Poszło łatwiej, niż sądziła. Sara uznała, że kąpiel w ubraniu to fajna zabawa. Wprawdzie broniła się, gdy wciskała jej do ust pokorę, ale nie miała dość siły. Przytrzymanie głowy pod wodą nie było dla Lilian żadnym problemem. Jedyna trudność wiązała się z koniecznością wrzucenia ciała do morza – tak, żeby nikt nie zauważył. Ale Lilian wierzyła, że musi się udać, że los jej sprzyja. Okryła Sarę kocem, wzięła na ręce, wrzuciła do wody i upewniła się, że ciało poszło na dno. Zajęło jej to zaledwie kilka minut. Zgodnie z przewidywaniami los jej sprzyjał. Nikt niczego nie zauważył.
Wszystko inne zrobiła pod wpływem impulsu. Kiedy policja zaczęła węszyć wokół Niclasa, uznała, że tylko ona może go uratować. Musiała mu zapewnić alibi, a przypadek zrządził, że natknęła się na dziecko śpiące w wózku przed sklepem żelaznym. Jak można tak nieodpowiedzialnie zostawić małe dziecko. Jego matka naprawdę zasłużyła na nauczkę. Upewniła się, że Niclas jest w pracy. Wiedziała, że w tej sytuacji policja będzie musiała go skreślić z listy podejrzanych.
Atak na Maję też miał być nauczką. Kiedy Niclas powtórzył jej, co powiedziała Erika, że czas, żeby poszukał domu dla swojej rodziny, ze złości aż pociemniało jej w oczach. Jakim prawem Erika mówi takie rzeczy! Jakim prawem wtrąca się w ich życie! Wyjęcie śpiącego dziecka z wózka i zostawienie go z drugiej strony domu było bardzo proste, a popiół miał być ostrzeżeniem. Nie odważyła się zostać, żeby zobaczyć minę Eriki, gdy otworzy drzwi i odkryje, że dziecka nie ma. Ale umiała sobie to wyobrazić i już samo to ją cieszyło.
Leżąc na pryczy, zamknęła oczy i poczuła, że morzy ją sen. Pod jej powiekami w surrealistycznym tańcu przesuwały się twarze ojca, Lennarta i Sary. Za nimi majaczyła wymizerowana, wychudzona twarz Stiga. W środku koła zobaczyła matkę. Tańczyła ciasno przytulona do potwora i szeptała: Mary, Mary, Maaaryyy…
Potem zapadła w ciemność. Zasnęła.
Agnes wyglądała przez okno i użalała się nad sobą. Deszcz dzwonił o szyby. Wyobraziła sobie, jak krople siekłyby jej twarz.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego Mary jej nie odwiedza. Skąd ta nienawiść, zajadłość? Czyż nie robiła dla niej wszystkiego? Czy nie była dla niej najlepszą matką? Być może popełniła jakieś błędy, ale przecież to nie jej wina.
Wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej, gdyby tylko los jej sprzyjał. Mary nie chciała tego zrozumieć. Uważała, że matka mogłaby sama zaradzić złu, i nie chciała słuchać żadnych wyjaśnień. Pisała do niej z więzienia długie listy. Wyjaśniała szczegółowo, że nie jest winna tego, co się stało, ale Mary uparła się nie przyjmować tego do wiadomości.
Na myśl o tej niesprawiedliwości łzy napłynęły jej do oczu. Zawsze tylko ona dawała, nic nie otrzymując w zamian. Wszystko, co robiła, robiła dla dobra Mary, choć córka uważała, że tylko ją dręczy. Przecież nie znajdowała żadnej przyjemności w karceniu córki ani tym bardziej w mówieniu, że jest tłusta i brzydka. Wręcz przeciwnie. Bolało ją, że musi być surowa, ale taki był jej obowiązek. Jakiś skutek to przecież przyniosło. W końcu Mary wzięła się w garść i pozbyła się zwałów tłuszczu. Przecież to zasługa matki, ale czy ktoś jej za to podziękował?
Gwałtowny podmuch wiatru uderzył gałęzią w okno. Agnes aż podskoczyła na wózku, ale zaraz uśmiechnęła się do siebie. Czyżby na starość zrobiła się płochliwa? Przecież nigdy niczego się nie bała. Z wyjątkiem biedy. Nauczyła się tego, gdy była żoną kamieniarza. Głodno, chłodno, brud i poniżenie. Śmiertelnie bała się, że znów będzie biedna. W Stanach wierzyła, że przed nędzą uchronią ją mężczyźni, potem w Szwecji Åke, a później Per-Erik. Wszyscy ją zdradzili. Żaden nie dotrzymał obietnic. I wszyscy zostali za to ukarani.
