Выбрать главу

Mogłaby im opowiedzieć o piwnicy. O ciężkim i słodkim zapachu perfum matki. O jej uwodzicielskim głosie, gdy mówiła do niej darling. Mogłaby opowiedzieć o cierpkim smaku w ustach i potworze tkwiącym w jej wnętrzu, zawsze czujnym, gotowym do skoku. Przede wszystkim zaś o tym, jak rękami trzęsącymi się z nienawiści, bo nie ze strachu, ostrożnie wsypywała ojcu truciznę do herbaty, a potem starannie mieszała, pilnując, żeby rozpuściła się w gorącym napoju. Ojciec na szczęście mocno słodził herbatę.

To była pierwsza lekcja. Nie wierzyć w obietnice. Przecież matka obiecywała, że wszystko będzie inaczej. Jeśli ojciec zniknie, zaczną nowe życie. Będą sobie bliskie. Nie będzie już piwnicy ani strachu. Matka będzie ją tulić, pieścić, mówić do niej darling. Nikt i nic między nimi nie stanie. Niestety obietnice tak samo łatwo się łamie, jak składa. Nauczyła się tego i nigdy nie zapomniała. Czasami przychodziło jej do głowy, że to, co matka mówiła o ojcu, nie było prawdą. Odsuwała tę myśl, nie chciała jej brać pod uwagę.

Druga ważna lekcja: nie może dopuścić, żeby została sama. Nikomu nie może pozwolić, żeby ją opuścił. Ojciec ją opuścił, matka też. Później porzucały ją kolejne rodziny zastępcze, które przekazywały ją sobie jak pozbawiony duszy przedmiot, co wyrażało się choćby całkowitym brakiem zainteresowania.

Kiedy odwiedziła matkę w Hinseberg, już wiedziała, co zrobi. Zacznie nowe życie, sama będzie decydować o swoim losie. Pierwszym krokiem była zmiana imienia. Już nigdy nie chciała słyszeć tego, które sączyło się z ust matki jak trucizna. „Mary. Maaryyy” Odbijało się echem od ścian ciemnej piwnicy. Kuliła się ze strachu, chciała być jak najmniejsza.

Wybrała Lilian, bo brzmiało zupełnie inaczej niż Mary. Jak kwiat, kruchy i delikatny, a jednocześnie mocny i giętki.

Ciężko się napracowała nad zmianą wyglądu. Poddała się iście wojskowej dyscyplinie. Odmawiała sobie wszystkiego, czym dotąd się objadała. Traciła kilogramy w niebywałym tempie, aż otyłość stała się tylko wspomnieniem. Już nigdy nie pozwoliła sobie utyć. Pilnowała wagi i gardziła ludźmi bez charakteru, takimi jak Charlotte. Na jej nadwagę patrzyła z obrzydzeniem. Przypominała jej czasy, o których wolała nie pamiętać. Fałdy trzęsącego się tłuszczu doprowadzały ją do furii. Musiała się powstrzymywać, żeby nie drzeć pazurami ciała córki.

Z szyderstwem w głosie pytali, czy jest zawiedziona, że Stig przeżył. Nie odpowiedziała. Sama nie wiedziała. Nie planowała tego. Tak wyszło. Wszystko zaczęło się od Lennarta. Zaczął mówić, że lepiej się rozejść, bo zauważył, że odkąd Charlotte wyprowadziła się z domu, prawie nic ich już nie łączy. Sama nie wiedziała, czy już wtedy postanowiła, że Lennart musi umrzeć. Po prostu zrobiła to, co było jej pisane. Puszkę z trucizną znalazła, gdy kupili dom, i nie umiałaby powiedzieć, dlaczego jej nie wyrzuciła. Może jednak wiedziała, że kiedyś się przyda.

Lennart nie miał zwyczaju działać pochopnie. Domyślała się więc, że minie jakiś czas, zanim się wyprowadzi. Zaczęła od niewielkich dawek, żeby nie umarł od razu, ale dostatecznie dużych, żeby porządnie się rozchorował. Trucizna wyniszczała jego organizm powoli. Lubiła go pielęgnować. Już nie było mowy o separacji. Patrzył na nią z wdzięcznością, gdy go karmiła, przebierała i ocierała pot z czoła.

Od czasu do czasu czuła niespokojne poruszenia tkwiącego w jej wnętrzu potwora.

Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogą ją przyłapać. Wszystko odbywało się naturalnie, wynikało jedno z drugiego. Kiedy u Lennarta zdiagnozowano zespół Guillaina-Barrégo, uznała to za znak, że wszystko jest jak trzeba. Postąpiła zgodnie ze swoim przeznaczeniem.

