiej pryczy. Oddychała spokojnie. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego przesłuchujący ją policjanci tak się denerwują. Jakie to ma znaczenie, dlaczego to zrobiła? Liczą się tylko konsekwencje, skutki czynów. Zawsze tak było, a oni chcą wiedzieć, co ją do tego skłoniło, dlaczego, jaka w tym logika, jaka prawda.