Ostatnie słowo należało do niej. Niebieskie pudełko i jego zawartość przypominało, że sama kieruje swoim losem. I że wszystkie chwyty są dozwolone.
Wieczorem w przededniu wyjazdu do Ameryki zebrała popiół do pudełka. Pod osłoną nocy zakradła się na pogorzelisko i zebrała popiół z miejsca, gdzie, jak pamiętała, leżały ciała Andersa i dzieci. Nie bardzo nawet wiedziała, po co to robi, ale z czasem zrozumiała. Pudełko popiołu nie pozwoliło jej zapomnieć, że jeśli naprawdę chce się coś osiągnąć, nie ma nic prostszego. Trzeba tylko bardzo chcieć.
Plan powstawał stopniowo, w miarę jak zbliżał się dzień wyjazdu do Ameryki. Wiedziała, że jeśli pozwoli się jak krowa przetransportować razem z rodziną, jej los zostanie przypieczętowany raz na zawsze. Sama będzie miała szansę żyć tak, żeby czas biedy pozostał tylko odległym, dość dziwnym wspomnieniem.
Anders nawet nie zauważył, co się dzieje. Gdy zatopiła nóż w jego sercu, aż po rękojeść, upadł jak kłoda na kuchenny stół.
Chłopcy spali. Zakradła się do nich ostrożnie, wysunęła poduszkę spod głowy Karla, nakryła mu buzię i położyła się na niej całym ciężarem. Łatwo poszło. Przez chwilę podrygiwał, ale przez poduszkę nie przedostały się żadne odgłosy. Johan nawet się nie obudził, gdy umierał jego brat. Potem przyszła kolej na niego. Zrobiła to samo, ale tym razem poszło gorzej. Johan był większy i silniejszy od Karla, ale nie bronił się długo i wkrótce również on był martwy. Leżeli na wznak, niewidzącymi oczami wpatrzeni w sufit. Agnes nic nie czuła. Było tak, jakby przywracała właściwy stan rzeczy. Nie powinni się urodzić. Dlatego już ich nie ma.
Pozostała jeszcze jedna rzecz, zanim będzie mogła ruszyć dalej. Na środku pokoju zrzuciła na kupkę ubrania chłopców. Potem poszła do kuchni, do leżącego na stole Andersa. Wyciągnęła nóż z jego pleców i przeciągnęła ciało do pokoju chłopców. Był o wiele wyższy i cięższy od niej. Musiała się dobrze napocić, zanim w końcu ułożyła go na podłodze. Przyniosła wódkę, oblała ubrania i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się kilka razy, a potem położyła go na ubraniach. Może uda jej się odejść dostatecznie daleko, zanim rozpali się na dobre.
Jakieś głosy dobiegające z korytarza wyrwały ją ze wspomnień. Miała nadzieję, że to nie do niej. Odczekała, aż miną jej pokój. Dopiero wtedy się odprężyła.
Gdy wróciła ze sklepu, nawet nie musiała udawać, że jest wstrząśnięta. Nie przypuszczała, że będzie się paliło tak bardzo, że pożar tak szybko się rozprzestrzeni. Jedna rzecz poszła zgodnie z planem: ogień pochłonął wszystko. Nikomu nie przyszło do głowy, że Anders i dzieci nie zginęli w pożarze.
Kiedy to się stało, poczuła się tak rozkosznie wolna, że aż spoglądała na własne stopy, sprawdzając, czy na pewno nie unosi się w powietrzu. Zachowując pozory, odgrywała rolę pogrążonej w żałobie wdowy i matki. A jednocześnie śmiała się do siebie, że z taką łatwością oszukała tych głupich, naiwnych ludzi. A największym głupcem okazał się ojciec. Korciło ją, żeby mu powiedzieć, co zrobiła, opowiedzieć o swojej zbrodni, pokazać jak krwawy skalp i powiedzieć: Spójrz, co zrobiłeś, zobacz, do czego mnie doprowadziłeś, kiedy mnie odrzuciłeś jak nierządnicę babilońską. Opamiętała się jednak. Wprawdzie chętnie podzieliłaby się z nim winą, ale większą korzyść miała z jego współczucia.
Wszystko poszło dobrze, zgodnie z jej planem i życzeniem. A jednak prześladował ją pech. Pierwsze lata w Nowym Jorku były jak marzenia, które snuła jeszcze w baraku kamieniarzy, ale potem znów nie pozwolono jej żyć takim życiem, na jakie zasługiwała. Nigdy nie traktowano jej sprawiedliwie.
Czuła, jak w jej piersi narasta gniew. Zapragnęła wyzwolić się ze wstrętnej starej skorupy. Zrzucić ją jak kokon i wyłonić się jako piękny motyl, którym niegdyś była. Mdliło ją od zapachu własnego ciała, zapachu starości.