W końcu Lennart i tak ją opuścił, ale na jej warunkach. Nadal obowiązywała przysięga, którą sama sobie złożyła: nie pozwoli, żeby ktokolwiek ją porzucił.

Potem poznała Stiga. Okazywał jej tyle oddania i tak bardzo jej ufał, że była przekonana, że nigdy nie przyjdzie mu do głowy ją zostawić. Wszystko robił tak, jak chciała. Zgodził się nawet zamieszkać w tym samym domu, w którym mieszkała z Lennartem. Mówiła, że to dla niej ważne. Dom był jej własnością, kupiła go za pieniądze ze sprzedaży innego domu, tego, w którym mieszkała przed zamążpójściem. Tamten zapisała jej matka. Musiała go z żalem sprzedać, bo był za mały. Nie pomieściliby się. Potem żałowała i dom w Sälvik zawsze uważała za gorszy. Ale w końcu należał do niej. Stig to rozumiał.

Z biegiem lat zaczęła dostrzegać jego narastające niezadowolenie. Wciąż się okazywało, że nie spełnia niczyich oczekiwań. Wszyscy chcieli czegoś innego, lepszego. Nawet Stig. Gdy zaczął przebąkiwać, że się od siebie oddalają i trzeba będzie się rozstać, nawet nie musiała podejmować decyzji. Zrobiła to, co było tak oczywistym następstwem tych słów jak to, że po poniedziałku następuje wtorek. Równie oczywiste było, że, jak przedtem Lennart, tak teraz on będzie całkowicie zdany na nią, a ona będzie go pielęgnowała, dbała o niego i kochała. Był jej bardzo wdzięczny za wszystko, co dla niego robiła. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że rozstanie jest nieuniknione, ale co z tego, skoro to ona decyduje, kiedy to nastąpi.

Obróciła się na drugi bok i podłożyła ręce pod głowę. Wpatrywała się w ścianę i widziała tylko przeszłość. Nie teraźniejszość. Nie przyszłość. Liczył się tylko czas przeszły.

Kiedy ją przesłuchiwali, zauważyła, że patrzą na nią z odrazą. Nie rozumieją, że Sara była niemożliwym, nieokiełznanym bachorem, że nie szanowała nikogo. Jej samej oczy otworzyły się dopiero, gdy Charlotte i Niclas się do niej wprowadzili. Wtedy przekonała się, ile zła jest w tej małej. Był to dla niej szok. Potem dojrzała w tym przekleństwo losu. Uznała, że Sara jest podobna do jej matki. Nie z wyglądu, ale spojrzenie ma to samo. W jej oczach widziała to samo zło co u matki. Po latach zrozumiała, że matka jest złym człowiekiem. Z przyjemnością obserwowała, jak się łamie pod ciężarem lat. Umieściła ją niedaleko, bynajmniej nie po to, żeby ją odwiedzać, lecz żeby jej tego odmawiać. Matka bardzo na nią czekała, więc Lilian odmawiała i miała poczucie, że kontroluje sytuację. Nic jej tak nie cieszyło jak świadomość, że matka jest blisko, a przecież tak daleko, i rozkłada się od środka.

Matka była złym człowiekiem, tak samo Sara. Widziała, jak rozbija rodzinę, niszczy małżeństwo Niclasa i Charlotte. Ataki furii, żądania, żeby się nią zajmować, wszystko to było tak męczące, że z pewnością doprowadziłoby do rozwodu. A do tego Lilian nie zamierzała dopuścić. Bez Niclasa Charlotte byłaby niczym. Byłaby tylko samotną matką, otyłą, bez wykształcenia, niezasługującą na szacunek, który należy się ludziom sukcesu. Wielu ludzi z pokolenia Charlotte uznałoby takie rozumowanie za anachronizm. Powiedzieliby, że w dzisiejszych czasach o awansie społecznym nie decyduje małżeństwo. Ale Lilian wiedziała swoje. Podobało jej się, że dla jej znajomych pozycja społeczna wciąż się liczy. Wiedziała, że kiedy ludzie o niej mówią, często dodają: Lilian Florin, no wiesz, teściowa doktora. Dzięki temu ją szanowano, a Sara była na najlepszej drodze, żeby to zniszczyć.

Dlatego to zrobiła. Wymagała tego sytuacja. Wykorzystała moment, kiedy Sara wróciła do domu po czapkę. Nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego zrobiła to właśnie wtedy. Po prostu nadarzyła się okazja. Stig spał głęboko po zażyciu tabletek nasennych i nie obudziłby się, nawet gdyby w domu wybuchła bomba, a Charlotte, znokautowana przez migrenę, leżała w suterenie, do której z zewnątrz nie docierało zbyt wiele dźwięków. Albin spał, Niclas był w pracy.